[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dopiero teraz zauważyłem, jak cisi są cichłopcy.Pracowali heblując i malując ławki, ale w ogóle ze sobą nierozmawiali!- To moi mi.mi.milczący chłopcy" - powiedział nauczyciel, jak-by wyczuł, ó co chcę go zapytać.- Głu.uucho nie.nie.niemi.- Mamy ich tutaj stu sześciu - wtrącił Winslow.- W ramachspecjalnego programu opłacanego przez rząd federalny.Nieprawdopodobne! Ileż im brakowało do bycia normalnymiludzmi - upośledzeni, głusi i niemi, a jednak pilnie heblowali ławki!Jeden z chłopców, zaciskających kawałek drewna w imadle, prze-rwał pracę, poklepał Winslowa po ramieniu i wskazał mu palcem rógsali, gdzie - na półkach - stały wykończone, schnące przedmioty.Po-kazywał to na podstawę lampy na drugiej półce, to na siebie.Nie-kształtna podstawa zrobiona była niedbale, drewno popękało, a wer-niks położony został nierówno.Winslow oraz nauczyciel zachwycalisię nią demonstracyjnie, chłopiec zaś spojrzał na mnie z dumnymuśmiechem czekając, żebym go też pochwalił.- Tak - skinąłem głową, wyraznie wymawiając słowa.- Jest bar-dzo ładna.bardzo dobra.Powiedziałem tak, ponieważ potrzebował pochwały, ale nie czu-łem nic.Chłopak uśmiechnął się do mnie, a kiedy już wychodzili-śmy, podszedł i na pożegnanie dotknął mojego ramienia.Omal niezaszlochałem; z ogromnym trudem zdołałem opanować emocje,póki nie wyszliśmy na korytarz.Dyrektorką szkoły była niewysoka, tęga kobieta o bardzo macie-rzyńskim wyglądzie.Posadziła mnie przed starannie przygotowanymwykresem, demonstrującym różne rodzaje pacjentów, liczbę wycho-wawców na poszczególne kategorie i przedmioty, których nauczają.- Oczywiście - stwierdziła - niewielu trafia tu pacjentów z IQw górnym minimum.Ludzie z ilorazem inteligencji w granicachsześćdziesięciu, siedemdziesięciu coraz częściej uczą się w specjal-nych klasach zwykłych szkół, istnieją też lokalne instytucje, którychzadaniem jest opiekować się nimi.Większość z tych, którzy przy-chodzą do nas, doskonale poradziłaby sobie w rodzinach zastępczychlub pensjonatach, pracując na farmach albo wykonując proste pra-ce w fabrykach, pralniach.- Piekarniach - podpowiedziałem jej.Zmarszczyła czoło, zdziwiona.- Tak - przyznała - piekarnie też chyba wchodzą w grę.Więcmy klasyfikujemy dzieci (nazywam ich dziećmi, niezależnie od wie-ku, bo są jak dzieci), więc klasyfikujemy je na czyste" i brudne".Administrowanie domkami jest znacznie łatwiejsze, jeśli nie mieszasię kategorii.Niektóre z dzieci brudnych" cierpią na poważneuszkodzenia mózgu i trzymane są w kołyskach; trzeba się nimi opie-kować do końca życia.- Lub póki nauka nie znajdzie sposobu, by im pomóc.- Och! - Uśmiechnęła się, jakby zamierzała powiedzieć coś naj-bardziej oczywistego.- Obawiam się, że im nie można już, niestety,pomóc.- Każdemu można pomóc.Obrzuciła mnie przestraszonym spojrzeniem.Wytrąciłem jąz równowagi.- Tak, tak, oczywiście, ma pan rację.Nie wolno nam tracićnadziei.Zaniepokoiłem ją.Uśmiechnąłem się w duszy wyobrażając so-bie, jak przyprowadzają mnie tu jako jedno z dzieci".Byłbym czy-sty", czy brudny"?W gabinecie Winslowa napiliśmy się kawy.Mówił o swej pracyniemal entuzjastycznie.- To świetne miejsce.Nie mamy psychiatrów na etatach, zatru-dniamy tylko konsultanta, który przychodzi do nas raz na dwa tygodnie.Więcej nie potrzeba.Psychologowie pracują z wielkim poświęceniem.Mógłbym zatrudnić psychiatrę, ale wziąłby tyle co dwóch psychologów,a to są ludzie nie wahający się dać tym chorym coś z siebie.- Co pan ma na myśli mówiąc coś z siebie"?Przyglądał mi się przez dłuższą chwilę, a potem spod maski zmę-czenia wychynął gniew.- Mnóstwo ludzi wspomaga nas materialnie, ale bardzo niewie-lu skłonnych jest poświęcić czas i uczucie.To mam na myśli.Głos miał ochrypły.Wskazał na stojącą na półce z książkami,po przeciwnej stronie gabinetu, butelkę ze smoczkiem.- Widzi pan tę butelkę?Powiedziałem mu, że zauważyłem ją gdy tylko weszliśmy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]