[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A i gburowaty siostrzeniec nie zawahałby się pewnie użyć pistoletu.Jeśli księga trzymana przez Goldoniego była tym, co podejrzewał, to w pośpiechu przewożono ją w inne, bezpieczne miejsce.Nie po to, żeby zniszczyć, lecz po to, by ją ukryć.Nie niszczy się zapisów o niemożliwej do oszacowania wartości.Musiał się jednak upewnić, że jego domniemania są słuszne.Zabawne.Nie spodziewał się, że Goldoni wyjedzie z domu — oczekiwał, że to inni przyjdą do niego.Wyjazd oznaczał panikę.Człowiek bez nóg nie opuszcza domu, nie naraża, się na niewygody i upokorzenia świata zewnętrznego, jeśli naprawdę nie musi.Podjął decyzję.Okoliczności były optymalne — żona Goldoniego została w domu sama.Najpierw upewni się, czy księga była tym, za co ją uważał, a potem dowie się, dokąd pojechał Goldoni.A kiedy będzie już wiedział jedno i drugie, podjęcie decyzji — jechać czy czekać — będzie już proste.Wstał z trawy — dalsze marnowanie czasu nie miało żadnego sensu.Ruszył w kierunku domu.— Nie ma nikogo, proszę pana — powiedziała zaskoczona kobieta, a w jej oczach błysnęła iskierka strachu.— Mąż wyjechał z siostrzeńcem do wsi.Pograć w karty.Andrew odepchnął ją bez słowa i przeszedł wprost do sypialni Goldoniego.Nie znalazł w niej nic poza starymi czasopismami i nieaktualnymi włoskimi gazetami.Zajrzał do szafy w ścianie; to, co ujrzał, było jednocześnie brzydkie i żałosne.Spodnie o podwiniętych nogawkach wiszące na wieszakach, z agrafkami spinającymi fałdy materiału.I tam nie było żadnych książek, żadnych dużych foliałów jak ten, który stary przewodnik zaciskał tak kurczowo w ramionach.Wrócił do frontowego pokoju.Posępna, wystraszona żona stała przy telefonie i stukała w widełki kościstymi palcami, krótkimi, coraz szybszymi dźgnięciami zdradzającymi narastającą panikę.— Linia jest przerwana — powiedział bez ogródek, podchodząc do niej.— Nie — szepnęła kobieta.— Czego pan chce? Ja nic nie mam! My nic nie mamy!— Myślę, że macie — powiedział Fontine, przypierając kobietę do ściany i przysuwając twarz tuż do jej twarzy.— Pani mąż mnie okłamał.Powiedział, że nic nie wie, ale wyjechał stąd w ogromnym pośpiechu, wywożąc z sobą jakąś wielką księgę.To był dziennik, prawda?! Stary dziennik, zawierający opis wyprawy w góry sprzed pięćdziesięciu lat.Dziennik! Chcę zobaczyć resztę dzienników!— Nie wiem, o czym pan mówi, proszę pana! My nic nie mamy! Żyjemy z renty!— Milcz! Natychmiast pokaż mi te rejestry!— Per favore.— Ty głupia babo! — Złapał pęk prostych siwych włosów, pociągnął do siebie, po czym nagłym, brutalnym ruchem szarpnął do tyłu, tłukąc głową kobiety o ścianę.— Nie mam czasu! Twój mąż mnie okłamał! Pokaż mi natychmiast, gdzie są te książki! No już! — Znów chwycił ją za włosy i jeszcze raz uderzył jej głową O ścianę.Po pomarszczonej szyi kobiety spłynęła strużka krwi, tracące przytomność oczy wezbrały łzami.Uświadomił sobie, że posunął się za daleko.Teraz pozostał mu już wariant bojowy — nie po raz pierwszy.W Wietnamie nie brakowało nieskorych do współpracy wieśniaków.Odsunął kobietę od ściany.— Rozumiesz, co do ciebie mówię? — spytał monotonnym głosem.— Zapalę ci przed oczami zapałkę.Wiesz, co zrobię potem? Pytam cię po raz ostatni.Gdzie są te dzienniki?Żona Goldoniego osunęła się na ziemię, dygocąc od niepohamowanego szlochu.Fontine przytrzymał ją za materiał sukienki.Drżącą ręką wskazała drzwi w prawej ścianie pokoju.Andrew powlókł ją za sobą po podłodze.Wyjął berettę, kopnięciem otworzył drzwi.Odskoczyły z takim impetem, że trzasnęły o ścianę.Wewnątrz nie było nikogo.— Wyłącznik światła.Gdzie jest wyłącznik?Uniosła głowę i dysząc urywanie przez otwarte usta, przesunęła oczy w lewo.— Lampada, lampada — wyszeptała.Wciągnął ją do małego pokoju, puścił i znalazł lampę.Kobieta zwinęła się^ w kłębek na podłodze, wstrząsana konwulsyjnym szlochem.Światło odbiło się w szklanych drzwiczkach biblioteczki stojącej pod przeciwległą ścianą.Miała pięć półek, na każdej z nich stał rząd ksiąg.Podszedł szybko, chwycił za gałkę środkowej półki i spróbował podnieść szklane drzwiczki.Były zamknięte na klucz.Spróbował pozostałych — wszystkie okazały się zamknięte.Kolbą beretty wybił szyby dwóch z nich.Lampa dawała światło przyćmione, lecz wystarczające.Wyblakłe, pisane ręcznie litery i numery na brązowych grzbietach ksiąg widać było zupełnie wyraźnie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]