[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Adam śmiał się, kiedy krępowała sobie piersi, ale Zhirinnie rozpoznała jej od razu.Dziewczyna wróciła do stołu, ostrożnie niosąc trzy bambusowefiliżanki.Smużki pary kłębiły się i rozwiewały, gdy postawiła filiżankii wróciła do kontuaru po mleko i miód.Isyllt trzymała polakierowanedrewno dłońmi w rękawiczkach, które teraz skrywałybandaże.Przenikało przez nie niewiele ciepła i lewa dłoń jąszczypała, ten gest dawał jej ukojenie.- Co teraz? - spytała Zhirin.Cicho, lecz nie ukradkowo, normalnie -dziewczyna się uczy.- Muszę odnalezć mój pierścień.I kto wie, może to doprowadzi mnierównież do Murai.- Czy sądzisz, że to coś zmieni, jeśli sprowadzisz ją z powrotem?Isyllt wzruszyła ramionami.- Nie wiem.Może odeślą mnie do domu w łańcuchach na cesarskimokręcie, zamiast mnie zabić.- Nadal nie powiedziała nikomu oAsherisie, choć nie potrafiła właściwie powiedzieć, dlaczego czułapotrzebę zachowania jego tajemnic.Ani dlaczego jego kłamstwa nadalbolały, kiedy o nich myślała.- Czy spróbujesz jej pomóc?Gdzieś na ulicy jakieś dziecko się zaśmiało, a ona pomyślała odziewczynce stojącej na skraju wulkanu, z twarzą zarumienioną zradości na widok magicznych sztuczek Asherisa.%7ładne dziecko niezasługiwało, żeby cierpieć za swoich rodziców, ani za swoją ojczyznę,ale zawsze tak się działo.- Jeśli ją odnajdę.- Widziała, co działo się z ludzmi, którzy starali siężyć dla innych, a nie dla siebie - najczęściej kończyli umierając za nic.- Jeśli nie, to im bardziej odwraca to uwagę Khasu, tym lepiej.- Niemogła się powstrzymać od zerknięcia szybko na Adama, ten jednaksiedział milczący niczym posąg, ze wzrokiem skierowanym na ulicę.Zhirin zacisnęła usta i Isyllt czekała na wyrzuty z jej strony, aledziewczyna tylko zamieszała herbatę, dodała mleka i miodu, aż płynmiał barwę jej skóry.-W jaki sposób odnajdziesz pierścień?- Jeśli będę wystarczająco blisko pierścienia, to go wyczuję.Jednakjeśli będzie znajdował się choćby budynek dalej, będę musiała rzucićzaklęcie znajdujące.A do tego będzie mi potrzebna przestrzeń, mapaokolicy i klejnot - pewnie kwarc.Diament byłby lepszy, ale wątpię,żeby jakiś był do kupienia.- Nie - Zhirin przerwała marszcząc brwi.- Pamiętasz, czy Vasiliosmiał na sobie jakieś pierścienie, kiedy.go znalezliśmy?Przyciskając język do zębów, Isyllt próbowała sobie przypomniećwszystkie szczegóły - zimny blask wiedzmiego światła, zsiniałą twarzstarca, sękatą dłoń zaciśniętą w pięść leżącą na dywanie.- Raczej nie - powiedziała po chwili.- Ręce mu puchły w porze deszczowej.- Głos Zhirin się załamał iprzełknęła z trudem ślinę przez ściśnięte gardło.- Czasami zdejmowałpierścienie.Może nadal są w domu.Sprawdzę.Gdy milczała przez chwilę, zalały ich odgłosy ulicy oraz stłumionystukot i pobrzękiwanie dolatujące z kuchni.- Jabbor chce, żebym z nim poszła.Do dżungli.Uważa, że możezapewnić mi bezpieczeństwo.Isyllt pociągnęła łyk napoju.Herbaciarnia dodawała dużokarda-monu, czuła jego mocny, słodko-gorzki smak rozlewający się popodniebieniu.- Zamierzasz to zrobić? Zhirin się skrzywiła.- Nie wiem.Jeszcze miesiąc temu bym tak zrobiła.Ale myślę, żemasz rację, tutaj mogę więcej zdziałać.Przynajmniej mam nadzieję.- Czy wiesz coś jeszcze o następnej dostawie?- Nie znam planu dostaw.Ale statek to Yhan Ti, cumujący przypołudniowym nabrzeżu przy siódmej kei.- Wpatrywała się w swojąmętną herbatę, jakby miała z niej coś wyczytać, po czym odstawiłafiliżankę upijając odrobinę.- Idę do jego domu.Czy jest coś jeszcze,czego potrzebujesz, oprócz klejnotu?- Pieniędzy albo czegoś, co można łatwo sprzedać.Dziewczynazmarszczyła czoło i kiwnęła głową.