[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przeganiane z zaimprowizowanej sceny, przemyka­ły krzakami, prześlizgiwały za jej plecami, byleby tylko móc obserwo­wać żonglerów.A żonglerzy nie najlepiej znosili tę milczącą i chyba niechętną publiczność, która pozbawiała ich energii, nie dając w zamian żadnej podniety.Valentine był wytrącony z równowagi, Sleet nie potrafił się skoncentrować, a Zalzan Kavol, ten mistrz nad mistrze, po raz pierwszy, od kiedy Valentine przystąpił do trupy, upuścił maczugę.Jednak gorsze od milczenia dzieci były ich nieustanne sztuczki ze zmianą kształtów, przechodzenie z jednej postaci w drugą, co robiły niemal bezwiednie, jakby poza świadomością.Oczywiście, naśladowały żonglerów, przypominając w tym pielgrzymów spod Fon­tanny Piurifayne.Osoby, w które się wcielały, miały niewyraźne kon­tury i bardzo krótki żywot, ale Valentine zdołał dostrzec, jak pewne­mu dziecku wyrastają jego złote włosy, innemu biała czupryna Sleeta, a jeszcze innemu czarne włosy Carabelli - albo jak dzieci robią z sie­bie niedźwiedziowatych, wieloręcznych Skandarów, a nawet jak usiłu­ją naśladować rysy twarzy i mimikę żonglerów, wszystko to zaś w spo­sób nader niepochlebny dla odtwarzanych postaci.Tę noc, z braku jakiejkolwiek gospody, podróżni spędzili w wo­zie.Ułożyli się, gdzie kto mógł, obok siebie.Valentine prawie do ra­na wsłuchiwał się w monotonne bębnienie deszczu, w chrapanie Lisamon Hultin i w pełną gamę groteskowych dźwięków wydobywających się z ust śpiących Skandarów.Dopiero o brzasku zapadł w nie­spokojny sen, pełen męczących, mglistych majaków, z których powo­li zaczął się wyłaniać obraz maszerujących drogą leśnych braci z niebieskoskórym na czele, prowadzonych przez Metamorfów ku wzno­szącej się niczym olbrzymia góra Fontannie Piurifayne.Nie zdążył jednak wyśnić, co się stało z więźniami, gdyż musiał otworzyć oczy, szarpany przez stojącego nad nim Sleeta.- Co się stało? - spytał siadając.- Wyjdźmy na zewnątrz.Muszę z tobą pomówić.- Jeszcze ciemno, dopiero dzień wstaje - nieśmiało zaprotesto­wał Valentine.- To nic, chodź!Valentine ziewnął, przeciągnął się i stanął na nogi.Torując sobie drogę między Carabellą a Shanamirem i ostrożnie obchodząc Zalzana Kavola, wyszli na zewnątrz.Deszcz już nie padał, ale ranek był po­chmurny i chłodny, a z ziemi podnosiła się wilgotna mgła.- Miałem przesłanie - powiedział Sleet.- Od Pani Wyspy.To znaczy, myślę, że od niej.- O czym śniłeś?- O tym niebieskoskórym, którego tragarz nazwał przestępcą.Przyszedł do mnie i powiedział, że to nieprawda, że jest zwykłym po­dróżnym, a jego wina polega jedynie na tym, że zawędrował na tery­torium Zmiennokształtnych.Schwytano go, ponieważ zgodnie z miejscowym zwyczajem w czasie festynu składa się przy Fontannie Piurifayne ofiarę z obcego.Widziałem nawet, jak to się robi.Otóż pozosta­wia się takiego obcego ze związanymi rękami i nogami w miejscu, z którego wytryska woda, a kiedy następuje eksplozja, zostaje on wy­rzucony wysoko w górę.Valentine poczuł na plecach zimny dreszcz.- Miałem podobny sen - powiedział.- Ale to jeszcze nie koniec - mówił dalej Sleet.- W moim śnie my też znaleźliśmy się w niebezpieczeństwie.Mogliśmy z niego wyjść ratu­jąc niebieskoskórego, natomiast nasza zgoda na jego śmierć równała się temu, że nie opuścimy kraju Piurivarów.Nie kryję przed tobą, Valentine, że boję się Zmiennokształtnych, ale ten sen to coś zupełnie innego.Przemówił do mnie z całą jasnością przesłania.Nie powinien być zlekceważony, tak jak większość lęków głupiego Sleeta.- Co zamierzasz zrobić?- Ocalić obcego.- A jeśli on naprawdę jest przestępcą? Jakie mamy prawo do wtrącania się w system sprawiedliwości w kraju Piurivarów?- Prawo przesłania - odpowiedział Sleet.- Czy myślisz, że uwięzie­ni leśni bracia są przestępcami? A przecież widziałem, jak ich też wrzu­cono do Fontanny.Znajdujemy się wśród barbarzyńców, Valentine.- Nie nazywałbym ich tak.Znajdujemy się wśród dziwnego ludu, który idzie własną drogą, odmienną od wszystkich dróg Majipooru.- A jednak jestem zdecydowany uwolnić niebieskoskórego.Jeśli mi nie pomożesz, zrobię to sam.- Teraz?- A kiedy? - spytał Sleet.- Jest jeszcze ciemno i wszyscy śpią.Otworzę klatkę, on wyśliźnie się z niej i zapadnie w lasy.- Czy myślisz, że klatki nie są strzeżone? Nie, Sleecie.Zastanów się, nim podejmiesz bezsensowne działania.W ten sposób możesz nas wszystkich wystawić na niebezpieczeństwo.Spróbuję dowiedzieć się czegoś więcej o tym więźniu; dlaczego jest schwytany i co Metamorfowie zamierzają z nim uczynić.Jeśli naprawdę chcą go złożyć w ofierze, zrobią to w kulminacyjnym punkcie festynu.Zostało nam jeszcze tro­chę czasu.- Spoczywa na mnie ciężar przesłania - upierał się Sleet.- Mówiłem ci już, że i ja miałem podobny sen.- Ale twój nie był przesłaniem.- Tak, masz rację, nie był, ale dzięki niemu uwierzyłem w to, co mi powiedziałeś.Pomogę ci, Sleecie, możesz być tego pewny, ale jesz­cze nie teraz.Zaczekajmy na właściwy moment.Sleet nie wyglądał na przekonanego.Wprost przeciwnie, spra­wiał wrażenie, że gotów jest pójść do klatki natychmiast i że tylko Valentine mu w tym przeszkadza.- Sleecie?- Czego jeszcze chcesz?- Posłuchaj mnie.To naprawdę nie jest odpowiednia chwila.I naprawdę mamy dużo czasu.Popatrzył na Sleeta twardym wzrokiem.Sleet wytrzymał to spoj­rzenie przez chwilę, po czym spuścił oczy; jego opór załamał się.- Tak, mój panie - powiedział cicho.W ciągu dnia Valentine usiłował zebrać informacje dotyczące więźnia, ale bez większego powodzenia.Więzienne klatki stały teraz w centralnym punkcie placu, przed urzędem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • personata.xlx.pl