[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Szalone pomys³y WrzeSmiana wypad³szy z roz¿arzonej mia-zgi twórczej, zdawa³y siê mieæ moc zap³adniaj¹c¹, wytwarzaj¹c nowe, nie znane dotychczas43wiry, jakieS ob³¹kane monady mySlowe, których przejawy rozb³yskiwa³y niespodzianie w czy-nach i gestach pewnych osobników, w przebiegu pewnych zdarzeñ.Lecz i to mu nie wystarcza³o.Pragn¹³ spe³nieñ ca³kiem niezale¿nych od praw rzeczywistoSci,tak swobodnych, jak ich xród³o: fikcja, jak ich zaczyn: urojenie.By³oby to idea³em - naj-wy¿sz¹ realizacj¹ bez reszty, wypowiedzeniem siê pe³nym, bez cienia niedoborów.Lecz WrzeSmian rozumia³, ¿e taka realizacja mog³a staæ siê dla niego samego zag³ad¹.Bez-wzglêdne spe³nienie by³oby te¿ absolutnym wy¿yciem siê, wiêc Smierci¹ z wytê¿enia, nad-miaru.Bo idea³ - wszak wiadomo - jest w Smierci; dzie³o przyt³acza twórcê swym ciê¿arem; mySlizrealizowane w pe³ni mog¹ staæ siê groxne i mSciwe; zw³aszcza mySli ob³¹kane.Pozostawio-ne sobie, bez punktu oparcia o rzeczywiste pod³o¿e, mog¹ byæ niebezpieczne dla tego, któryje stworzy³.WrzeSmian przeczuwa³ podobn¹ ewentualnoSæ, lecz siê nie waha³, nie ul¹k³.Pragnienie by³omocne nade wszystko.Tymczasem lata mija³y cicho, nie przynosz¹c wymarzonych ziszczeñ.WrzeSmian usun¹³ siêzupe³nie z widoku ludzi i zamieszka³ samotnie u wylotu miasta, w ustronnej, wychodz¹cej napola i ugory, podmiejskiej ulicy.Tu zamkniêty w swych dwóch pokoikach, odciêty od towa-rzysttwa, spêdza³ miesi¹ce i lata na lekturze i kontemplacji.Z wolna ogranicza³ siê do corazto ciaSniejszych krêgów ¿ycia rzeczywistego, któremu nie poSwiêca³ najmniejszej uwagi, p³a-c¹c tylko minimalny, nieunikniony haracz.Poza tym ca³y tkwi³ w sobie, w swych marzeniachi w têsknocie za ich spe³nieniem.Idee, nie zrzutowywane jak przedtem na papier, nabiera³ymocy i soków, pêcznia³y nie wypowiedzian¹ treSci¹.Czasem zdawa³o mu siê, ¿e mySli nieabstrakcjami, lecz czymS materialnym, niemal zgêszczonym, ¿e wystarczy³o rêk¹ siêgn¹æ, byuj¹æ, by pochwyciæ.Lecz z³udzenie prêdko rozwiewa³o siê, by ust¹piæ miejsca gorzkiemurozczarowaniu.Przecie¿ nie traci³ otuchy.By nie rozpraszaæ siê zbytnio widokami Swiata zewnêtrznego, za-cieSni³ zakres codziennych postrzegañ do nielicznej liczby obrazów, które widziane ci¹gle bezzmiany dzieñ w dzieñ, przez lata ca³e, powoli wesz³y w zwarte kolisko idei, sta³y siê wspó³-miernym im terenem, zlewaj¹c siê ze Swiatem marzeñ w jedn¹ swoist¹ dziedzinê.Tak nieznacznie wytworzy³o siê nieuchwytne jakieS Srodowisko, jakaS tajemnicza oaza, doktórej nikt nie mia³ przystêpu oprócz WrzeSmiana - króla niewidzialnego ostrowu.Owo mi-lieu nasi¹k³e jaxni¹ marzyciela, przepojone nim po brzegi, przedstawia³o siê nie wtajemni-czonym jako zwyk³e miejsce w przestrzeni; ludzie mogli dostrzegaæ tylko jego stronê ze-wnêtrzn¹, jego istnienie fizyczne - drgaj¹cego wewn¹trz rozczynu mySli, subtelnego zwi¹z-ku, jaki ³¹czy³ je z osob¹ WrzeSmiana, przeczuæ nie zdo³ali.Dziwnym trafem przestrzeni¹ objêt¹ przez mySl fantasty, owym miejscem, które przetworzy³w dziedzinê swych rojeñ, nie by³o jego mieszkanie; oaza fikcji wznosi³a siê naprzeciw jegookien, po drugiej stronie ulicy, we formie jednopiêtrowej willi.Ponura wytwornoSæ domu przyku³a go do siebie od razu po