[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A jeśli będę musiał zbierać bawełnę, dokończę moje dzieło zimą.Domu nie malowano od pięćdziesięciu lat.Po co się spieszyć?Zmęczyłem się już po półgodzinie.Z ogrodu dochodziły głosy rodziców.Miałem jeszcze dwa pędzle, nowy i ten od Trota.Leżały na ganku przy puszkach.Dlaczego mama i tata nie mogli ich wziąć i zabrać się do pracy? Na pewno chcieli mi pomóc.Pędzel był naprawdę ciężki.Malowałem krótkimi, powolnymi i starannymi ruchami.Mama wielokrotnie przestrzegała mnie, żebym nie nakładał za dużo farby.„Nie za dużo -mówiła.Niech tak nie ścieka”.Godzinę później uznałem, że przydałby mi się odpoczynek.Zagubiony we własnym świecie, stojąc przed tak gigantycznym zadaniem, zacząłem mieć pretensje do Trota.Ale mnie wpakował.Pomalował jedną trzecią ściany i dał nogę.Dziadek miał chyba rację.Dom nie wymagał malowania.Wszystko przez Hanka.To on wyśmiewał mnie i obrażał moją rodzinę dlatego, że mieszkaliśmy w nie pomalowanym domu.Trot stanął w mojej obronie i wraz z Tally uknuli ten spisek, nie wiedząc, że po ich wyjeździe cała robota spadnie na mnie.Usłyszałem czyjeś głosy.Na dole stali Miguel, Luis i Rico.Stali i ciekawie mi się przyglądali.Uśmiechnąłem się do nich i powiedzieliśmy sobie buenas tardes.Podeszli bliżej, wyraźnie zaskoczeni, że najmniejszemu z Chandlerów powierzono tak wielkie zadanie.Miguel obejrzał puszki i pozostałe pędzle.- Możemy się pobawić? - spytał.Co za genialny pomysł!Otworzyliśmy kolejne dwie puszki.Przekazałem Miguelowi pędzel i już kilka minut później Rico i Luis siedzieli na rusztowaniu ze spuszczonymi nogami i malowali tak pięknie, jakby przez całe życie nie robili nic innego.Miguel malował od strony ganku.Niebawem dołączyło do nas sześciu pozostałych Meksykanów.Siedzieliśmy w cieniu i patrzyliśmy, jak idzie tamtym.Babcia usłyszała hałas i wyszła na dwór, wycierając ręce w ściereczkę.Popatrzyła na mnie, roześmiała się i wróciła do swoich konfitur.Meksykanie byli zachwyceni, że nareszcie mają co robić.Ponieważ prawie cały czas padało, musieli jakoś zabijać czas w stodole.Nie mieli ani samochodu, którym mogliby pojechać do miasta, ani radia, ani książek.(Nie byliśmy pewni, czy w ogóle umieją czytać).Czasami grywali w kości, ale gdy tylko się do nich zbliżaliśmy, natychmiast przestawali.Dlatego malowali z wielką energią i zapałem.Ci, którzy siedzieli na trawie, nieustannie zasypywali ich radami i wskazówkami.Niektóre rady musiały być zabawne, ponieważ ci z pędzlami śmiali się tak serdecznie, że nie mogli pracować.Rozmawiali coraz szybciej i coraz głośniej, śmiali się i trajkotali jak najęci.Chodziło o to, żeby namówić któregoś z malujących do przekazania pędzla innemu.Wkrótce pojawił się samozwańczy ekspert, Roberto, który pomagając sobie dramatycznymi gestami rąk, zaczął nauczać nowicjuszy techniki trzymania pędzla i malowania.Chodził wzdłuż ściany, udzielał kolegom rad, żartował, a czasami ich rugał.Pędzle przechodziły z rąk do rąk i wkrótce się okazało, że mamy na farmie zgrany zespół malarzy.Siedziałem pod drzewem wraz z nimi, patrząc, jak ganek zmienia wygląd.Wrócił dziadek.Zaparkował traktor przy szopie z narzędziami i przyglądał nam się chwilę z daleka.Potem obszedł dom szerokim łukiem, żeby wejść przez werandę.Nie wiedziałem, czy podobało mu się, czy nie, ale chyba przestało go to już obchodzić.Szedł powoli, jego ruchom brakowało dawnej sprężystości i zdecydowania.Był smutnym, zafrasowanym farmerem, któremu znowu groziła utrata plonów.Z ogrodu wrócili rodzice z pełnymi koszami.- Proszę, proszę - powiedziała mama.- Drugi Tom Sawyer.- Kto? - spytałem.- Opowiem ci wieczorem.Omijając pomalowane miejsca, postawili kosze na ganku i weszli do środka.W kuchni dołączyli do dziadków i zastanawiałem się, czy nie rozmawiają przypadkiem o mnie i o Meksykanach.Wyszła do nas babcia ze szklankami i dzbankiem mrożonej herbaty.To był dobry znak.Meksykanie zrobili sobie przerwę, wypili, podziękowali i natychmiast zaczęli się sprzeczać, kto będzie malował jako następny.Czas płynął i zza chmur wyjrzało słońce.Czasami świeciło bardzo jasno, a wówczas robiło się ciepło jak w lecie.Często zadzieraliśmy głowy z nadzieją, że chmury odpłyną na dobre i że wrócą dopiero na wiosnę.Niestety, słońce szybko znikało i na ziemi znowu kładł się mroczny, chłodny cień.Chmury wygrywały i dobrze o tym wiedzieliśmy.Czułem, że Meksykanie wkrótce wyjadą, tak jak Spruillowie.Nie mogliśmy oczekiwać, że będą siedzieć bezczynnie całymi dniami, obserwując niebo, uciekając przed deszczem i nie zarabiając przy tym ani centa.Pod wieczór farba się skończyła.Tył domu, łącznie z gankiem, był pomalowany i różnica biła w oczy.Białe, błyszczące deski ostro kontrastowały z tymi nie pomalowanymi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]