[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie zależy mi.Wszystko jest lepsze od babci i dziadka.Zawsze pachną czosnkiem, a pod łóżkami pełno jest kłaczków kurzu.– Identyczne kłaczki istnieją też w lustrze – zapewnił go Martin.– Tak samo jak łóżka, pod którymi je znajdujesz.Jest tam taki sam czosnek, ci sami ludzie, ten sam świat.Jedyna różnica to to, że wszystko jest tam dokładnie odwrócone.– Chciałbym to zobaczyć.– W głosie chłopca brzmiała tęsknota.– Nie ma w tym nic specjalnego, uwierz mi.– A właśnie, że tak! Popatrz na te napisy! – to mówiąc wskazał na litery edanereS enihsnuS.– Ciekaw jestem, jak się to mówi.Fajne.– Fajne.– Martin uśmiechnął się, potrząsnął głową, i objął ramieniem Emilia.– Powinieneś zostać drukarzem, oni właśnie to robią: czytają odwrócone teksty.Chodź po tę colę.Przeszli do kuchni.Emilio przysiadł na taborecie, podczas gdy Martin otwierał dwie puszki coca-coli.– Ten chłopiec naprawdę nie nazywa się Petey, prawda? – spytał Emilio.– Nie – wyjaśnił Martin.– On ma na imię Boofuls.– Tak jak ten na plakacie u ciebie w sypialni?– Dokładnie ten sam.Emilio głośno siorbnął przez słomkę.– Ale to zdjęcie jest bardzo stare.– Zgadza się.Dokładnie biorąc, z 1936 roku.A to ponad pięćdziesiąt lat temu.Emilio dalej ssał colę, zastanawiając się, co powiedzieć.Jego twarz była bardzo blada, bo o tej porze powinien już dawno spać.Pod oczami miał śliwkowego koloru kręgi.– To w jaki sposób on jest ciągle chłopcem? – zainteresował się nagle.– Nie wiem – przyznał Martin.– Powinien nie żyć.To znaczy, myślę, że on nie jest prawdziwy.To, co widzisz w lustrze, to raczej coś w rodzaju ducha.Emilio przemyślał to.– O rany.Nigdy przedtem nie widziałem ducha.– Ja też nie.– Martin otworzył torebkę chrupek.– Dlatego właśnie uważam, że twoje zabawy z nim to może nie jest najlepszy pomysł.Nie chciałbyś przecież skończyć jako duch, co?– Czy byłbym niewidzialny? No wiesz, gdybym został duchem.Czy mógłbym przenikać przez ściany?– Nie mam pojęcia.Ale z tego, co wiem o duchach, nie są one zbyt szczęśliwe.No wiesz, Boofuls nie jest specjalnie zadowolony, prawda? Słuchaj, może byś coś zjadł? Chrupkę albo co.Mam tu gdzieś te, jak im tam, chipsy.Emilio potrząsnął głową.Był zbyt zmęczony i za bardzo fascynowała go nieziemska natura kolegi, którego poznał w pokoju stołowym Martina.Można było niemal zobaczyć maleńkie kółeczka obracające się w jego głowie: „Grałem w piłkę z duchem! Rozmawiałem z duchem! Duch! Prawdziwy żywy duch! Nie jak w bajkach czy w filmie Poltergeist, ale taki jak ja! Duch-chłopak, zupełnie podobny do mnie!”Martin ciągnął dalej:– Możliwe, Emilio – istnieje takie prawdopodobieństwo – że zabawa z Boofulsem może nie być całkiem bezpieczna.Rozumiesz mnie? To znaczy, sam Boofuls nie chce ci zrobić nic złego.Przynajmniej według mnie.Ale ta cała historia jest dość niesamowita, prawda? I dopóki się nie dowiemy, co się właściwie dzieje, czemu on tu jest i czego chce – to myślę, że lepiej by było, gdybyś tu na razie nie przychodził.Emilio wyglądał na całkowicie zbitego z tropu.