zajêciu nowego mieszkania.U koñca czarnego szpaleru cyprysów, obejmuj¹cych podwójnym rzêdem kamienny chodnik,widnia³ kilkustopniowy taras, z którego wiod³y do wnêtrza ciê¿kie stylowe podwoje.Poprzez¿elazne sztachety, okalaj¹ce zewsz¹d pa³acyk, biela³y po obu stronach cyprysowej alei skrzy-d³a domu.Poci¹gniête bladozielon¹ farb¹ wygl¹da³y z g³êbi schorza³e, smutne lica Scian.Zdradziecko utajona spodem w ogrodzie wilgoæ wype³z³a tu i ówdzie ciemnym wysi¹kiem.44NiegdyS starannie pielêgnowane rabaty kwiatów, chimerycznie zawiniête klomby z czasemzatraci³y wyrazistoSæ linii.Tylko fontanny dwie wieczyste ³zawi³y cicho, roni¹c wodê z mar-murowych mis na pêcze ró¿ bogatych, czerwonych.Tylko muskularny tryton po lewej stroniewci¹¿ wyci¹ga³ tym samym gestem rêkê na powitanie ku gibkiej dziwo¿onie, co wychylonaz marmurowej cysterny po tamtej stronie, wabi³a go od lat przynêt¹ boskiego cia³a; na pró¿-no - bo rozdzieli³y ich ¿a³obne cyprysy.Ca³oSæ sprawia³a wra¿enie ponurej samotni, opuszczonej od d³u¿szego czasu przez ludzi, izo-lowanej od s¹siednich budynków.Willa zamyka³a ulicê; poza ni¹ nie by³o ju¿ ani jednegodomu; k³ad³y siê tylko szerokimi pasmami ³êgi, p³o¿y³y pola, ugory, z dala czernia³y zim¹,rdzewia³y jesieni¹ bukowe lasy.W seledynowej willi nie mieszka³ nikt od szeregu lat.W³aSciciel, jakiS majêtny arystokrata,wyjecha³ od dawna za granicê, pozostawiaj¹c dom bez opieki.Wiêc sta³ zaniedbany w poSrodku wybuja³ego ogrodu, trawiony niszczycielsk¹ prac¹ deszczu,kruszony zjadliwoSci¹ wiatrów i zimowych zamieci.Posêpny urok, jaki wia³ od tego zacisza, dziwnie poci¹ga³ duszê WrzeSmiana.Willa by³a dlañplastycznym symbolem nastroju, którym tchnê³a jego twórczoSæ - wpatrzony w ni¹, czu³ siêjakby u siebie.Tote¿ ca³e godziny spêdza³ przy oknie i oparty o ramê, zapuszcza³ zamySlone spojrzeniew stronê smutnego domu.Zw³aszcza w noce miesiêczne lubia³ obserwowaæ bajeczne efektywywo³ywane we fantastycznej ustroni przez Swiat³o ksiê¿yca.Ju¿ to noc zda³a siê byæ w³a-Sciwym jej ¿ywio³em.Za dnia willa jakby drêtwia³a w martwym uSpieniu; ca³y czar ukrytyw jej tajemniczym wnêtrzu wystêpowa³ w pe³ni dopiero po zachodzie s³oñca.Wtedy domo¿ywia³ siê; jakieS nieuchwytne drgnienie przebiega³o dreszczem senn¹ pustelniê, wstrz¹sa³ostê¿a³e w ¿a³obie cyprysy, marszczy³o falist¹ lini¹ zwietrza³e przyczó³ki i fryzy.WrzeSmian patrzy³ i ¿y³ ¿yciem domu.Budzi³y siê mySli wyraxne, harmonijnie zestrojoneze sceneri¹ naprzeciw, rodzi³y patetyczne tragedie, silne jak Smieræ, groxne jak przezna-czenie - to znów m¿a³y jakieS pomys³y niejasne, przyæmione jakby patyn¹ ksiê¿ycowegoposrebrza.Ka¿dy zak¹tek sta³ siê zmys³owym odpowiednikiem fikcji, bry³owat¹ realizacj¹ mySli, któreczepia³y siê gzemsów, wêdrowa³y po samotnych, pustych salach, ³ka³y na stopniach terasy.Rozchybotane szale Snieñ, mg³awice rojeñ tu³a³y siê d¿d¿yst¹ rozchwiej¹, b³¹ka³y wzd³u¿Scian, niepewne ostoi.Lecz i te znalaz³y przystañ.Podra¿niona kaprySnoSci¹ ich ruchów wy-obraxnia odtr¹ca³a je precz z pogard¹, ¿e wylêk³e Scieka³y mêtn¹ strug¹ w du¿¹ omsza³¹ kadxu wêg³a domu i s¹czy³y siê w jej czarny kad³ub senne, nudne, jak woda deszczowa w póxn¹jesienn¹ szarugê.Nik³e, rdzawe mySli niedokwasy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]