[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Musiał po prostu przyjmować sprawy takimi, jakimi były.Jedno szybko stało się jasne.Kinversona nie obchodziło, że Sundirą zadaje się z Lawlerem.Najwidoczniej był zu­pełnie pozbawiony zaborczości seksualnej.Wydawało się, że seks był dla niego jak oddychanie: robił to i nie zasta­nawiał się na tym.Z każdą, jaka znalazła się pod ręką, tak często, jak domagało się tego ciało; czysto naturalna funkcja, automatyczna, mechaniczna.I oczekiwał, że inni będą tra­ktować seks w ten sam sposób.Kiedy Kinverson skaleczył się w ramię i przyszedł do Lawlera, aby ten oczyścił je i zabandażował, powiedział w trakcie zabiegu:- A więc i ty pieprzysz teraz Sundirę, doktorze? Lawler mocniej docisnął bandaż.- Nie widzę powodu, dlaczego miałbym odpowiadać na to pytanie.To nie twoja sprawa.- To prawda.No tak, oczywiście pieprzysz ją.To wspaniała kobieta.Zbyt bystra dla mnie, ale mnie to nie przeszkadza.Nie przeszkadza mi również to, co z nią robisz.- To bardzo ładnie z twojej strony - powiedział Lawler.- Oczywiście, mam nadzieję, że ty myślisz tak samo.- Co przez to rozumiesz?- To znaczy, że coś mogło pozostać między mną a Sun-dirą - powiedział Kinverson.- Mam nadzieję, że zda­jesz sobie z tego sprawę.Lawler obrzucił go długim, ostrym spojrzeniem.- Ona jest dorosła.Może robić, co chce, z kim chce i kiedy chce.- Dobrze.Ten okręt to małe miejsce.Nie potrzeba nam tu zamieszania z powodu kobiety.Ze wzrastającą irytacją Lawler powiedział:- Rób, co uważasz, a ja będę robił to, co ja uważam, i nie rozmawiajmy już o tym.Mówisz o niej jak o sprzęcie, którego obaj chcemy używać.- O taak - powiedział Kinverson.- Cholernie pięk­nym sprzęcie.Kilka dni później Lawler zawędrował do kuchni i zastał tam Kinversona z Lis Niklaus; oboje chichotali, mruczeli i mocowali się jak Skrzelowcy podczas rui.Lis mrugnęła do niego i zaśmiała się ochryple zza ramienia Kinversona.- Halo, doktorze! - zawołała pijackim głosem.Law­ler spojrzał na nią zaskoczony i szybko wyszedł.Kuchnia z całą pewnością nie była odosobnionym miej­scem; najwyraźniej Kinverson nie przejmował się zbytnio tym, że Sundira - albo Delagard, jeśli o tym mowa - mogą odkryć, że kręci na boku z Lis.Kinverson był przynajmniej konsekwentny, pomyślał Lawler.Nie obchodziło go.Nic.I nikt.Kilkakrotnie w ciągu tygodnia, który nastąpił po sztor­mie, Lawler i Sundira znaleźli chwilę czasu na randkę w ła­downi.Jego ciało, którego ognie tak długo pozostawały wy­gaszone, szybko uczyło się na nowo pożądania.Tymczasem ona nie dawała ponieść się namiętności, przynajmniej tak widział to Lawler, chyba że zwinną, sprawną, entuzjastyczą, lecz prawie bezosobową fizyczną przyjemność uznać za na­miętność.Kiedyś, jako młody człowiek, mógł mylić te dwie rzeczy, teraz już nie.Nigdy nie rozmawiali ze sobą, gdy się kochali, a kiedy później leżeli razem, powracając do normalności, na mocy niepisanego porozumienia ograniczali konwersację do naj­lżejszych tematów.Nowe zasady przyjęły się bardzo pręd­ko.Lawler od początku świetnie ją rozumiał; najwyraźniej bawiło ją to, co działo się między nimi, i równie wyraźnie widać było, że nie życzy sobie żadnego poważniejszego związku.Gdy Lawler spotykał ją na pokładzie, rozmawiali w ten sam niezobowiązujący sposób.- Ładna pogoda - mówili.Albo: - Jaki dziwny kolor ma tutaj morze.On mógł powiedzieć:- Zastanawiam się, jak szybko dotrzemy na Grayvard.A ona:- Zauważyłeś, że już nie kaszlę?- Czy nie sądzisz, że ta czerwona ryba, którą jedliśmy na kolację była wspaniała? - pytał.- Spójrz, czy to nie nurek przepływa obok nas? - zachwycała się ona.Wszystko bardzo uprzejme, przyjemne, kontrolowane.Nigdy nie wyznał:- Nie czułem się tak dobrze od miliona lat, Sundiro.A ona nigdy nie powiedziała:- Nie mogę doczekać się, kiedy znów będziemy mogli się spotkać, Val.On nigdy nie powiedział:- Oboje należymy do tego samego gatunku, ludzi nie przystosowanych.Ona nigdy nie wyjaśniła mu:- Nieustannie wędruję od wyspy do wyspy, ponieważ zawsze szukałam czegoś więcej, gdziekolwiek byłam.Zamiast poznawać ją lepiej teraz, kiedy byli kochankami, zauważył, że stawała się coraz bardziej odległa i tajemnicza.Lawler nie spodziewał się tego.Pragnął czegoś więcej.Nie wiedział jednak, jak mógłby to zdobyć, jeśli ona tego nie chciała.Wydawało się, że chce go trzymać na dystans i brać od niego nie więcej, niż już brała od Kinversona.Jeżeli nie mylił się co do jej intencji, nie pragnęła żadnego bliższego związku.Lawler jeszcze nigdy nie spotkał takiej kobiety, tak obojętnej na trwałość, ciągłość, pokrewieństwo dusz; ko­biety, która wydawała się brać rzeczy takimi, jakimi są, i nie przejmować się tym, co było przedtem lub może nastąpić potem.Nagle zdał sobie sprawę z tego, że znał już kogoś takiego.To nie była kobieta.To był on sam.On sprzed lat, Lawler z wyspy Sorve, przeskakujący od kochanki do kochanki, nie myślący o niczym prócz chwili obecnej.Jednak teraz był inny.A przynajmniej taką miał nadzieję.W nocy Lawler usłyszał stłumione krzyki i uderzenia dochodzące z sąsiedniej kabiny.Delagard i Lis kłócili się.Bynajmniej nie pierwszy raz; lecz tym razem głośniej i gwał­towniej niż dotychczas [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • personata.xlx.pl