– Przecież Boofuls mnie lubi?– Jasne, że tak.Pewno uważa cię za najlepszego kumpla, jakiego kiedykolwiek miał.Ale akurat w tej chwili powinniście najpierw ustalić między sobą pewne rzeczy.Jak na przykład to, że on mieszka po jednej stronie lustra, a ty po drugiej.Tak jak ja to rozumiem, to albo ty jesteś tu, a on tam, albo odwrotnie.A przyznasz, że to trochę za wiele dla normalnego człowieka.Emilio ziewnął.– No dobra – poddał się.W tej właśnie chwili pan Capelli wkroczył ciężko do kuchni, opatulony w lśniący atłasowy szlafrok w metalicznie żółte i karmazynowe paski.Pod spodem Martin dostrzegł szare wełniane podkolanówki.– Emilio! – krzyknął pan Capelli.– Szukam cię wszędzie! Doszedłem prawie do centrum!– Wyszedł pan na ulicę w tym czymś i nie został pan aresztowany? – zapytał Martin z udanym zdziwieniem.Pan Capelli ciaśniej owinął się połami szlafroka.– Pani Capelli podarowała mi go na Gwiazdkę.– Mnie pan tego nie musi wyjaśniać, niech pan to powie przed sądem.Jedynie swej szczęśliwej gwieździe może pan zawdzięczać, że nie wysyła się już ludzi do celi śmierci z powodu braku gustu, i to okazywanego z premedytacją.– A co ty nazywasz dobrym smakiem, co? Tę kupę złomu, zaparkowaną przed moim domem, którą uważasz za samochód?Martin podniósł Emilia ze stołka i na dobranoc ucałował go w czubek głowy.Zabawne, że włosy dzieci zawsze wydają podobny zapach: świeży, nasycony młodością, pełen życia; woń kasztanów, lekkich ubranek i letnich dni.– Proszę – powiedział – lepiej niech pan zabierze tego małego lunatyka z powrotem do łóżka.Pan Capelli odebrał mu dziecko i przytulił je do siebie.– Kompletny z ciebie wariat, wiesz, zupełnie jak twoja mama.– Panie Capelli.– zwrócił się cicho Martin do odchodzącego już z Emiliem w ramionach gospodarza, kiedy ten jednak odwrócił się, dostrzegł łzy w jego oczach, wywołane jednym z tych nagłych uczuć żalu po zmarłej córce, chwilą słabości, przypadającą w najmniej spodziewanym momencie.Matka Emilia, córka pana Capelli, nie żyła od trzech lat.Jej mąż, Stanley, porzucił ją (Martinowi opowiedziała o tym pani Capelli, ze wszystkimi szczegółami, zupełnie jak w serialu: trzeba było widzieć te kłótnie, słyszeć przekleństwa; jak dwoje ludzi mogło się do tego stopnia znienawidzieć, nie do uwierzenia).Smutna, zagubiona, czując, że w jakiś sposób wypadła z łask, pewnego niedzielnego ranka matka Emilia przesadziła z valium i włoskim winem.Znaleziono ją martwą w jej mieszkaniu, bladą niby Ofelia, z rozrzuconymi ramionami i włosami, prawie piękną, roztaczającą jednak ohydny smród.W całym mieszkaniu kłębiły się roje wielkich much.Stanley przeniósł się do Saskatchewan, aby tam rąbać drewno.Opiekę nad Emiliem przyznano państwu Capelli.Czosnek, kłaczki kurzu i tak dalej.– W porządku, Martin, dzieciak musi natychmiast iść do łóżka – powiedział pan Capelli.– Panie Capelli, muszę z panem porozmawiać – nalegał Martin.– Jeśli mógłby pan wrócić tu na chwilę.– Porozmawiać?– Proszę, tu chodzi o Emilia
[ Pobierz całość w formacie PDF ]