[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Manipulując wybranymi na chybił trafił dźwigniami MacQuillanowi udało się wprawić maszynę w ruch; przejechała dobre dziesięć metrów, nim odnalazł hamulec.Wyłączył silnik i na budowę powróciła cisza.– Nic tu nie widzę – powiedział MacQuillan zbadawszy ziemię w miejscu postoju spychacza.Saracen już miał przyznać mu rację, kiedy jego uwagę przyciągnęło kilka cegieł wgniecionych w piach gąsienicami buldożera.Cegły na budowie to nic niezwykłego.Te jednak najwyraźniej ktoś celowo ułożył.Pytanie: po co? Saracen odrzucił je na bok.Natychmiast zorientował się, że jest na dobrej drodze, bo pod palcami poczuł drewno.Przy pomocy MacQuillana usunął warstwę piasku, odsłaniając kawałek płyty wiórowej.Saracen podważył ją i uniósł; pod nią znajdował się otwór w ziemi.– No, no – ucieszył się.– A oto i jaskinia Edwardsa.– Będziemy potrzebowali latarek.– Za chwilę powinni się tu pojawić ludzie Beasdale’a.Na budowę wjechał jakiś samochód.Nie byli to jednak żołnierze, ale Claire.– Dzwonił do mnie Alan – powiedziała.– Przywiozłam plany.– Dzięki, ale na to jeszcze trochę za wcześnie – odrzekł Saracen.– Jak dotąd znaleźliśmy tylko dziurę w ziemi.– Mogę wam się przydać.Ostatecznie dziury w ziemi to moja specjalność.– A poza tym znalezienie ruin opactwa Skelmoris wcale nie zaszkodzi twojej karierze – z przekąsem zauważył Saracen.– No, powiedzmy, że jest w tym stwierdzeniu odrobina prawdy – przyznała z uśmiechem.Rozmowę przerwało pojawienie się wojskowego land-rovera, który w chmurze pyłu zahamował o kilka kroków od nich.Wysiadł z niego Beasdale.– Pomyślałem, że najlepiej będzie jeśli sam tu przyjadę i zobaczę, co się dzieje.– Pułkownik mówił do Saracena, lecz wzrok skierował na Claire.Saracen nie miał innego wyjścia niż przedstawić ją jako swojego współpracownika.– Panna Tremaine jest archeologiem, specjalistą od obiektów w rodzaju opactwa Skelmoris.Zgodziła się pomóc nam w badaniu podziemi – oznajmił.Claire podziękowała mu spojrzeniem.Tylko MacQuillan miał zdziwioną minę.– Chodźmy do biura kierownika budowy; porozmawiamy – rzekł Beasdale.– Tylko doktor Saracen – dodał widząc, że MacQuillan i Claire także ruszają za nim.Saracenowi zrobiło się nieco głupio, ale nie było czasu na przejmowanie się konwenansami.– Znam już pogląd doktora MacQuillana na to wasze nowe odkrycie – powiedział pułkownik zamykając drzwi biura.– Teraz chciałbym poznać pański.– Nie wątpię, że nasze poglądy w tej sprawie są całkowicie zbieżne.– Tak czy inaczej chciałbym zasięgnąć pańskiej porady jako konsultanta.– Beasdale uśmiechnął się.Widać bawiło go posługiwanie się medyczną terminologią w rozmowie z lekarzem.– Kiedy zniszczymy źródło epidemii, zacznie ona stopniowo wygasać.– Ale do tej pory wszyscy w mieście umrą.– Nie wszyscy.Wielu, ale nie wszyscy.– Myślę, że pan czegoś nie rozumie, doktorze – powiedział Beasdale z miną wyrażającą zakłopotanie i troskę.– Czego nie rozumiem?– Mojego położenia.– Proszę mnie oświecić – odrzekł Saracen.Miał jednak przeczucie, że nie spodoba mu się to, co usłyszy.