[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Rewolwerowiec spojrzał na chłopców.- Zróbcie nosze i odnieście go do domu - powiedział.- a potem sprowadźcie pielęgniarkę.Nie, lepiej dwie pielęgniarki.Dobrze?Wbijali w niego wzrok, sparaliżowani onieśmieleniem, którego nie byli w stanie przełamać.Czekali, czy nad jego głową nie pojawi się ognista korona, a twarz nie zmieni się w pysk wilkołaka.- Dwie pielęgniarki - powtórzył rewolwerowiec i uśmiechnął się.Chłopcy odwzajemnili uśmiech.- Ty cholerny koniuchu! - wrzasnął nagle Cuthbert, szczerząc zęby.- Nie zostawiłeś nam do obgryzienia nawet jednej kostki.- Świat nie kończy się za dwa tygodnie - stwierdził rewolwerowiec, cytując z uśmiechem stare przysłowie.- Allen, ty maślany dupku.Rusz tyłek.Allen zajął się sporządzeniem noszy; Thomas i Jamie pobiegli razem do głównego budynku i izby chorych.Rewolwerowiec i Cuthbert spojrzeli na siebie.Zawsze byli ze sobą najbliżej - tak blisko, jak to możliwe, biorąc pod uwagę mroczne strony ich charakterów, w oczach Cuthberta płonął nieskrywany entuzjazm i rewolwerowiec miał wielką ochotę poradzić mu, by nie stawał do próby w ciągu najbliższego roku, a nawet osiemnastu miesięcy, w wypadku gdyby on sam ruszył na zachód.Przeżyli jednak razem bardzo wiele i nie sądził, by mógł wygłaszać tego rodzaju rady, nie ryzykując, że zostaną potraktowane jako przejaw protekcjonalności.Zaczynam kombinować, przeleciało mu przez głowę i był tym lekko skonsternowany, a potem przypomniał sobie o Martenie i matce i na jego wargach pojawił się uśmiech szalbierza.Będę pierwszy, pomyślał, nareszcie zdając sobie z tego tak naprawdę sprawę, chociaż przedtem dumał o tym wiele razy, aż do ogłupienia.Będę pierwszy.- Chodźmy - rzucił.- Z przyjemnością, rewolwerowcze.Wyszli przez wschodnie drzwi okolonego żywopłotem korytarza.Thomas i Jamie wracali już z pielęgniarkami, które wyglądały jak duchy w ciężkich białych szatach, ozdobionych czerwonymi krzyżami.- Czy mam ci pomóc z sokołem? - zapytał Cuthbert.- Tak - odparł rewolwerowiec.Później, kiedy przyszedł zmierzch, a wraz z nim ulewne burzowe deszcze; kiedy po niebie przetaczały się ogromne widmowe chmury, błyskawice zaś skąpały w błękitnym ogniu kręte uliczki podzamcza; kiedy konie stały w stajniach ze spuszczonymi łbami i obwisłymi ogonami, rewolwerowiec wziął sobie kobietę i przespał się z nią.To było szybkie i dobre.Gdy dobiegło końca i leżeli obok siebie bez słowa, o dachy zagrzechotał krótko grad.Gdzieś daleko na dole ktoś grał ragtime Hey Jude.Umysł rewolwerowca zwrócił się do wewnątrz.To właśnie w tej zbryzganej gradem ciszy po raz pierwszy przyszło mu do głowy, że może być również ostatni.Rewolwerowiec nie opowiedział oczywiście chłopcu tego wszystkiego, lecz Jake i tak musiał domyślić się większości.Już wcześniej zdał sobie sprawę, że to wyjątkowo pojętny chłopiec, niewiele różniący się pod tym względem od Cuthberta, a nawet Jamiego.- Śpisz? - zapytał.- Nie.- Czy zrozumiałeś, co ci opowiedziałem?- Czy zrozumiałem? - powtórzył chłopiec z ostrożnym szyderstwem.