[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Rakoczy złapał ją z łatwością i przez chwilę przytrzymał.Erikki przyglądał się temu z poszarzałą twarzą.W tym momencie nie był w stanie nic zrobić.- Uspokój się! - zawołał ostro Rosjanin.- Tobie najbardziej powinno zależeć na usunięciu tego heretyka.Jeśli wygra, zniszczy Abdollah-chana, wszystkich Gorgonów i ciebie razem z nimi.Zachowuj się grzecznie, bo będę musiał zrobić ci krzywdę - powiedział, odpychając ją od siebie.- To prawda, tobie najbardziej powinno zależeć na jego śmierci.Odwróćcie się obaj do przodu - dodał i odbezpieczył broń.Zrobili to, przeklinając Rosjanina i jego broń.Do przedmieść Teheranu zostało jakieś dziesięć mil.Lecieli równolegle do szosy i linii kolejowej, mając po lewej stronie góry Elburs i zbliżając się do miasta od zachodu.Niebo nad ich głowami było szare, żaden promień słońca nie przebijał się przez gęstą warstwę chmur.- Widzi pan ten strumień, który przecina linia kolejowa, kapitanie? Ten mostek?- Owszem, widzę - odparł Pettikin, podobnie jak Erikki starając się wymyślić jakiś plan, by pokrzyżować szyki Rosjaninowi.Zastanawiał się, czy uda mu się go złapać, ale siedział po złej stronie.- Niech pan wyląduje pół mili dalej na południe, koło tego wykopu.Niedaleko wykopu biegła drugorzędna droga do Teheranu.Jechało nią niewiele samochodów.- Tak.I co potem?- Potem zwolnię pana.Na razie.- Rakoczy roześmiał się i szturchnął Pettikina w kark lufą pistoletu.- Z podziękowaniami.Ale niech pan się już nie odwraca.Patrzcie obaj prosto przed siebie, nie odpinajcie pasów i wiedzcie, że bacznie was obserwuję.Kiedy będzie pan lądował, niech pan to zrobi spokojnie i pewnie, a kiedy wysiądę, niech pan natychmiast odleci.I nie odwracajcie się, bo mogę się przestraszyć.A przestraszony człowiek łatwo pociąga za cyngiel.Zrozumiano?- Tak.- Pettikin poprawił na głowie hełmofon i przyjrzał się miejscu lądowania.- Widzisz coś podejrzanego, Erikki?- Nie.Obserwuj zaspy - odparł Fin.Lądowanie było proste i łatwe.Za oknami wirował śnieg podniesiony przez łopaty helikoptera.- Nie odwracajcie się!Nerwy obu mężczyzn były napięte jak postronki.Usłyszeli, jak otwierają się tylne drzwi i poczuli, jak do środka wpada zimne powietrze.- Erikkiiii! - krzyknęła nagle Azadeh.Mimo zakazu obydwaj się odwrócili.Rakoczy, z przewieszonym przez ramię pistoletem, był już na zewnątrz i ciągnął za sobą Azadeh, która szarpała się, wierzgała i próbowała złapać drzwi.Erikki natychmiast zeskoczył na ziemię, przebiegł skulony koło kadłuba i rzucił się na Rosjanina.Ale było już za późno.Zatrzymała go krótka seria pod nogi.Rakoczy stał dziesięć jardów dalej, poza zasięgiem łopat wirnika, w jednej ręce trzymając wycelowaną broń, drugą obejmując za szyję jego żonę.Azadeh przez chwilę stała nieruchomo, a potem nagle podjęła walkę, wyrywając się, krzycząc i okładając go kułakami.Erikki zaatakował.Rakoczy złapał ją oburącz i pchnął gwałtownie na Fina, zwalając oboje z nóg, następnie zaś odbiegł kilkanaście jardów i ponownie odwrócił się z palcem zaciśniętym na spuście.Nie musiał strzelać: Erikki i jego żona w dalszym ciągu klęczeli oszołomieni na ziemi, pilot siedział w helikopterze.Po sekundzie dostrzegł, że Erikki podnosi się, odsuwa do tyłu Azadeh i szykuje się do kolejnej szarży.