[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Niestety, w tych dniach dużo się mówiło o rewolucji, o domniemanych rozruchach w Campo de Mayo, co jakoś wszystkim wydawało się ważniejsze od kupna kliniki przy ulicy Trelles.W końcu Traveler i Talita zabierali się do podręcznika psychiatrii, ażeby tam znaleźć choć trochę normalności.Jak zawsze podniecało ich byle co, toteż w dzień kaczki dyskusje bez powodu osiągały taki stopień gwałtowności, że Cien Pesos szalał w swojej klatce, don Crespo zaś oczekiwał nadejścia kogokolwiek ze znajo­mych, aby rozpocząć rotacyjny ruch drugiego palca lewej ręki opartego o właściwą skroń.Przy takich okazjach gęste chmury kaczych piór wyfruwały przez kuchenne okno i roz­poczynało się trzaskanie drzwiami i ostra wymiana zdań, które uspokajały się dopiero przy obiedzie, kiedy to kaczka znikała do ostatniego włókienka.W porze kawy, zakropionej cańa Mariposa, milczące poje­dnanie nad cennymi tekstami zbliżało ich do wyczerpanych numerów ezoterycznych pism, kosmologicznych skarbów, które czuli się w obowiązku wchłonąć, niby rodzaj prologu do nowego życia.O wariatach mówiło się bardzo dużo, a zarówno Traveler, jak i Oliveira postanowili pościągać stare papierzyska i wystawić jako część „kolekcji feno­menów”, którą rozpoczęli wspólnie w zamierzchłych cza­sach, gdy jeszcze razem uczęszczali na dawno zapomniany uniwersytet, a którą później gromadzili oddzielnie.Studio­wanie tych dokumentów zabierało im czas po wszystkich posiłkach, a Talita zdołała sobie wyrobić prawo udziału dzięki posiadaniu paru numerów „Renovigo” (Periódiko Re­bolusionario Bilingue), publikacji meksykańskiej w języku his­panoamerykańskim wydawnictwa „Lumen”, z którym całe tłumy wariatów współpracowały ze znakomitym rezultatem.Od Ferraguta mieli tylko od czasu do czasu wiadomości, bo praktycznie cyrk znajdował się już w rękach owego Meliána, ale wydawało się pewne, że od połowy marca obejmują klinikę.Parę razy Ferraguto pojawił się w cyrku, żeby popatrzeć na kota-rachmistrza, z którym - bez żadnych wątpliwości - nielekko było mu się rozstać, i nigdy nie omieszkał wspomnieć o zbliżającym się terminie Wielkiej Transakcji i ciężkich obowiązkach, które spadną na wszyst­kich (westchnienie).Wydawało się prawie pewne, że apteka zostanie powierzo­na Talicie, i biedaczka była podenerwowana powtarzając wiadomości zapomniane od czasów, gdy kręciła maści.Oli­veira i Traveler używali sobie na niej ile wlezie, ale kiedy wracali do cyrku, patrząc na ludzi i na kota obaj byli smutni, jakby ów cyrk był czymś nieocenionym i niezwykłym.- Tu wszyscy są o wiele bardziej kopnięci - mawiał Traveler.- Najmniejszego porównania.Oliveira wzruszał ramionami, niezdolny przyznać się, że w gruncie rzeczy było mu wszystko jedno, i patrzył ku górze namiotu, głupio się gubiąc w niepewnych rozpamiętywaniach.- Pewno, że się zmieniłeś jeżdżąc tak z miejsca na miejsce - konkludował naburmuszony Traveler - ja zresztą także, ale ja wiecznie tu, wiecznie na tym cholernym połu­dniu.Wyciągał ramię określając tym ruchem to, co myślał o geografii Buenos Aires.- Wiesz, zmiany.- zaczynał Oliveira.Podczas takiej wymiany zdań pękali ze śmiechu, a publicz­ność patrzyła na nich krzywo, bo przeszkadzali.W chwilach zwierzeń wszyscy troje przyznawali, że są znakomicie przygotowani do swoich nowych obowiązków.Na przykład niedzielny dodatek do „La Nación” wywoływał w nich smutek, porównywalny tylko do tego, w który wprawiały ich ogonki przed kinami albo nakład „Reader's Digest”.