[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie odważyliśmy się biec za uciekającym wrogiem,chociaż bowiem został straszliwie pobity, to, widząc nas na szerszym pasie mierzei,mógł się pokusić o oskrzydlenie.Tak więc zostaliśmy na polu bitwy i szydziliśmy zMordredowych żołnierzy, nazywając ich tchórzami.Mewa wydłubywała oczy zabitego.Oddalona  Prydwen kierowała się kunam, wolna od cum, jednak jej wyrazisty żagiel ledwo marszczył się w łagodnympowiewie.Lecz dopiero co wyruszyła, płachta rzucała długie drżące odbicie naprzejrzystą wodę.Mordred dojrzał łódz, wielkiego niedzwiedzia na żaglu i pojął, żenieprzyjaciel może uciec morzem, tak więc wrzeszczał na swoich żołnierzy, bysformowali nowy mur tarcz.Z każdą chwilą przybywało mu posiłków, w tympopleczników Nimue, albowiem dwaj Tarczownicy Krwawi zajęli miejsce w szeregu,który miał na nas ruszyć.Wróciliśmy tam, skąd zaczęliśmy, tworząc szyk na piasku nasączanym krwią,przed ognistym stosem, który pomógł nam wygrać pierwsze starcie.Ciała naszychzabitych spłonęły jedynie częściowo i sczerniałe oblicza uśmiechały się do nasupiornie, zwęglone usta odsłaniały zmatowiałe zęby.Zostawiliśmy trupynieprzyjaciół, żeby przeszkadzały w drodze żywym, lecz naszych zmarłych zawlekliśmy obok stosu.Mieliśmy szesnastu zabitych i wielu ciężko rannych, lecznadal wystarczało nam wojów do sformowania muru tarcz, wciąż mogliśmy walczyć.Talezyn śpiewał.Zpiewał swą pieśń o Mynydd Baddon i jej rytm znówzespolił nam tarcze.Nasze miecze i włócznie stępiły się i pokryły krwią, nieprzyjacielbył świeży, lecz gdy szli ku nam, zagrzewaliśmy się wesołymi okrzykami. Prydwenledwo się ruszała.Wyglądała jakby stała na zwierciadle, lecz wreszcie długie wiosławysunęły się zza burt niczym skrzydła.- Zabijać ich! - krzyknął Mordred, ogarnięty bitewnym szałem, i sampoprowadził atak.Towarzyszyła mu garstka dzielnych mężów, za którą biegliobłąkańcy Nimue, tak więc nasz pierwszy szereg przyjął na siebie bezładny napór,lecz byli tam wojowie chętni zabłysnąć w walce, więc znów musieliśmy ugiąć nogi wkolanach i skulić się za murem tarcz.Słońce oślepiało nas tuż przed tym, jak runęłaszaleńcza nawała, lecz zdążyłem jeszcze ujrzeć błyski na zachodnich wzgórzach.Nadchodzili kolejni włócznicy.Miałem wrażenie, że to cała nowa armia, lecz skądprzybyła i kto ją prowadzi, nie potrafiłem zgadnąć, a poza tym nie miałem czasu namyślenie, przyjąłem bowiem na siebie uderzenie tarczy wroga i ból przeszył mójkikut.Zawyłem i zamachnąłem się mieczem.Moim przeciwnikiem był TarczownikKrwawy.Zadałem potężny cios, znajdując szparę między napierśnikiem i hełmem, akiedy wyrwałem Hywelbane a z ciała wroga, poraziłem straszliwym cięciemnastępnego obłąkańca Nimue.Zawirował, krew chlusnęła mu z policzka, nosa i oka.Ci przeciwnicy biegli przed murem tarcz Mordreda, lecz teraz uderzyły na nasgłówne siły wroga, a my przyjęliśmy ich atak i wydaliśmy okrzyk pogardy, gdydzgaliśmy na oślep mieczami i włóczniami.Pamiętam zamieszanie, brzęk mieczy omiecze i łomot tarcz o tarcze.Bitwa to niemiła sprawa.Cale dzielą człeka odnieprzyjaciela.Czuje się, jak wróg śmierdzi piwem, słyszy, jak oddech rzęzi mu wgardle, dochodzą go stękania, widzi, jak przeciwnik drepce w miejscu, czuje bryzgijego śliny na swoich oczach i wypatruje niebezpieczeństwa, spogląda w oczynastępnego męża, którego musi zabić, wyczuwa wolną przestrzeń, zajmuje ją, znówzwiera szyk, idzie krok dalej, czuje napór z tyłu, potyka się o trupy tych, którychzabił, łapie równowagę, prze, a potem pamięta niewiele, jeno te ciosy, które niemalgo nie zabiły.Pracuje, pcha, kłuje, żeby rozbić szyk wroga, stęka, rzuca się przedsiebie, siecze, powiększając szczelinę, a szał ogarnia go dopiero wtedy, kiedynieprzyjaciel idzie w rozsypkę, a sam wreszcie zabija jak bóg, bo nieprzyjaciel jestprzerażony i ucieka lub stoi osłupiały i ginie bezwolny, kiedy on jest żniwiarzem dusz.Odparliśmy jeszcze jeden atak! Znów ciskaliśmy szczapami ze stosupogrzebnego, znów przełamaliśmy ich mur tarcz, lecz czyniąc to, rozerwaliśmywłasny.Pamiętam jasne słońce za wysokim wzgórzem na zachodzie, pamiętam, jakpotykając się, wbiegłem na otwartą przestrzeń i krzyczałem do żołnierzy o wsparcie,pamiętam, jak ciąłem Hywelbane em w odsłonięty kark jakiegoś wroga i jak krewlała się przez ucięte włosy, a głowa odskoczyła w tył.A potem ujrzałem, że dwiewalczące linie rozerwały się nawzajem i zamiast równych szyków były tylkoniewielkie walczące grupki zakrwawionych mężów na zlanym krwią piasku, usianymrozżarzonymi głowniami.Lecz to my zwyciężyliśmy.Ostatnie szeregi nieprzyjaciół wolały uciec niżzakosztować naszych mieczy, ale z centrum, tam gdzie walczyli Mordred i Artur, niktnie uciekał.Dookoła przywódców toczyła się sroga walka.Próbowaliśmy otoczyćludzi Mordreda, lecz oni stawili nam odpór, a wtedy przekonałem się, jak niewielunas jest i jak wielu nigdy już nie wezmie udziału w boju, nasączyliśmy bowiem nasząkrwią piaski Camlann.Tłum nieprzyjaciół gapił się na nas z wydm, lecz byli totchórze i nie pośpieszyli z pomocą towarzyszom, tak więc ostatni nasi wojownicywalczyli z ostatnimi żołnierzami Mordreda.Artur siekł Excaliburem, próbując dostaćsię do ich króla; był tam również Sagramor, a także Gwydr [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • personata.xlx.pl