- Stój! Bo tym razem cię zabiję! - rozkazał, puszczając ostrzegawczą serię w śnieg.- STÓJ! Wsiadajcie oboje do śmigłowca! - Erikki nieufnie go obserwował.- Idźcie! Jesteście wolni.Idźcie!Przerażona Azadeh wdrapała się do kabiny.Erikki cofał się powoli, osłaniając ją własnym ciałem.Rakoczy nie opuszczał broni.Zobaczył, że Fin siada na tylnym siedzeniu i nie zamykając drzwi opiera stopy na płozie.Silniki natychmiast zawyły głośniej.Helikopter uniósł się stopę nad ziemią i powoli odwrócił dziobem do Rakoczego.Tylne drzwi zatrzasnęły się.Serce zabiło mu szybciej w piersi.Czy wszyscy zginiecie już teraz, pomyślał, czy dokończymy tej walki innego dnia?Wydawało mu się, że ta chwila trwa całe wieki.Śmigłowiec cofał się, stopa za stopą, wciąż stanowiąc dogodny cel.Palec Rosjanina zacisnął się na spuście, ale nie przesunął ani o cal.Kilka sekund później maszyna skręciła w bok i wystartowała w górę.Dobrze, pomyślał, czując, jak ogarnia go zmęczenie.Lepiej byłoby zatrzymać kobietę jako zakładniczkę, ale trudno.Porwiemy córkę starego Abdollah-chana jutro albo pojutrze.Może poczekać, podobnie jak Erikki Yokkonen.Tymczasem trzeba będzie zdobyć kraj i powybijać generałów, mułłów, ajatollahów.i innych wrogów.WTOREKROZDZIAŁ 5PÓŁNOCNE ZBOCZE SAWALANU, 22.00.Noc była bezchmurna i mroźna, na rozgwieżdżonym niebie świecił jasno księżyc.Kapitan Ross i jego dwaj Gurkhowie wspinali się ostrożnie za przewodnikiem i towarzyszącym im agentem CIA, Amerykaninem Rosemontem.Żołnierze ubrani byli w rękawice i białe śnieżne kombinezony z kapturami, naciągnięte na polowe mundury, lecz mimo to zimno dawało im się we znaki.Znajdowali się na wysokości mniej więcej ośmiu tysięcy stóp, pół mili od celu po drugiej stronie grani.Nad nimi wznosił się mający szesnaście tysięcy stóp potężny stożek wygasłego wulkanu.- Zatrzymajmy się, żeby odpocząć, Meszgi - powiedział po turecku Amerykanin, zwracając się do przewodnika.Obaj byli odziani w proste miejscowe stroje.- Skoro sobie życzysz, aga, proszę bardzo.Przewodnik zszedł ze ścieżki i poprowadził ich przez śnieg do małej groty, której nikt nie zauważył.Był, stary, chudy, powykręcany niczym stare drzewo i ubrany w łachmany, ale po dwóch dniach wspinaczki zachował chyba najwięcej sił z nich wszystkich.- Znakomicie - mruknął Amerykanin.- Zaszyjemy się tutaj do momentu, kiedy będziemy gotowi - zwrócił się do kapitana.Ross zsunął z ramienia karabin i postawił z ulgą plecak na ziemi.Bolały go łydki, uda i plecy.- Nie czuję nóg - stwierdził rozgoryczony - a jestem podobno w dobrej kondycji.- Jest pan w dobrej formie, sahibie - powiedział w gurkhali sierżant Tenzing.- W trakcie następnego urlopu wypuścimy się razem na Everest.- Nawet o tym nie marz - odparł po angielsku Ross i trzej żołnierze wybuchnęli śmiechem.- To musi być coś: stanąć na takim szczycie - stwierdził Amerykanin.Ross obejrzał się i zobaczył, że agent CIA lustruje wzrokiem zbocza góry
[ Pobierz całość w formacie PDF ]