[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zaproponowałem ci tensposób, Geralcie z Rivii.Przemyśl moją propozycję.Masz na to całą noc.Myśl,patrząc na niebo.Na gwiazdy.I nie pomyl ich z tymi, które odbijają się napowierzchni stawu.Klepsydra przesypała się.- Boję się o Ciri, Yen.- Niepotrzebnie.- Ale.- Zaufaj mi - objęła go.- Zaufaj mi, proszę.Nie przejmuj się Vilgefortzem.Togracz.Chciał cię podejść, sprowokować.I częściowo udało mu się to.Ale to nie maznaczenia.Ciri jest pod moją opieką, a w Aretuzie będzie bezpieczna, będzie mogłarozwinąć tu swe zdolności i nikt jej w tym nie przeszkodzi.Nikt.O tym, by zostaławiedzminką, zapomnij jednak.Ona ma inne talenty.I do innych dzieł jestprzeznaczona.Możesz mi wierzyć.- Wierzę ci.- To znaczny postęp.A Vilgefortzem się nie przejmuj.Jutrzejszy dzień wyjaśniwiele spraw i rozwiąże wiele problemów.Jutrzejszy dzień, pomyślał.Ona ukrywa coś przede mną.A ja boję się pytać.Codringher miał rację.Zaplątałem się w paskudną kabałę.Ale teraz nie mam wyjścia.Muszę zaczekać na to, co przyniesie ten jutrzejszy dzień, mający jakoby wyjaśnićwszystko.Muszę jej zaufać.Wiem, że coś się stanie.Zaczekam.I dopasuję się dosytuacji.Spojrzał na sekretarzyk.- Yen?- Jestem tu.- Gdy ty uczyłaś się w Aretuzie.Gdy sypiałaś w komnatce takiej jak ta.Czymiałaś laleczkę, bez której nie potrafiłaś zasnąć? Którą w dzień sadzałaś nasekretarzyku?- Nie - Yennefer poruszyła się gwałtownie.- Ja nie miałam nawet laleczki.Niepytaj mnie o tamto, Geralt.Proszę cię, nie pytaj.- Aretuza - szepnął, rozglądając się.- Aretuza na wyspie Thanedd.Jej dom.Na tak wiele lat.Gdy stąd wyjdzie, będzie dojrzałą kobietą.- Przestań.Nie myśl o tym i nie mów o tym.Zamiast tego.- Co, Yen?- Kochaj mnie.Objął ją.Dotknął.Odnalazł.Yennefer, w niewiarygodny sposób miękka itwarda zarazem, westchnęła głośno.Słowa, które wypowiadali, rwały się, ginęływśród westchnień i przyspieszonych oddechów, przestawały mieć znaczenie,rozpraszały.Zamilkli więc, skupili na poszukiwaniu siebie, na poszukiwaniu prawdy.Szukali długo, pieczołowicie i bardzo dokładnie, lękając się świętokradczegopośpiechu, lekkomyślności i nonszalancji.Szukali mocno, intensywnie i zapamiętale,lękając się świętokradczego zwątpienia i niezdecydowania.Szukali ostrożnie, lękającsię świętokradczej niedelikatności.Odnalezli siebie, pokonali lęk, a w chwilę potem znalezli prawdę, któraeksplodowała im pod powiekami przerazliwą, oślepiającą oczywistością, rozdarłajękiem zaciśnięte w determinacji usta.I wtedy czas drgnął spazmatycznie i zamarł,wszystko znikło, a jedynym funkcjonującym zmysłem stał się dotyk.Minęła wieczność, powróciła rzeczywistość, a czas po raz wtóry drgnął iznowu ruszył z miejsca, powoli, ociężale, jak wielki, wyładowany wóz.Geralt spojrzałw okno.Księżyc nadal wisiał na niebie, choć to, co stało się przed momentem, wzasadzie powinno strącić go na ziemię.- Jejku, jej - powiedziała po długiej chwili Yennefer, wolnym ruchem ścierającłzę z policzka.Leżeli nieruchomo wśród rozburzonej pościeli, wśród dreszczu, wśródparującego ciepła i wygasającego szczęścia, wśród milczenia, a dookoła kłębiła sięniewyrazna ciemność, przesycona zapachem nocy i głosami cykad.Geralt wiedział,że w takich momentach telepatyczne zdolności czarodziejki były wyczulone i bardzosilne, myślał więc intensywnie o sprawach i rzeczach pięknych.O rzeczach, któremiały sprawić jej radość.O wybuchającej jasności wschodu słońca.O mgle wiszącejo świcie nad górskim jeziorem.O kryształowych wodospadach, przez które skacząłososie, tak lśniące, jak gdyby były z litego srebra.O ciepłych kroplach deszczuuderzających w ciężkie od rosy liście łopianu.Myślał dla niej.Yennefer uśmiechała się, słuchając jego myśli.Uśmiech drgałna jej policzku księżycowym cieniem rzęs.***- Dom? - spytała nagle Yennefer.- Jaki dom? Ty masz dom? Chceszzbudować dom? Ach.Przepraszam cię.Nie powinnam.Milczał.Był zły na siebie.Myśląc dla niej, niechcący pozwolił jej odczytać myślo niej.- Aadne marzenie - Yennefer lekko pogładziła go po ramieniu.- Dom.Własnoręcznie zbudowany dom, w tym domu ty i ja.Ty hodowałbyś konie i owce, jauprawiałabym ogródek, warzyła strawę i gręplowała wełnę, którą wozilibyśmy na targ.Za grosz uzyskany ze sprzedaży wełny i różnych ziemiopłodów kupowalibyśmy to, conam niezbędne, dajmy na to, miedziane sagany i żelazne grabie.Co jakiś czasodwiedzałaby nas Ciri z mężem i trójką dzieci, czasami zajrzałaby Triss Merigold, bypobyć kilka dni.Starzelibyśmy się pięknie i z godnością.A gdybym się nudziła,przygrywałbyś mi wieczorami na własnoręcznie zmajstrowanych dudach.Gra nadudach, jak powszechnie wiadomo, jest najlepszym remedium na chandrę.Wiedzmin milczał.Czarodziejka chrząknęła cicho.- Przepraszam cię - powiedziała po chwili.Uniósł się na łokciu, pochylił,pocałował ją.Poruszyła się gwałtownie, objęła go.W milczeniu.- Powiedz coś
[ Pobierz całość w formacie PDF ]