[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.I wezmę ją z powrotem do domu”, pomyślał, by już w następnej sekundzie uprzytomnić sobie, że tego domu, do którego obiecywał ją wziąć, dawno nie ma.„Nie zwalę staruszki Ewie na głowę, żeby miała na karku już dwie… dwie niedorozwinięte”, stwierdził trzeźwo i dopiero wtedy zastanowił się, czy w ogóle był sens, żeby tu przyjeżdżać.Jechał, żeby ją spytać, czy w ich rodzinie były przypadki umysłowego niedorozwoju.Lub jakiekolwiek ślady innych chorób nerwowych czy psychicznych.Jechał upewnić się, że jest czysty.„Ona po prostu nie będzie tego pamiętać.Tak jak dziewięć lat temu nie pamiętała, że trzeba wyłączyć gaz, a moją żonę nazywała raz Ewą, innym razem Marysią.Imieniem mojej matki… A do mnie mówiła Adam, to znowu Janek.Ciekaw jestem, czy imię Jan pasowało do mojego ojca?”, zastanowił się, by zaraz sobie odpowiedzieć: „Imiona zawsze pasują do zmarłych, bo już nie można tego sprawdzić”.„Matka”, „ojciec”… Ominęło go nazywanie ich „mamusią” i „tatusiem”.Nie pamiętał, czy tak do nich mówił.Coś ścisnęło go w gardle, ale opanował się.Wjechał samochodem przez otwartą bramę.— Czy coś się stało? — spytała niepewnie elegancka recepcjonistka (bardziej kojarząca się z sanatorium niż z domem spokojnej starości), gdy podał swoje nazwisko, a potem babci.Nie wiedział, co odpowiedzieć.Przecież to on powinien spytać, czy nic się nie stało tej osiemdziesięciojednoletniej staruszce; czy nie jest chora; czy w ogóle jest sprawna.Potem zrozumiał, że to jego pierwsza wizyta, co kobieta musiała stwierdzić w grubej księdze pacjentów, gdyż uważnie ją przeglądała.I właśnie to wprawiło ją w stan zdziwienia i niepewności.„Po co tu przyjechałeś?”, pytało jej chłodne spojrzenie.„Chcesz się dowiedzieć, ile ona jeszcze pożyje? Jak długo będziesz musiał płacić? A może interesuje cię spadek?”— Jestem bardzo zadowolony z formy opieki nad babcią… Byłem za granicą.Cieszę się, że nie musiałem martwić się o staruszkę — oświadczył po krótkotrwałym namyśle.— To ośrodek na wysokim poziomie — odparła recepcjonistka tak, jakby chciała go przekonać, by nadal trzymał tu babcię.Jakby myślała, że przyjechał, bo może ma inny pomysł, co z nią zrobić.— W jakim ona jest stanie? — spytał rzeczowo, bo nagle stwierdził, że nie ma żadnego powodu, by się usprawiedliwiać przed tą kobietą.Za dużo im płaci, by się tłumaczyć.Zarabiają na nim za dobrze, aby rościć sobie prawo do oceniania go.— Wszyscy nasi pacjenci są w bardzo dobrym stanie — odparła z naciskiem kobieta.— Domyślam się.Pytam, czy da się z nią rozmawiać.Czy rozumie, co się do niej mówi.Czy rozpoznaje… — i tu urwał, ale ona zręcznie mu podpowiedziała:— …personel? Tak.Rozpoznaje.Tylko niekiedy nas myli — uśmiechnęła się i dorzuciła przymilnie: — Słodka staruszka…„Wszystkie są słodkie za takie pieniądze”, pomyślał ze złością, a zarazem z ulgą.Babcia nigdy nie była słodką staruszką.Więc jeśli nią teraz jest, to musi być bardzo stara.Tak stara, iż może już nie pamiętać jego obietnicy, że zabierze ją stąd.Szedł za pielęgniarką jasnym korytarzem z kolorowym chodnikiem i wesołymi obrazkami na ścianach.Wszystko było tu niezwykle wesołe.Jak dla dzieci.A jednak zanim nacisnął klamkę wskazanego pokoju, serce zatrzepotało w nim jak wróbel uwięziony w gęstym żywopłocie.Widział raz takiego szarego, małego ptaszka i pomógł mu odlecieć, rozchylając gęste, kłujące gałązki.Uświadomił sobie, że boi się stanąć z babcią twarzą w twarz, tak jak wtedy, gdy miał kilkanaście lat, wagarował, palił, zawalał szkołę.Starsza paiti siedziała nieruchomo w fotelu przy oknie.Patrzyła przez nie i gdy usłyszała skrzypnięcie drzwi, odwróciła się.Ale nim się odwróciła, rozpoznał te wyprostowane plecy.Zawsze tak się nosiła: biednie ubrana i pełna godności.A teraz patrzyła na niego.Najpierw wydało mu się, że gwałtownie rozszerzyła oczy, potem przypomniał sobie, że przecież miała właśnie takie: dziecięco okrągłe, jakby zdziwione.Ruszył ku niej, zastanawiając się, co ma zrobić: objąć ją? Nigdy tego nie robił.Położyć głowę na jej kolanach i rozpłakać się?„Dlaczego nigdy tego nie robiłem? Dlaczego nie przytulałem się do niej, skoro poza nią nie miałem nikogo? Dlaczego jej nigdy nie objąłem? Jest jedyną osobą, której mógłbym teraz wyznać, jak bardzo cierpię”, pomyślał.— Babciu… — odezwał się niepewnie, stojąc sztywno, w odległości dwóch metrów od jej fotela.Wciąż patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami.— Czy ja pana znam?Jej głos był drżący, ale nadal pobrzmiewał w nim ton niegdysiejszej stanowczości.I elegancji, którą w sobie miała, a którą bezwiednie od niej przejął.Bieda, w którą popadli, zaczęła się po śmierci rodziców.Umiała z nią żyć tak, jakby przynależała do wyższej warstwy społecznej.Całymi tygodniami jedli do chleba najtańszy ser, ale ona pouczała go, by nie trzymał kromki oburącz, i kroiła ją na malutkie, eleganckie kanapeczki.„Trzymała szpan”, pomyślał.„I nauczyła mnie, jak go trzymać”.— Babciu, to ja… Adam.Staruszka uśmiechnęła się i gdy on już, już chciał odwzajemnić uśmiech, usłyszał jej grzeczne, ale stanowcze stwierdzenie:— Pan nie jest Adamem.Adam nie żyje.Na chwilę przestał oddychać i dopiero niedotleniony mózg podpowiedział mu, że musi zaczerpnąć powietrza.— Przecież tu stoję! — żachnął się, a ona powtórzyła:— Adam nie żyje od czterdziestu lat.— Babciu… — zaczął jeszcze raz, a ona przerwała z tą samą, dobrze znaną mu wyższością:— Nie jestem pana babcią.I nie lubię, gdy ktoś obcy tak do mnie mówi.Nawet pielęgniarkom na to nie pozwalam, choć uwielbiają mówić w ten sposób do pacjentów.Myślą, że to nam sprawia przyjemność
[ Pobierz całość w formacie PDF ]