[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Potrząsnęła łbem i zarżała, co zabrzmiało jak śmiech.Poddała mi się i zwolniła do kłusu, strząsając z grzywy grudki piany.Aleksandros był daleko przede mną.Odwróciłem głowę i ujrzałem tuż za sobą Ekona.Uderzyłem konia piętami i pospieszyłem ku arenie.Wkrótce wjechaliśmy między namioty, wśród których żołnierze siedzieli w małych grupkach, grając w kości lub w trygon, ciesząc się wolną chwilą.Pierzchali zaskoczeni przed nami, grożąc nam wyciągniętymi pięściami.Przemknęliśmy obok rzędu dymiących palenisk z kotłami, zasypując je obłoczkami piasku, a rozeźleni kucharze ścigali nas głośnymi przekleństwami.Aleksandros czekał na nas pod areną.Na jego twarzy malowała się niepewność i obawa.Wskazałem na północ, gdzie widać było czerwony płócienny dach i proporce wyróżniające prywatną lożę Krassusa.Spięliśmy konie i ruszyliśmy galopem.Eko pozostał z tyłu, dałem mu tylko znak, by jechał za nami.Otoczenie areny było puste, jedynie kilku gapiów stało pod ścianą, używając jej jako szaletu.Mijaliśmy co chwilę bramy i widoczne za nimi schody prowadzące na widownię, ale wskazałem, abyśmy jechali dalej, dopóki nie znajdziemy wejścia wprost do loży Krassusa.Wreszcie znaleźliśmy mniejszą od innych bramę, ozdobioną czerwonymi proporcami ze złotą pieczęcią Krassusa.Aleksandros ściągnął wodze i spojrzał na mnie pytająco.Skinąłem głową.Zeskoczył z konia, lecz ja przejechałem jeszcze kilkadziesiąt stóp i wyjrzałem za róg budowli.Po wschodniej stronie żołnierze dalej stali w szyku w tym samym miejscu, nie wchodząc jeszcze na arenę.Zawróciłem do bramy.Nad nami dostrzegłem jakiś ruch; uniosłem głowę, ale spostrzegłem tylko czyjąś twarz, która błyskawicznie zniknęła.Zsiadłem z konia i o mało nie upadłem na kolana.Podczas szaleńczego zjazdu zboczem wzgórza i przez obóz Krassusa nie czułem bólu ani zawrotów głowy, ale gdy tylko dotknąłem stopami ziemi, nogi się pode mną ugięły, a w skroniach znów poczułem bolesne pulsowanie.Zatoczyłem się i oparłem o koński bok.Aleksandros, który wbiegał już na schody, zawrócił i podskoczył ku mnie.Dotknąłem dłonią bandaża i poczułem lepką wilgoć; na palcach zobaczyłem krew.Rana znów się otworzyła.Gdzieś z tyłu dosłyszałem chłopięcy głos wołający: „Tato! Tato!”– Dobrze się czujesz? – Aleksandros schwycił mnie za ramię.– Tylko trochę kręci mi się w głowie.Niedobrze mi.I znów usłyszałem ów obcy głos: „Tato, tato!”, głośniej i bliżej niż poprzednio.Obejrzałem się, myśląc, że śnię, i ujrzałem Ekona; nadjeżdżał szybko, uniesioną ręką wskazując coś nad nami.– Tam! – krzyczał.– Uważaj! Człowiek z włócznią!Spojrzałem w górę.Aleksandros zrobił to samo.W ułamek sekundy później popchnął mnie i przewróciliśmy się na ziemię.Byłem zdumiony jego siłą, zaniepokojony bólem, który przeszył mi skronie, i tylko mgliście zdałem sobie sprawę z tego, co widziałem: człowieka z włócznią w ręku wychylonego ponad ścianą areny.W następnym momencie włócznia świsnęła w powietrzu, mijając moją klacz zaledwie o dłoń, i wbiła się w ziemię obok nas.Gdyby Aleksandros nie odepchnął mnie w porę, przebiłaby mnie na wylot.Zwymiotowałem.Żółć pozostawiła mi gorycz w ustach i zaplamiła cały przód mojej tuniki, ale poczułem się nieco lepiej.Aleksandros niecierpliwie złapał mnie za ramię, a Eko podtrzymał mnie z drugiej strony.Wspólnymi siłami postawili mnie na nogi.– Eko! Ale jak.? – szepnąłem.Popatrzył na mnie, ale nie odpowiedział.Oczy zaszkliły mu się jak w gorączce.Czyżby ów głos był jedynie wytworem mojej wyobraźni? Po chwili pociągnęli mnie ku schodom.Pobiegliśmy na górę; schody zakręcały parokrotnie, zanim doprowadziły nas na wyłożony czerwonym dywanem pomost.Wydostaliśmy się znów na światło słoneczne, przefiltrowane przez rozpięty szeroko, czerwony płócienny dach.Krassus siedział z Geliną pośrodku loży, mając po jednej stronie Sergiusza Oratę i Metrobiusza po drugiej.Dobiegł mnie świst wyciąganego z pochwy miecza.Mummiusz wyskoczył zza pleców swego wodza z okrzykiem:– Co się dzieje, na Jowisza?!Gelina wciągnęła głośno powietrze.Metrobiusz ujął ją za rękę, Orata wzdrygnął się zaskoczony.Faustus Fabiusz, stojący za krzesłem Geliny, zgrzytnął zębami i wbił w nas gorejące spojrzenie.Podniósł rękę, dając znak stojącym za nim żołnierzom, którzy unieśli włócznie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]