[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przywoływanietego snu stało się jakby rytuałem.Siadała ze złożonymi rękami przed płonącym na kominkuogniem i spoglądając kolejno na rozwieszone na ścianach myśliwskie trofea powtarzała: Hubert trzymał to w swoich rękach.Hubert trzymał to w swoich rękach.I sen nadchodził.Niemal wyraznie widziała przed sobą męża.Wywoływała w myślachkształt jego rąk, wąskie biodra, długie, proste nogi.Odtwarzała w pamięci jego głos, który opadałzawsze przy pewnych zwrotach, niemal widziała, jak się zapalał i czerwienił, gdy mówił o czymśz przejęciem.Przypominało jej się, jak zwykł prowadzić gości od jednego trofeum do drugiego.Zatrzymywał się przy każdym, kołysał na obcasach.Zakładał ręce na plecy i opowiadałszczegółowo, w jaki sposób upolował to właśnie zwierzę. Księżyc nie był jak trzeba i nigdzie żadnego tropu.Fred, nasz przewodnik, uważał, żenie ma najmniejszej szansy.A tego właśnie ranka skończył się nam bekon.Ale czułem, żemusimy iść dalej i próbować. Helena prawie słyszała, jak opowiada swe głupie, pozbawione pointy historyjki, którenieuchronnie tak się kończyły: Cóż, odległość była za duża, cholerny wiatr od lewej, ale zmierzyłem i tylkopomyślałem sobie:  Nic z tego"  i niech mnie szlag trafi,  jeśli nie fiknął.Nie ma co, miałemszczęście.Oczywiście Hubert wcale nie chciał, by jego słuchacze myśleli, że to sprawa szczęścia.To był tylko czarujący gest prawdziwego sportsmena.Nieraz Helenę zastanawiało, czemu toprawdziwemu sportsmenowi nie wypada nigdy przyznać, że czegoś naprawdę dokonał.Tak rozwijał się sen.Budowała obraz Huberta, aż wypełniał cały pokój wybujałążywotnością wielkiego myśliwego.A gdy sen był już cały i kompletny  niszczyła go.Dzwoneku drzwi zdawał się brzmieć szczególnie ponuro.Helena widziała twarze mężczyzn, zakłopotane ismutne, gdy mówili jej o wypadku.Sen zawsze kończył się w momencie, gdy wnosili ciało poschodach.Fala ostrego smutku napływała jej do serca.Zapadała głębiej w fotelu.W taki to sposób Hubert ciągle żył, nie dopuszczała, by obraz męża zatarł się w jejpamięci. Byłam jego żoną tylko trzy miesiące  mówiła do siebie. Tylko trzy miesiące.Zrezygnowana, skazała się sama na beznadziejny żal.Zwiadomie pobudzała go w sobieuważając, że Hubertowi należny jest jej smutek, że w ten sposób czci jego pamięć.Nie wolnopoddawać się rozpaczy, ale nie wolno też od niej uciekać.Helena niecierpliwie czekała na pierwszy wieczór w nowym domu.Zapłoną w kominkuszczapy drzewa, błysną szklane oczy zwierząt i wtedy nadejdzie stosowna chwila, bywprowadzić do nowego domu jej sen.Wszedł Joe. Już rozpaliłem ogień.Mam iść po pannę Hildę?Helena spojrzała w okno.Zmierzch schodził ze wzgórz w dolinę.Nietoperze już krążyłynerwowo.Przepiórki nawoływały się spiesząc do strumyków, daleko na zboczach kanionuporykiwały krowy wracające do obór.Niepostrzeżenie coś się zmieniało w Helenie.Wypełniło jąnowe uczucie spokoju; czuła się chroniona, zbrojna przeciw tragediom, które od tak dawna jąosaczały.Rozprostowała ramiona, westchnęła z ulgą.Joe wciąż czekał w drzwiach. Co?  odezwała się. Panna Hilda? Nie, nie przyprowadzaj jej jeszcze Aż kolacjabędzie gotowa.Jeśli nie będzie chciała przyjść na kolację, zajrzę do niej pózniej.Nie chciała teraz Hildy.To nowe, rozkoszne uczucie ukojenia prysłoby w momencie jejprzyjścia.Pragnęła być sama w tajemniczym połysku zapadającego zmierzchu, słuchać ptakówzwołujących się przed nocą do wodopoju.Zarzuciła na ramiona jedwabny szal i wyszła do ogrodu.Objął ją spływający ze wzgórzspokój.Spostrzegła małego, szarego królika z białym ogonkiem, który siedział wśród kwiatówklombu, i aż zadrżała z uciechy.Królik odwrócił łepek, popatrzył na nią i dalej skubał świeżoposadzone kwiaty.Ogarnęła ją beztroska radość.Na pewno zaraz zdarzy się coś uroczego, cośszalenie miłego.Zaczęła mówić wesoło do królika: Zajadaj sobie te kwiatki, zajadaj.Jutro posadzę kapustę specjalnie dla ciebie.Lubiszkapustę, prawda, Piotrusiu? Czy wiesz, że masz na imię Piotruś? Zabawne, ale wszystkie królikitak się nazywają.Wiesz, już od dawna niczego się.w życiu nie spodziewam.To śmieszne,prawda? A może smutne.Ale teraz czegoś się spodziewam, czegoś oczekuję.Po prostu pękam zciekawości, co to może być.Dziwne, Piotrusiu, prawda?  Odeszła dalej, zatrzymała się ikiwnęła na niego palcem. Tu są cynerarie, na pewno będą ci bardziej smakowały.Zpiew wody przywołał ją na brzeg strumyka.Stadko przepiórek smyrgnęło w krzewy zurywanym krzykiem strachu.Helenie zrobiło się przykro, że je spłoszyła.  Wracajcie!  wołała. Królik mnie się nie bał! Nie będę do was strzelała.Nawet niemogłabym, bo nie umiem.Nagle przypomniało jej się, że Hubert uczył ją strzelać.Był wtedy religijnie uroczysty,pokazywał, jak należy się składać, jak celować nie przymrużając oka. Teraz podrzucę w górę puszkę  mówił. Nie wolno strzelać do nieruchomego celu.Prawdziwy sportsmen nie strzela do siedzącego ptaka.Strzelała na oślep do wyrzuconej w powietrze puszki, aż jej zesztywniało ramię, i kiedywracali do domu, Hubert głaszcząc ją powiedział:  Dużo czasu upłynie, nim będziesz umiałatrafić do przepiórki.Ale niedługo już będziesz mogła upolować królika.Przypomniały jej się całe pęki przepiórek powiązanych skórzaną linką, które Hubertprzynosił do domu. Kiedy zaczną spadać z linki, znaczy, że już dostatecznie skruszały i można je upiec mówił uroczyście.I nagle Helena uzmysłowiła sobie, że nie chce więcej myśleć o Hubercie.Ta retrospekcjaomal nie zniszczyła świadomości ogarniającego ją ukojenia.Było już prawie ciemno.Wieczór słodko pachniał szałwią.Usłyszała dzwięk gongu.Kolacja była gotowa.Helena otuliła się mocniej szalem, zadrżała lekko i weszła do domu.Hilda była już w jadalni [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • personata.xlx.pl