– Uważam, że w ciągu siedemdziesięciu dwóch godzin sytuacja w Skelmore wymknie się spod wszelkiej kontroli.– Dlaczego?– Każda akcja porządkowa, cywilna czy wojskowa, bazuje na współpracy miejscowej ludności.Kiedy rozejdzie się wiadomość, że służba zdrowia jest bezradna, że chorzy nie mogą liczyć na niczyją pomoc, skończy się wszelka współpraca.Dojdzie do wybuchu; ludzie zbuntują się i zaczną masowo opuszczać miasto.Niektórym z nich może się to udać i wówczas rozniosą zarazę po całym kraju.A do tego nie mogę dopuścić.Saracen przełknął ślinę i odparł:– Ta choroba przetrwała w kolonii szczurów sześć wieków.Jeśli nie zniszczymy owej kolonii, istnieje groźba, że część szczurów przeżyje „nieszczęśliwy wypadek” jaki może spotkać Skelmore.Rozejdą się po okolicy w poszukiwaniu nowych domów.Na twarzy Beasdale’a pojawił się nikły uśmiech.– W porządku, panie doktorze.Przekonał mnie pan.Niech pan odszuka tę kolonię i zniszczy ją.Udzielę panu wszelkiej pomocy.Jednego tylko nie mogę panu dać: czasu.– Rozumiem – skinął głową Saracen.Beasdale wstał i włożył czapkę.– Zostawię tę grupę żołnierzy do pomocy w penetracji podziemi – rzekł.– Proszę mnie informować o postępach akcji.15.Claire rozłożyła plany klasztoru na stole w biurze kierownika budowy.– Po pożarze niewiele zostało z samego opactwa, ale jest możliwe, że zachowały się piwnice i podziemia.Jak widzicie, są dość rozległe.– I wiemy, że muszą być do nich co najmniej dwa wejścia – dodał MacQuillan.– Tak? A skąd? – zdziwiła się Claire.– W jakiś sposób szczury dostawały się do podziemi jeszcze zanim budowlani zrobili im drugie wejście tu, w Palmer’s Green.– No tak, oczywiście.– Naszym pierwszym celem jest oszacowanie rozmiarów podziemi.Wiedząc to, będziemy mogli obliczyć ile gazu trzeba do zlikwidowania zamieszkujących je stworzeń aż do ostatniej pchły.Była najwyższą pora, by przystąpić do działania.Wdziawszy kombinezony ochronne zbliżyli się do zakrytego drewnianą płytą wykopu.MacQuillan udzielał ostatnich instrukcji:– Jeśli natkniemy się na szczury, cofnijcie się, ustąpcie.Pamiętajcie, żeby pod żadnym pozorem nie stawać im na drodze ucieczki.– Badawczo przyjrzał się Saracenowi i Claire, jakby sprawdzał, czy pojęli wagę jego ostrzeżenia.– Ruszajmy – rzucił Saracen.Podniósł płytę i opuścił się do wykopu.Włączył latarkę.– Widzisz coś? – spytała Claire.Dno wykopu tworzył strop kamiennego korytarza.Widniał w nim ciemny otwór, prowadzący do wnętrza.Podłoga korytarza znajdowała się około dwóch metrów poniżej.Saracen w kilku słowach opisał sytuację.– Możesz zejść na dół?– Chyba tak.Chłopcu musiało być łatwiej, ale poradzę sobie.– Zagłębił się w mrok korytarza i zwisając na rękach, po omacku szukał stopami oparcia na ścianie.Dwukrotnie udało mu się natrafić na wyrwę w murze i niebawem odetchnął z ulgą, czując pod nogami posadzkę.Natychmiast owionęło go wilgotne, piwniczne powietrze.Zaświecił w górę i zawołał Claire.Kiedy schodziła, udzielał jej wskazówek, pomagając odnaleźć szczeliny w ścianie.– Nareszcie – sapnęła, stając u jego boku.Wyciągnęła ręce, dotykając dłońmi ścian lochu.– Ciasno tutaj – zauważyła
[ Pobierz całość w formacie PDF ]