[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Trzymaćsię tylko czterech zasad; po pierwsze, wyrządzać innym jak najmniej krzywdy; po dru-gie, być zawsze pod ręką dla swoich przyjaciół; po trzecie, polegać na sobie i nie pro-sić o nic innych; po czwarte, cieszyć się wszystkim, czym się da.Brać pod uwagę tylkoopinie najbliższych.Zapomnieć o zostawianiu po sobie znaku.Ignorować wielkie pro-blemy swoich czasów i przez to poprawić sobie trawienie.Nie nurzać się w przeszłości.242Nie martwić się o przyszłość.%7łyć chwilą.Zaufać celowości swojej egzystencji i pozwo-lić, by sens przyszedł do ciebie, a nie usilnie go odkrywać.Kiedy życie zwala cię z nóg,paść pod ciosem ale paść ze śmiechem.Aap falę, gogusiu.Tak oto żyje Bobby i jest najszczęśliwszą i najbardziej zrównoważoną osobą, jakąkiedykolwiek poznałem.Usiłuję żyć jak Bobby Halloway, ale nie odnoszę takich sukcesów jak on.Czasamimiotam się, gdy powinienem fruwać.Za dużo czasu zajmuje mi przewidywanie, a zamało przeżywanie niespodzianek, które niesie życie.Może starając się żyć jak Bobby, zasłabo się przykładam.A może za bardzo.Orson podszedł do fontanny.Hałaśliwie chłeptał wodę, wyraznie rozkoszując się jejsmakiem i chłodem.Przypomniałem sobie tamtą lipcową noc w naszym ogrodzie, kiedy to pies wpatry-wał się w gwiazdy i popadł w najczarniejszą rozpacz.Nie potrafię określić, o ile Orsonjest inteligentniejszy od przeciętnego psa.Jednakże program Wyvern w jakiś sposóbrozwinął jego inteligencję, dlatego rozumie dużo więcej, niż zaplanowała natura.Tamtejlipcowej nocy pojął swój rewolucyjny potencjał, a równocześnie być może po razpierwszy straszliwe ograniczenia spowodowane cielesną powłoką i pogrążył sięw otchłani zniechęcenia.Być inteligentnym, ale bez finezyjnie skonstruowanej krtanii innych cielesnych urządzeń, które sprawiają, że mowa jest możliwa, być inteligentnym,ale bez rąk, by pisać lub tworzyć narzędzia, być inteligentnym, ale w potrzasku postaci,która na zawsze uniemożliwi pełne wyrażenie twojej inteligencji znaczy to samo, courodzić się głuchym, niemym i pozbawionym kończyn.Teraz przyglądałem się Orsonowi ze zdumieniem, z czułością, jakiej poprzednio niewzbudził we mnie nikt.Na nowo doceniałem jego odwagę.Odwrócił się od fontanny; szeroko uśmiechnięty, oblizywał się z rozkoszą.Kiedyspostrzegł, że na niego patrzę, pomachał ogonem, szczęśliwy, iż zwrócił moją uwagę, lubpo prostu z radości, że jest ze mną w tę dziwną noc.Na miłość boską, mimo wszystkich swoich ograniczeń i wszelkich istotnych po-wodów, mogących skazać go na osobistą udrękę, mój pies lepiej odgrywał Bobby egoHallowaya niż ja.Czy życiowa strategia Bobby ego jest mądra? A Orsona? Mam nadzieję, że któregośdnia dojrzeję na tyle, że będę żył według ich filozofii.Podnosząc się z ławki, wskazałem na rzezbę. To nie bułat.Nie księżyc.To uśmiech niewidzialnego Kota z Cheshire z Alicjiw krainie czarów.Orson odwrócił się i zmierzył wzrokiem arcydzieło.%7ładne kości.%7ładne kostki cukru ciągnąłem. To ciasteczka, od których się ma-leje lub rośnie, a które Alicja zjadła w opowieści.243Orson rozważył to z zainteresowaniem.Kiedyś oglądał kasetę z filmem Disney a,nakręconym na podstawie tej klasycznej opowiastki. %7ładen symbol Ziemi.%7ładna niebieska kula do kręgli.Wielkie niebieskie oko.Jaksię to złoży do kupy, co mamy?Orson patrzył na mnie, zródło swojego oświecenia. Uśmiech z Cheshire, to artysta śmiejący się z łatwowiernych ludzi, którzy mutak dobrze zapłacili.Para ciasteczek to narkotyki, które wziął, projektując ów złom.Niebieskie oko to jego oko, a drugiego nie widać, bo nim mruga.Wzgórek z brązuu dołu, to oczywiście psia kupa, co w zamierzeniu ma być zgryzliwym komentarzem natemat tej pracy.ponieważ, jak wszyscy wiedzą, psy są najbardziej dociekliwymi kryty-kami.Jeśli energia, z którą Orson machał ogonem, była rzetelnym wskaznikiem, moja in-terpretacja niezmiernie przypadła mu do gustu.Obiegł całą fontannę, przyglądając się rzezbie ze wszystkich stron.Być może nie urodziłem się po to, by pisać o moim życiu, poszukując jakiegoś uni-wersalnego sensu, który innym pomógłby lepiej zrozumieć ich życie bo tak w napa-dach egomanii wyobrażam sobie swoją misję.Zamiast usiłować pozostawić choćby naj-drobniejszy znak na ziemi, może powinienem się zastanowić, czy jedyna przyczyna, dlaktórej przyszedłem na świat, to nie zabawianie Orsona, nie bycie jego panem, ale kocha-jącym bratem, pragnącym uczynić jego dziwne i trudne życie tak prostym, tak pełnymrozkoszy i tak opłacalnym, jak to tylko możliwe.Byłby to cel dorównujący większościinnych i przebijający część pozostałych.Ucieszony machaniem Orsonowego ogona, tak samo jak on zdawał się ucieszonymoim żartem na temat rzezby, spojrzałem na zegarek.Do świtu pozostały niecałe dwiegodziny.Były dwa miejsca, do których chciałem się udać, zanim słońce zagna mniew ukrycie.Pierwsze to Fort Wyvern.Z parku przy Palm Street i Grace Drive w południowo-wschodniej części MoonlightBay wyprawa do Fort Wyvern zabiera niecałe dziesięć minut rowerem, nawet przyprędkości, która nie znuży twojego psiego brata.Znam skrót przez przepust burzowy,biegnący pod drogą nr l.Za przepustem jest otwarty, szeroki na trzy metry trzydzieścikanał odwadniający, który sięga głęboko na tereny bazy wojskowej.Granicę bazy wy-znacza druciana siatka zwieńczona drutem kolczastym.Wszędzie wzdłuż ogrodzenia i na terenach Fortu Wyvern są wielkie czerwono-czarne znaki ostrzegające, że intruzi będą karani zgodnie z prawem federalnym i karaminimalna to grzywna od dziesięciu tysięcy dolarów w górę i co najmniej rok więzie-nia
[ Pobierz całość w formacie PDF ]