[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Angielski milord!Crede Biron, pomyślałam.Nie uwierzyliby, gdyby usłyszeli prawdę o nas,o Cecilii Cornaro, Byronie i o naszym synu Girolamie.Grecki chór nie potrzebowałzresztą prawdy, snuł bowiem nową nić, którą należało wpleść w fantastycznąhistorię angielskiego milorda.Idąc przez spowite mgłą miasto, chłonęłam nie tylkozimną wilgoć przesyconą wonią spalonego drewna, ale również wypełniające jąszepty.Po Wenecji coraz żywiej krążyły plotki, że Byrona znowu ogarnął niepokój.Dowiedziałam się, że dawał temu publicznie wyraz przypuszczalnie na nowopoczuł pragnienie wstrząśnięcia jakimś dramatycznym gestem Serenissimy, którąw ciągu minionych trzech lat wielokrotnie zdążył już wzburzyć i poruszyć.Albomoże chciał dokonać zagadkowego aktu samooczyszczenia, oddając cześć nie tylkomiastu, lecz również tym z nas, których serca z jego powodu napełniły się łzami.Bezwzględu na motywy, jakimi się kierował, chór powtarzał to zagłuszającymi sięwzajemnie, to wzmacniającymi szeptami, iż Byron postanowił powtórzyć swójpływacki wyczyn, pokonując dystans z Lido do Canal Grande, tym razem samotniei w o wiele trudniejszych warunkach, bo w wodzie mocno jeszcze wzburzonej poniedawnym potopie.Miał zamiar dokonać tego za dwa dni, podczas korzystnegoprzypływu.Doskonale wiedziałam, co działo się w jego umyśle.Odkąd dotarł do mnie listCasanovy, znajdowałam się w stanie wzmożonej percepcji.Czytałam w myślachByrona z taką łatwością, jakby leżał obok mnie, mówiąc przez sen.Jego pomysłyunosiły się przede mną na wodzie, a ja mogłam im się bez trudu przyjrzeć,wiedziałam więc, gdzie i kiedy zamierza wyruszyć w swoją ostatnią pływackąwyprawę.Chciałam popłynąć za nim gondolą za nim i za gondolą Tita, który miałmu towarzyszyć.W ten sposób plany Byrona stały się moimi planami, jego intencje połączyły sięz moimi zamiarami.Tylko moje uczucia nie brały w tym wszystkim udziału.Wciążjeszcze trwałam w lodowatym uścisku bólu, jaki ogarnął mnie w noc powodzi.Poruszałam się niczym mechaniczna lalka gwałtownymi, szarpiącymi ruchami,przestałam odróżniać smaki, w ogóle straciłam apetyt.Nie myłam się, ale niecuchnęłam.Zdawałam sobie sprawę, że Sofia przypatruje mi się z troską, lecz jąignorowałam.Nie gniewałam się, nie wpadałam we wściekłość.Wachlarzdostępnych mi uczuć nie był zbyt szeroki, mało co zdołało się przedrzeć przezspowijający mnie kokon introspekcji.Przypominałam pacjenta znieczulonego przezamputację potężną dawką bólu i środków odurzających.To już niedługo,powtarzałam sobie uspokajająco, kiedy od czasu do czasu jakaś wyjątkowo bolesnamyśl podchodziła mi żółcią do gardła.Zdawałam sobie sprawę, że powinnam za wszelką cenę utrzymać się w tymdziwnym, półprzytomnym stanie.Niezmiernie trudno jest przedwcześnie zgasićpłomień duszy.Po to, żeby umrzeć, trzeba być już przynajmniej częściowomartwym.Byron wybrał noc tak spokojną i cichą, że powierzchnia wody poruszała się niebardziej niż galaretowate ciało meduzy pod wpływem uderzeń jej szczątkowegoserca.O trzeciej nad ranem wyruszył w kierunku Lido.Podążając za nim gondolą,przyglądałam się uważnie oświetlonym blaskiem księżyca budowlom Wenecji, niejak mieszkanka tego miasta, lecz jak ktoś, kto kiedyś tu przebywał.Widziałamwiekowe mury ozdobione kruszejącymi rzezbami, widziałam wyblakłe palinewyrastające z nieruchomej wody, widziałam płaskorzezby przedstawiające świętegoJerzego walczącego ze smokiem.Wysokie gotyckie okna z otwartymi okiennicamiwyglądały jak zakapturzone anioły prostujące skrzydła.Palazzi odwracały ode mnieswoje szklane oczy, spoglądały obok mnie i nade mną, nie dostrzegając mojejobecności.Widziałam gargulce o groznych paszczach, z których sączyły się strumykiwody i nagle, tak jak kiedyś Beckford, dostrzegłam wszystkie potworności wplecionew jedwabistą materię naszego życia w tym mieście.Zacisnęłam mocniej palce na liście Casanovy i zasunęłam zasłonę w felze.Gondolier odchylił głowę do tyłu i pociągnął tęgi łyk z butelki fragolino, którą dostałode mnie.Jeszcze kilka łyków i rozpuszczony w winie specyfik powinien zacząćdziałać.Przy Lido Byron z cichym pluskiem zsuwa się do wody.Ma na sobie tylkojedwabne spodnie.Woda zamyka wokół niego delikatne szczęki.Płynie dwie godziny i dziesięć minut, aż do świtu.Po dwóch godzinach opium zawarte w winie wreszcie działa.Gondolier chwiejesię na nogach, utrzymuje równowagę wyłącznie dzięki swojej tyce.Kiedy docieramydo kościoła Santa Maria delia Salute, u wejścia do Canal Grande, osuwa się nakolana, a chwilę pózniej leży już nieprzytomny na rufie łodzi.Dokładnie tak, jak tozaplanowałam.Prąd niesie nas kanałem bez niczyjej pomocy.Wymykam się spodfelze, przykrywam mężczyznę kapą, rozglądam się dookoła.Brzeg jest zupełniepusty, nikt mnie nie widzi.Myślę o Casanovie zmierzającym ku Tamizie wąskimiuliczkami Londynu, z kieszeniami wypełnionymi ołowiem.Myślę o La Charpillon,bezwzględnej dziwce, która go do tego doprowadziła.Dobrze się jednakwytrenowałam, nic nie jest w stanie zburzyć mego spokoju.Nie odczuwam nawetpodniecenia, towarzyszy mi wyłącznie poczucie słuszności tego, co robię.Byron wciąż płynie, unosząc się na wodzie jak drewniana zabawka.Jest stojardów przede mną.Dziwnie się czuję, patrząc na niego z tej odległości.Jak częstogładziłam go po mokrych teraz włosach
[ Pobierz całość w formacie PDF ]