[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Śniły mu się dwie Gery Spel, których bronił przed tygrysem, i tak przy tym jęczał i rzucał się we śnie, że dyżurująca przy nim Anita So­łomko dała mu zastrzyk ze środka uspokajającego.Wówczas jego sen stał się głęboki i spokojny.Kroni już zasnął, a w jadalni - wspólnym namiocie, która pełniła również funkcję magazynu podręcznego - dyskutowali zawzięcie archeolodzy i przybyli pod wie­czór tropiciele.Było już ciemno, chmury opadły na szczyty wzgórz i wiatr osta­tecznie ucichł, kiedy zgodzili się wreszcie, że na planecie muszą gdzieś ukrywać się resztki jej dawnych mieszkańców.Ludzi jest zapewne niewielu i wegetują gdzieś w jaskiniach lub w górach.Nie mają miast ani większych osiedli, bo te dałyby się zauważyć: na planecie od pół roku siedzą tropiciele i już czwarty miesiąc pra­cują archeolodzy.Hipoteza nie tłumaczyła trzewików i kurtki męż­czyzny.Kurtka była utkana z azbestu na mechanicznym krośnie, a i trzewiki nie wyglądały na zrobione przez swego właściciela.Hi­poteza nie tłumaczyła wielu rzeczy, ale lepszej hipotezy nie było.A w nocy Gűnther Jantz musiał poddać się skomplikowanej i nieprzyjemnej operacji, którą przeprowadziła Anita Sołomko.Asystował jej Maks Bieły.Gűntherowi zrobiono punkcję mózgowego ośrodka mowy i ośrod­ka pamięci.Anita nigdy przedtem nie wykonywała takiego zabiegu w warunkach polowych i po roku, kiedy sprawozdanie z niego opublikowały “Acta Medicinae Experimentalis”, a jednocześnie “Problemy Egzoarcheologii” zamieściły artykuł archeologa A.So­łomko: “Próba ujęcia ewolucji form ceramiki wybłyszczanej z wczesnego okresu Górnego Miasta”, nadszedł najszczęśliwszy dzień w życiu Anity.Odpowiednio spreparowany ekstrakt substancji mózgowej Gűnthera został jeszcze tej nocy zaaplikowany Kroniemu.Ale działanie preparatu powinno ujawnić się dopiero po dwóch dniach.Na trzeci dzień Kroni obudził się z dziwną świadomością wie­dzy.Wiedział coś w pierwszej chwili nieuchwytnego, ale realnego i bardzo ważnego.Pomyślał z początku, rozkoszując się dotknięciem mięciutkiej pościeli, że po prostu dobrze się wyspał, jest syty i co najważniejsze czysty.Szelest kropel na pomarańczowym dachu na­miotu oznaczał, że pada deszcz, a nie że pękła przerdzewiała rura albo że puściła jakaś uszczelka.Może przyczyna tego dziwnego uczucia kryła się w uspokajającej trwałości wszystkich przedmio­tów w Górnym Mieście, z wyjątkiem co prawda - tu Kroni się uśmiechnął - gospodarstwa Stancza Kirowa, który pewnie już od świtu naprawia grawilot.Pamięć od razu podsunęła mu obraz sympatycznego, opalonego na brąz, błękitnookiego Stancza, roz­wiązującego z marsem na czole kolejny nierozwiązywalny problem techniczny.Stancza, którego życzliwość dla ludzi zdawała się nie nieć granic.Do szpitalika zajrzała Anita Sołomko i powiedziała:- Dzień dobry, Kroni.- Dzień dobry, Anito - odparł Kroni.- Czas już wstawać?Anita miała z gruba ciosaną, gładką twarz, na której nigdy nie odbijały się żadne gwałtowniejsze uczucia.Dlatego Kroni nie dostrzegł triumfu, który ogarnął ją na dźwięk jego głosu.- Może się pan jeszcze trochę powylegiwać - uspokoiła go Anita.- Ale śniadanie zje pan już w jadalni.Jak z żołądkiem, nie sprawia kłopotów?- Nie - Kroni zaczerwienił się, bo kobieta nie powinna zadawać takich pytań mężczyźnie.- Nie ma w tym nic dziwnego - powiedziała Anita.