- Czy zrozumiałem? Chyba żartujesz?- Nie - odparł rewolwerowiec, ale trochę się zjeżył.Nigdy wcześniej nie opowiadał nikomu o swojej inicjacji, budziła w nim bowiem ambiwalentne uczucia.Sokół stanowił oczywiście jak najbardziej akceptowalna broń, lecz był również fortelem, i zdradą.Pierwszą z wielu.Czy przygotowuję się do tego, by rzucić chłopca człowiekowi w czerni?- Zrozumiałem - stwierdził Jake.- To był rodzaj gry, prawda? Czy dorośli zawsze muszą prowadzić gry? Czy wszystko musi być pretekstem do kolejnej gry? Czy mężczyźni w ogóle dojrzewają, czy tylko stają się pełnoletni?- Nie wiesz jeszcze wszystkiego - mruknął rewolwerowiec, starając się powstrzymać budzący się w nim powoli gniew.- Nie.Ale wiem, czym jestem dla ciebie.- Czym mianowicie? - zapytał cierpko rewolwerowiec.- Pokerowym sztonem.Rewolwerowiec miał ochotę podnieść z ziemi jakiś kamień i rozwalić mu głowę.Zamiast tego ugryzł się w język.- Idź spać - powiedział.- Chłopcy muszą dużo spać.Przypomniał sobie słowa Martena: Odejdź i zatrudnij czymś rękę.Siedział sztywno w ciemności, przerażony (po raz pierwszy w swoim życiu; po raz pierwszy przerażony czymkolwiek) pogardą do samego siebie, na jaką mógł się skazać.Po następnym popasie tory zbliżyły się do podziemnej rzeki i natknęli się na Powolne Mutanty.Jake zobaczył pierwszego i głośno krzyknął.Rewolwerowiec, który wpatrywał się prosto przed siebie, regularnie unosząc i opuszczając dźwignię, odwrócił głowę w prawo, w pewnej odległości od torów zobaczył plamę zgniłej zieleni, okrągłą i słabo pulsującą, w nozdrzach poczuł odór - słaby, nieprzyjemny, wilgotny.Zielona plama była twarzą, twarz była anormalna.Nad spłaszczonym nosem widać było owadzie guzkowate oczy, które przyglądały im się bez wyrazu.Rewolwerowiec poczuł we wnętrznościach i kroczu atawistyczne mrowienie.Zaczął trochę szybciej pompować.Jarząca się twarz zgasła.- Co to było? - zapytał z drżeniem chłopiec.- Co.Słowa uwięzły mu w gardle, gdy minęli trzy kolejne jarzące się słabo postaci, które obserwowały ich, stojąc bez ruchu między torami i niewidoczną rzeką.- To Powolne Mutanty - wyjaśnił rewolwerowiec.- Nie sądzę, żeby sprawiły nam kłopot.Są prawdopodobnie tak samo przerażone naszym widokiem, jak my.Jedna z postaci ruszyła z miejsca i pokuśtykała w ich stronę, jarząc się i zmieniając w oczach.Miała twarz zagłodzonego idioty.Słabo widoczne nagie ciało było kłębowiskiem zakończonych przyssawkami mackowatych kończyn.Chłopiec ponownie krzyknął i przywarł niczym przerażony pies do nogi rewolwerowca.Jedna z macek popełzła po płaskiej platformie drezyny.Cuchnęła wilgocią, mrokiem, obcością.Rewolwerowiec puścił dźwignię i wyciągnął broń.Kula trafiła w czoło postać o twarzy zagłodzonego idioty.Mutant runął do tyłu i bagienny blask jego twarzy przygasł niczym zaćmiony księżyc.Jaskrawa krecha wystrzału wyryła ślad na ciemnych siatkówkach ich oczu, w powietrzu czuć było pochodzącą z innego świata gorącą woń spalonego prochu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]