[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Akurat.Męka śmierdzi.Nad miejscami torturunosi się smród, cuch, odór.Nad wszystkimi miejscami kazni i męki.Także nadGolgotą.Tam też, głowę dam, nie było róż.Był, jakże trafnie, foetor judaica. Proszę, chłopcze.Wez.Kleryk, jak zwykle, najpierw sięgnął po sakiewkę, potem raptownie cofnąłrękę, jak gdyby kanonik podawał mu skorpiona. Wielebny ojcze. bąknął. Toć ja nie dla.Nie dla grosza marne-go.Jeno dlatego, że. Wez, synu, wez  przerwał z protekcjonalnym uśmiechem kanonik.Mówiłem ci już przy innych okazjach, że informator musi brać zapłatę.Gardzisię przede wszystkim tymi, którzy donoszą za darmo.Dla idei.Ze strachu.Zezłości i zawiści.Mówiłem ci już: więcej nizli zdradą Judasz zasłużył na wzgardętym, że zdradził tanio.* * *Popołudnie było pogodne i ciepłe, miła odmiana po kilku dniach słoty.Lśniław słońcu wieża kościoła Marii Magdaleny, lśniły dachy kamieniczek.GwibertBancz przeciągnął się.U kanonika zmarzł.Izba była zacieniona, od murów wiałozimnem.Oprócz siedziby w domu kapitulnym na Ostrowiu Tumskim prepozyt OttoBeess miał we Wrocławiu dom na Szewskiej, niedaleko rynku, tam zwykł byłprzyjmować tych, o których wizytach nie powinno być głośno, w tej liczbie oczy-wiście i Gwiberta Bancza.Gwibert Bancz postanowił więc wykorzystać okazję.Na Ostrów wracać mu się nie chciało, było mało prawdopodobne, by biskup po-trzebował go przed nieszporami.A z Szewskiej były trzy kroki do pewnej znanejklerykowi piwnicy za Kurzym Targiem.W piwnicy zaś można było wydać częśćotrzymanych od kanonika pieniędzy.Gwibert Bancz święcie wierzył, że pozby-wając się pieniędzy pozbywa się grzechu.Gryząc nabyty na mijanym straganie precel, dla skrócenia drogi skręcił w cia-sny zaułek.Było tu cicho i bezludno, tak bezludno, że prysnęły mu spod nógzdumione pojawieniem się człowieka szczury.Usłyszał szelest piór i łopot skrzydeł.Obejrzał się i zobaczył wielkiego po-murnika, niezgrabnie siadającego na fryzie nad zamurowanym oknem.Upuściłprecel, cofnął się raptownie, odskoczył.Na jego oczach ptak zjechał po murze, chrobocząc szponami.Zamazał się.Wyrósł.I zmienił kształt.Bancz chciał wrzasnąć, ale nie zdołał dobyć głosu zeskurczonego gardła.110 Tam, gdzie przed chwilą był pomurnik, teraz stał znany klerykowi rycerz.Wy-soki, szczupły, czarnowłosy, czarno odziany, o przenikliwym ptasim wejrzeniu.Bancz znowu rozwarł usta i znowu nie wydobył z nich nic poza cichym skrze-kiem.Rycerz Pomurnik zbliżył się posuwiście.Będąc zupełnie blisko uśmiech-nął się, mrugnął i złożył usta, przesyłając klerykowi bardzo erotyczny pocałunek.Nim kleryk zrozumiał, w czym rzecz, złowił okiem błysk klingi, dostał w brzuch,na uda chlusnęła mu krew.Dostał drugi raz, w bok, nóż zachrupał na żebrach.Uderzył plecami o mur, trzeci cios niemal go doń przygwozdził.Teraz już mógł wrzeszczeć i byłby wrzasnął, ale nie zdążył.Pomurnik dosko-czył i szerokim pociągnięciem rozpłatał mu gardło.* * *Skurczonego, leżącego w czarnej kałuży trupa znalezli żebracy.Zanim zjawiłasię straż grodowa, przybiegli jeszcze handlarze i przekupki z Kurzego Targu.Nad miejscem zbrodni wisiała groza.Groza okropna, dławiąca, skręcającakiszki.Groza straszna.Tak straszna, że do momentu nadejścia straży nikt nie odważył się ukraść sa-kiewki z pieniędzmi, sterczącej zamordowanemu z rozerzniętych nożem ust.