- Taka gwałtowna zmiana diety musi wywołać pewne zaburzenia.Niech pan nie zapomni przed wyjściem zażyć tabletkę.No to już sobie pójdę.Może się pan ubierać.I doktor Sołomko wyszła przed namiot, gdzie chodził z głową pękającą od bólu Gűnther, który był z góry przekonany, że zabieg się nie udał i wszystkie jego męczarnie poszły na marne.Anita odczekała chwilę.Nie, wcale nie po to, żeby go podręczyć.Po prostu zanim się do Gűnthera odezwała, spróbowała stłumić w so­bie obezwładniające uczucie serdecznej czułości do tego niedźwiedziowatego, niezbyt już młodego mężczyzny.Policzyła w myśli do dwudziestu i powiedziała:- Gűnther.Głos jej drgał i nie zabrzmiał tak zwyczajnie, po koleżeńsku, jak by tego pragnęła.- Śpi? - zapytał Gűnther, starając się nie poruszyć głową, że­by nie wywołać nowego ataku bólu.- Obudził się.Mówi, że żołądek już mu nie dokucza.- Tak? - powiedział Gűnther.- W takim razie pójdę na śniadanie.- Zażyj najpierw to.Środek na ból głowy.Gűnther wyciągnął dłoń, wzruszony domyślnością Anity.Kroni zeskoczył z łóżka i uniósł ręce, żeby głębiej odetchnąć.Bardzo mu się podobał zapach tutejszego powietrza.Na dworze i nawet w namiocie.Lekkie zapachy lekarstw, które się tu uno­siły, podkreślały tylko jego świeżość.Kroni odsunął zasłonkę nad umywalką i włączył chłodną wodę.Umył zęby i uczesał się.Trzeba skrócić włosy tak, jak nosi Takasi, pomyślał.Potem wrócił do pokoju i przed ubraniem się po­słał łóżko.Tak, coś jeszcze powinien zrobić.Podszedł do stolika i znalazł tam karteczkę: “Dla Kroniego.Po jednej tabletce trzy razy dziennie”.Przełknął tabletkę, nie popijając wodą.I wtedy nogi zrobiły mu się miękkie, jak z waty.Opadł na łóżko, ściska­jąc w ręku karteczkę.“Dla Kroniego.Po jednej tabletce trzy razy dziennie”.Zmrużył oczy i mocno uszczypnął się w nogę.Znowu przeczy­tał.“Dla Kroniego.Po jednej tabletce trzy razy dziennie”.Kroni nie umiał czytać.W żadnym języku.Ani w swoim, ani w Górnym.W swoim tylko odrobinę sylabizował, bo nie chodził do szkoły.Zjawił się tu przedwczoraj i wszystkie próby porozumienia ogra­niczały się do prymitywnych gestów.Bił się w pierś i mówił: “Kroni”.Takasi bił się w pierś i mówił: “Takasi”.Obaj śmiali się i powtarzali te imiona, ponieważ imiona dawały nadzieję, że w przyszłości może coś się zmienić, że da się pokonać tę okropną barierę niezrozumienia.- Gera? - pytał Kroni i pokazywał Nataszę.- Natasza - odpowiadał Takasi.Kruminsz szerokim gestem ręki zataczał łuk nad miastem i o coś pytał.Kroni pokazywał w stronę lasu i jaskiń.Potem Kroni zata­czał rękami koło i Kruminsz pokazywał gestem strop, po którym krążyło, ukazujące się czasem zza sinawych plam, Jezioro Lekkiej Lawy oświetlające ziemię.- Jaki tam strop! - pomyślał Kroni z lekkim uczuciem pobła­żania dla siebie samego, tego wczorajszego.Strop bywa w jaski­niach.A nad namiotami rozciąga się niebo, nieskończone niebo, po którym płyną chmury i które rozciąga się aż po gwiezdny świat, tam, skąd przybyli archeolodzy, bo na planecie wszyscy już wymarli.Informacje, które wchłonął Kroni wraz z substancją mózgową Gűnthera, nie od razu stawały się własnością tych części umysłu rurarza, które akurat brały udział w myśleniu.Nie tłumiły tego, co Kroni wiedział przedtem, lecz dodawały do jego wiedzy i do­świadczenia nowe wartości.Mózg jednak był niejako przekonany, że nowa wiedza i nowy język są od początku jego własnością, co nie pozwoliło Kroniemu od razu uświadomić sobie własnej rein­karnacji.Rozmawiał z Anitą, nie czując, że mówi w obcym języ­ku, przeczytał notatkę i posłusznie zażył tabletkę, nie zoriento­wawszy się z początku, że nie umie czytać.Rozmyślał nad charak­terem i wyglądem Stancza, zapominając, że jeszcze niedawno nie potrafił go rozpoznać wśród innych członków wyprawy archeolo­gicznej i że jego imię było dla niego pustym dźwiękiem.“Dla Kroniego.Po jednej tabletce trzy razy dziennie”.Tak było napisane na kartce i kształt liter był właśnie taki, jaki powinien być.Kroni przypomniał sobie, jak wyglądają litery na dole [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • personata.xlx.pl