- Jeśli znajdę jakieś lustro, to czy mogę go użyć, żeby się z tobąskontaktować?Tak.Wypowiedz po prostu moje imię.Usłyszę cię.Dobrze.- Zhirin wyciągnęła sakiewkę z kieszeni i położyła na stolestosik mosiężnych i miedzianych monet.- Wkrótce znowuporozmawiamy.Adam uniósł filiżankę, gdy dziewczyna wyszła ze sklepu, a jegogrdyka poruszała się, gdy przełykał.- Myślisz, że możemy jej zaufać?- Nie mam zbytniego wyboru.Może się w końcu załamać i narazićmisję na niebezpieczeństwo z powodu głupiego idealizmu.Ale jestinteligentna, a nam zaczyna brakować sprzymierzeńców.Pokiwał głową marszcząc brwi.- Co teraz? Nie chcę mieszkać na ulicy.- Tak.Myślę, że powinniśmy uciąć sobie pogawędkę z Izzy'm.Czerwone ochronne wstążki opasywały frontowe drzwi domuVasiliosa, ale Zhirin nie potrafiła stwierdzić, czy ktoś obserwuje dom.Wyprostowała się; nie była uciekinierką i miała takie samo prawo tubyć jak członkowie rodziny.Mimo to wśliznęła się tylnym wejściem.Drzwi do kuchni były zabezpieczone magicznie, ale sznur zwisałluzno, a zasuwka była odsunięta.Zhirin wśliznęła się do środka, niedotykając sznura i zdjęła buty.Podłoga była zakurzona i pobrudzona,pokryta odciskami stóp i plamami wilgoci.Zatrzymała się za progiem, nasłuchując uważnie i o mało co niepodskoczyła, gdy kątem oka zobaczyła jak coś białego przemknęłoobok.Na blat kuchenny wskoczył kot mrucząc zachęcająco.Zhirin przycisnęła rękę do walącego serca i zaśmiała się.- Gavriel! Wiesz, że nie powinieneś tu włazić.- Przygryzła wargęuświadomiwszy sobie, że nie pozostał nikt, kogo obchodziłoby pojakich blatach czy półkach skakał kot.Pogładziła łepek o kremowejbarwie, a on poddał się pieszczocie.- Przepraszam, że o tobie zapomniałam - powiedziała, drapiąc gomiędzy łopatkami.- Możesz dziś pójść ze mną do domu.- Spojrzała najego miseczki i zmarszczyła brwi zobaczywszy, że są pełne czystejwody i świeżego mięsa.- Kto się tobą opiekował? - spytała cicho, ale Gavriel tylko trącił jąłebkiem w ramię.Czy policja o tym pomyślała? Włamywacze zeskrupułami?Dla pewności sprawdziła, czy parter jest pusty, a potem skradając sięweszła po schodach.Kiedy dotarła na drugie piętro, wiedziała już, żenie jest sama.Nie usłyszała żadnych głosów ani kroków, ale poczuładreszcze na plecach, mrowienie innych zmysłów.Szeptem rzuciłazaklęcie spowijające ją ciszą.Drugie piętro też było puste - wzdrygnęła się przechodząc obokbiblioteki, gdzie spoczywało przedtem ciało jej mistrza - kiedy jednakdotarła na trzecie piętro, usłyszała jak ktoś porusza się cicho wprywatnym gabinecie Vasiliosa.W uszach huczała jej krew, gdyskradała się ku drzwiom.A potem rozpoznała Marat i westchnęła głośno.Kobieta sięodwróciła, a jej dłoń powędrowała do kieszeni spodni.Zhirinpodniosła rękę.- Przepraszam.Nie chciałam cię przestraszyć.Starsza kobietaszybko odzyskała panowanie nad sobą.- Nie spodziewałam się, że cię tu zobaczę, dziecko.Czysprowadziłaś wykonawców testamentu, żeby rozdysponować jegomajątek?- Nie.Chciałam tylko rozejrzeć się po domu.- Jej spojrzeniepowędrowało do grawerowanej srebrnej szkatułki w dłoni Marat.Zhirin rozpoznała ją od razu - kasetka na biżuterię mistrza.Przełknęłaślinę; okradanie zmarłych przynosiło pecha.Czy ona będzie miaławięcej szczęścia?- Jeśli potrzebujesz pieniędzy, to już ja się postaram, żebyś jedostała.Nie przeglądałam jeszcze zapisów testamentu, ale.Przerwała, a Marat zaśmiała się cicho.- Jestem pewna, że byś się postarała.Zawsze byłaś takim troskliwymdzieckiem.Zhirin drgnęła słysząc ohydne szyderstwo pobrzmiewające w tychsłowach
[ Pobierz całość w formacie PDF ]