* * * Gloria in excelsis Deo  zaintonował kanonik Otto Beess, opuszczajączłożone dłonie i skłaniając głowę przed ołtarzem. Et in terra pax hominibusbonae voluntatis.Diakoni stanęli po jego bokach, przyciszonymi głosami włączając się do śpie-wu.Celebrujący mszę Otto Beess, prepozyt wrocławskiej kapituły, kontynuował.Kontynuował mechanicznie, rutynowo.Myślami był gdzie indziej.Laudamus te, benedicimus te, adoramus te,glorificamus te, gratias agimus tibi.Zamordowali kleryka Gwiberta Bancza.W biały dzień, w centrum Wrocławia.A biskup Konrad, który umorzył śledztwo w sprawie zabójstwa Peterlina von Bie-lau, śledztwo w sprawie swego sekretarza zapewne umorzy również.Nie wiem,co tu się dzieje.Ale trzeba zadbać o własne bezpieczeństwo.Nigdy, pod żadnympozorem, nie dać pretekstu ani okazji.I nie dać się zaskoczyć.Zpiew wznosił się aż pod wysokie sklepienie wrocławskiej katedry.111 Agnus Dei, Filius Patris, qui tollis peccata mundi,miserere nobis;Qui tollis peccata mundi, suscipe deprecationemnostram.Otto Beess przyklęknął przed ołtarzem.Mam nadzieję, pomyślał, czyniąc znak krzyża, mam nadzieję, że Reynevanzdążył.%7łe jest już bezpieczny.Mam wielką nadzieję. Miserere nobis.Msza trwała.* * *Czterech jezdzców przegalopowało przez rozstaje, obok kamiennego krzyża,jednej z licznych na Zląsku pamiątek zbrodni i skruchy.Wiatr siekł, deszcz zaci-nał, błoto pryskało spod kopyt.Kunz Aulock, zwany Kyrielejson, zaklął, mokrąrękawicą ścierając wodę z twarzy.Stork z Gorgowic zawtórował spod ociekają-cego kaptura jeszcze bardziej sprośnie.Walterowi de Barby i Sybkowi z Kobylej-głowy nawet już nie chciało się kląć.W cwał, myśleli, byle prędzej pod jaki dach,do jakiej oberży, do ciepła, suchości i grzanego piwa.Błoto bryznęło spod kopyt, błocąc i tak już ubłoconą postać, skurczoną podkrzyżem i nakrytą płaszczem.%7ładen z jezdzców nie zwrócił na postać uwagi.Reynevan też nawet nie uniósł głowy. Rozdział 9w którym zjawia się Szarlej.Przeor strzegomskiego klasztoru karmelitów był chudy jak szkielet; komplek-sja, sucha cera, niedokładnie zgolony zarost i długi nos czyniły go podobnym dooskubanej czapli.Gdy patrzył na Reynevana, mrużył oczy, gdy wracał do czyta-nia listu Ottona Beessa, przysuwał list do nosa na odległość dwóch cali.Kościstei sine dłonie drżały mu nieustannie, usta co i rusz krzywił ból.Przeor nie był przytym bynajmniej starcem.Była to choroba, którą Reynevan znał i widywał, choro-ba tocząca niczym trąd  tyle tylko, ze niewidocznie, od środka.Choroba, wobecktórej bezsilne były wszelkie leki i zioła, na którą skutkowała tylko najsilniejszamagia.Co z tego zresztą, że skutkowała.Nawet jeśli kto wiedział, jak leczyć, nieleczył, bo czasy były takie, ze wyleczony potrafił zadenuncjować lekarza.Przeor chrząknięciem wyrwał go z zadumy. Tylko więc dla tej oto rzeczy jedynie  uniósł list wrocławskiego kanonika czekałeś na mój powrót, młodzieńcze? Całe cztery dni? Wiedząc, że ojciecgwardian ma na czas mojej nieobecności wszelkie plenipotencje?Reynevan ograniczył się do kiwnięcia głową.Powoływanie się na warunekoddania listu do rąk własnych przeora było tak trywialnie oczywiste, że aż nie-warte wspominania.Jeśli zaś szło o cztery spędzone w podstrzegomskiej wsi dni,też szkoda było o nich wspominać  minęły nie wiedzieć kiedy.Jak we śnie.Odtragedii w Balbinowie Reynevan wciąż był jak we śnie.Odrętwiały, rozkojarzonyi półprzytomny. Czekałeś  stwierdził fakt przeor  by oddać list do rąk własnych.I wieszco, młodzieńcze? Bardzo dobrze, że czekałeś.Reynevan nie skomentował i tym razem.Przeor powrócił do listu, podsuwającgo do samego niemal nosa. Taaak  powiedział wreszcie przeciągle, podnosząc wzrok i mrużąc oczy. Wiedziałem, że przyjdzie dzień, gdy czcigodny kanonik przypomni mi o dłu-gu.I upomni się o spłatę.Z lichwiarskim procentem.Którego, nawiasem mówiąc,113 Kościół pobierać zabrania [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • personata.xlx.pl