[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zdałem sobie nagle sprawę, że gadam nazbyt egzaltowanie, i zamilkłem.Odruchowo, nie uzgadniając tego ze sobą, zatrzymaliśmy się przed stosem pni i gałęzi zebranym na środku polany jakby na ognisko.Usiedliśmy czy też oparliśmy się o nagromadzone drewno.Teraz widać było żółtawo-pomarańczowy sierp Kashiriego, otoczony rozległym haremem migocących iskierek.W powietrzu unosiły się nie tylko drobne moskity, ale i chmary długonogich komarów, więc nieustannie opędzaliśmy się przed nimi.- No, no, to ciekawe, kto by przypuścił, że będzie pan o tym pamiętał i że na dodatek nabierze to takiego znaczenia w pańskim życiu - powiedział w końcu, żeby coś powiedzieć, Edwin Schneil.Wydawał się zaskoczony i nieco zmieszany.- Ja nawet nie pamiętałem, że wówczas poruszyliśmy temat opowiadaczy.Nie, gawędziarzy, prawda? Ciekawe, ciekawe.- Wcale się nie dziwię, że Martin i nauczycielka z Nuevo Mundo nie chcieli panu o nich mówić - wtrąciła po jakimś czasie pani Schneil.- To temat, którego nie lubi poruszać żaden Macziguenga.To jakby bardzo prywatna sprawa, bardzo sekretna.Nawet z nami go nie poruszają, mimo że znamy ich już tyle lat, mimo że byliśmy przy narodzinach wielu z nich.Nie rozumiem tego.Bo o wszystkim chętnie opowiadają, o swoich wierzeniach, o swoich rytuałach z ayahuascą, o szamanach.Bez żadnych oporów.Poza gawędziarzami.To jedyny temat, którego zawsze unikają.Wielokrotnie zastanawialiśmy się z Edwinem, skąd to tabu.- Tak, dziwna sprawa - przytaknął Edwin Schneil.- To zupełnie niezrozumiałe, bo oni są bardzo komunikatywni i nigdy nie mają najmniejszych oporów, żeby odpowiedzieć na jakiekolwiek pytanie.To najlepsi informatorzy na świecie, proszę zapytać pierwszego lepszego antropologa, który tutaj trafił.Może nie lubią o nich mówić i nie chcą, żebyśmy ich poznali, bo gawędziarze są powiernikami sekretów rodzinnych.Znają wszystkie najintymniejsze sprawy Macziguengów.Jak brzmi to powiedzonko? Że brudy należy prać we własnym domu? Być może tabu obejmujące gawędziarzy odpowiada czemuś takiemu.W ciemnościach rozległ się śmiech pani Schneil.- A mnie ta teoria zupełnie nie przekonuje - powiedziała.- Bo Macziguengowie nie mają najmniejszych zahamowań co do intymnych spraw.Gdyby pan wiedział, ile razy stawiali mnie w sytuacji, w której głupiałam i twarz mnie paliła, kiedy słyszałam, co opowiadają.- W każdym razie mogę zapewnić, że myli się pan, sądząc, iż jest to tabu religijne - stwierdził Edwin Schneil.- Bo nie jest.Gawędziarze nie są szamanami ani kapłanami jak seripigariowie albo maczikanariowie.Są tym, czym są, po prostu gawędziarzami.- To wiem - odparłem.- Wytłumaczył mi to pan już wtedy.I właśnie dlatego tak mnie to porusza; że najzwyklejsi opowiadacze przeróżnych historii są tak ważni dla Macziguengów, iż ich istnienie musi być utrzymywane w tajemnicy.Od czasu do czasu przemykał obok nas bezgłośny cień, odzywał się króciutkim chrzęstem, Schneilowie odchrzęszczali czymś, co odpowiadało pewnie „dobrej nocy”, i cień znikał w ciemnościach.Z chat nie dochodził żaden hałas.Cała osada już spała?- I przez te wszystkie lata nigdy nie udało się państwu usłyszeć gawędziarza? - zapytałem.- Ja nie miałam tego szczęścia - odparła pani Schneil.-Jak do tej pory nie dali mi takiej szansy.Ale Edwinowi tak.- I to dwukrotnie - zaśmiał się.- Choć jak na ćwierć wieku to niewiele, co? Mam nadzieję, że to, co powiem, nie rozczaruje pana, ale wydaje mi się, że wolałbym, aby kolejne takie doświadczenie mnie ominęło.Pierwsze spotkanie było zupełnie przypadkowe, mniej więcej dziesięć lat temu.Schneilowie od paru miesięcy mieszkali w małym obozowisku maczigueńskim nad rzeką Tikompinia i pewnego dnia Edwin, zostawiwszy tam swoją żonę, popłynął odwiedzić jedną z rodzin wspólnoty, kilka godzin kanoe w górę rzeki.Pojechał w towarzystwie chłopca, który pomagał mu wiosłować.Kiedy dopłynęli, miast pięciorga lub sześciorga żyjących tam i znanych Edwinowi Schneilowi Macziguengów, zastali co najmniej dwudziestkę przybyłych nawet z odległych wiosek.Przykucnięci starcy i dzieci, mężczyźni i kobiety, otaczali półkolem siedzącego na wprost nich ze skrzyżowanymi nogami, perorującego mężczyznę.Był to gawędziarz.Nikt się nie sprzeciwił, by Edwin Schneil z chłopcem przyłączyli się do grona słuchaczy.Gdy się przysiadali, gawędziarz nawet nie przerwał swej opowieści.- Dość już był stareńki i mówił tak szybko, że ledwie nadążałem ze zrozumieniem go.Od jakiegoś czasu już chyba gawędził.Nie było po nim widać żadnego zmęczenia.A całe widowisko trwało jeszcze kilka godzin.Od czasu do czasu podawali mu tykwę z masato, żeby przepłukał sobie gardło.Nie, nigdy przedtem nie widziałem tego gawędziarza.Dość stary, na pierwszy rzut oka, choć wie pan pewnie, że tu, w selwie, człowiek szybko się starzeje.Stary u Macziguengów może oznaczać i trzydziestolatka.Był niski, krępy, bardzo wyrazisty.Gdyby ktokolwiek z nas, ja, pan, wszystko jedno kto, gadał i gadał przez tyle godzin, to byśmy zachrypli i padli.A ten nie.Gadał i gadał, z nieprawdopodobną energią.No cóż, to jego praca i niewątpliwie wykonywał ją znakomicie.O czym mówił? Naprawdę trudno spamiętać.Co za chaos! O wszystkim po trochu, co mu do głowy wpadło.O tym, co robił wczoraj, i o czterech krainach maczigueńskiego kosmosu, o swych podróżach, magicznych ziołach, poznanych przez siebie ludziach i o bogach, bożkach i baśniowych stworach z plemiennego panteonu.O zwierzętach, które widział, i o niebiańskiej geografii, labiryncie rzek, których nazw nie da się zapamiętać [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • personata.xlx.pl