- Kontakty z każdym dniem częściej się zrywają.- stwierdzał sybillicznie Traveler.- Powinno się krzyczeć wniebogłosy.- Już to zrobił w nocy pułkownik Flappa - odpowiada­ła Talita.- Rezultat: stan wyjątkowy.- To nie był krzyk, córuchno, zaledwie rzężenie.Ja mówię o tym, o czym śnił Yrigoyen.O kulminacjach historycznych, proroczych zapowiedziach, o tych nadziejach ludzkiej rasy, tak podupadłej w tych parażach.- Już gadasz prawie tak jak tamten - mówiła Talita patrząc na niego z niepokojem, lecz ukrywając „charak­terologiczne” spojrzenie.Tamten, ciągle jeszcze w cyrku, dawał ostatnie wskazówki Suarezowi Mellan i dziwił się chwilami, że właściwie wszyst­ko jest mu aż tak obojętne.Miał uczucie, że to, co jeszcze w nim pozostało, cała jego mana, przeszła w Talitę i Travele­ra, którzy coraz bardziej się podniecali na myśl o klinice, podczas gdy on tymi dniami miał ochotę jedynie bawić się z kotem-rachmistrzem, który poczuł do mego jakiś nie­słychany sentyment, tak że wyłącznie dla niego rozwiązywał zadania.Ponieważ Ferraguto wydał dyspozycje, że nie wolno brać kota na ulicę inaczej niż w koszyczku lub obróżce z adresem, podobnej do tych, które nosili żołnierze w czasie bitwy pod Okinawą, Oliveira rozumiał uczucia kota, i jak tylko znajdowali się o dwie ulice od cyrku, zostawiał koszyk w zaprzyjaźnionej wędliniarni, zdejmował biednemu zwierzakowi obróżkę i maszerowali we dwóch oglądać stare puszki od konserw na pustych działkach albo skubać trawę, co było rozkosznym spędzeniem czasu.Po owych zdrowotnych przechadzkach Oliveira jakoś lepiej znosił asystowanie przy posiedzeniach na patio don Crespa i czułość Gekrepten, pogrążonej w przygotowywaniu mu ciepłych rzeczy na zimę.Tej nocy, gdy Ferraguto zadzwonił do hotelu, ażeby zawiadomić Travelera o dokładnej dacie Wielkiej Transakcji, wszyscy troje pogrążeni byli w uzupeł­nianiu swoich wiadomości o języku ispamerykańskim, czer­piąc je z nieprawdopodobną frajdą z któregoś z numerów „Renovigo”.Posmutnieli na myśl, że w klinice czeka ich powaga, wiedza, poświęcenie i tym podobne rzeczy.- Ké bida no es trajedia? - przeczytała Talita w znakomi­tym ispamerykańskim.Tak zabawiali się aż do przybycia seńory Gutusso, która przyniosła ostatnie wiadomości z radia na temat pułkownika Flappy i jego czołgów - wreszcie coś realnego i konkret­nego, po których to wiadomościach rozeszli się natychmiast, ku zdziwieniu informatorki, pijanej od patriotycznych uczuć.(118)50Z przystanku autobusowego przy ulicy Trelles był dosłownie krok, trzy bloki z kawałkiem.Ferragu­to i Kuka już tam byli wraz z administratorem, kiedy przyszli Traveler z Talitą.Wielka Transakcja odbywała się na pierw­szym piętrze w sali, której dwa okna wychodziły na patio--ogród, gdzie przechadzali się chorzy, i widać było wznoszą­cy się i opadający strumyk wody w fontannie.Ażeby dojść do sali, Talitą i Traveler musieli przejść przez nieskończoną liczbę korytarzy i pokoi na parterze, gdzie wiele pań i panów w najczystszym kastylskim zaczepiało ich prosząc o dob­rowolne ofiarowanie im paru paczek papierosów.Towarzy­szący im pielęgniarz wydawał się uważać owo małe inter­ludium za rzecz najzupełniej normalną, okoliczności zaś nie ułatwiały przedwczesnych indagacji w celach orientacyjnych.Niemalże zupełnie bez papierosów dotarli do sali Wielkiej Transakcji, gdzie Ferraguto w wytwornej formie przedstawił ich administratorowi [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • personata.xlx.pl