[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Z domu wyniósł język migów i w jego angielszczyźnie nadal tkwią ślady palcówki.Kiedy mówi, brzmi to jak symultaniczne tłumaczenie na sesji ONZ.Upewniam się, czy to prawda.Tato potrafi zmyślać niesamowite historie.A jednak prawda.Pat twierdzi, że ma ogromną przewagę nad większością ludzi, ponieważ może zgodnie z własnym życzeniem włączać albo wyłączać język mówiony.Rita jest drobna, gładka, energiczna i ładna.Jest to pierwsza przyjaciółka rodziców, która rzeczywiście na mnie działa.Nie wiem, z czego to się bierze: czy z ruchów, czy z głosu, czy z witalności.W ogóle nie wydaje się stara.Ma zmarszczki śmiechowe na policzkach i koło oczu.Kiedy się raz widziało takie zmarszczki na twarzy kobiety, twarze młodych dziewczyn wyglądają jak puste mapy, nie odkryte tereny, czekające, aż coś się zdarzy.Duża część wieczoru upływa mi na ukradkowej obserwacji Rity.Córek, o których była mowa, nie ma w domu.Obie odwalają jakieś prace wakacyjne, żeby częściowo spłacić astronomiczne sumy za studia.Jedna pracuje w stadninie koni; uczy się na weterynarza.Druga kelneruje gdzieś w kurorcie w Atlantic City.Tu nie mówią “nad morzem", tylko “w kurorcie".Młodsi, Sandy i Kim, siedzą cicho, oczy im błyszczą, wszystkiego słuchają z ogromną uwagą.Spędzamy fantastyczny wieczór.Rita rozpala intelektualne iskierki, a Pat dmucha w nie delikatnie, podsycając żar.Rozmawiamy o wszystkim.W połowie wieczoru mniej więcej, Tato zaczyna opowiadać o zdarzeniach w Kalifornii.Poznaję wreszcie wersję nie ocenzurowaną.Jeżeli mówi prawdę, to nie mam pojęcia, jakim cudem tak długo wytrzymał.Mam nadzieję, że nie oczekuje tego samego po mnie, jako swoim synu.Wieczorem znowu zastanawiam się nad sprawą uniwersytetu.Co ma fizyka albo matematyka do tego, czy rozmowa będzie interesująca, czy nie? Nie widzę związku.A jednak ci ludzie są interesujący, i to bez względu na to, o czym mówią.Do każdego tematu podchodzą z zainteresowaniem, mają oryginalny, osobisty punkt widzenia na każdą sprawę.Opanowali sztukę myślenia.Są oczytani, znają się na muzyce i malarstwie ale i to nie jest najistotniejsze.Trudno to zdefiniować: są jakby dobrze nastrojeni, mają prawidłowo ustawione anteny.Opanowali rytm słuchania i zabierania głosu.Gadamy do trzeciej nad ranem.Rita pokazuje nam sypialnie na górze i pokoje starszych córek.Wszystko, co wisi na ścianach, jest interesujące.Człowiek się uczy już od samego rozglądania się po ścianach.Na suficie nad każdym łóżkiem tkwi przyklejona tablica pierwiastków chemicznych.Na ścianach wiszą mapy nieba.Także drzewa genealogiczne zwierząt, owadów, roślin, dosłownie wszystkiego, w pięknych kolorach.Na parapetach kolekcje minerałów i muszli.Każde biurko wyposażone jest w mikroskop klasy zawodowej.Można by się tu nieźle wyedukować nie wychodząc z łóżka i po prostu wodząc wzrokiem po pokoju.Ci ludzie tkwią w nauce po uszy.Nie wiem, czy długo bym tu wytrzymał.Kładę się pod tablicą pierwiastków.Może jednak popełniłem omyłkę, może to wszystko stąd, że czułem się traktowany jak szczeniak.Może gdybym studiował na poważnym uniwersytecie jak UCLA lub Berkeley, czułbym się w tym domu jak u siebie.Kiedy się budzę, Tato jest już na nogach.Zszedł na dół.Na dworze leje jak z cebra.Przy takim deszczu wilgotność staje się nieznośna.Całe Wschodnie Wybrzeże jest jedną wielką cieplarnią.Tato i Rita siedzą w kuchni, piją kawę i zajadają pączki.Pogrążeni w poważnej, intymnej rozmowie, ledwo zauważają moje wejście.Tato pewnie dalej wylewa swoje wspomnienia z Kalifornii.Siadam i biorę się do żarcia.Nigdy w życiu nie widziałem takich pączków.Niektóre z dziurką, lukrowane i cukrowane jednocześnie, inne okrągłe, z galaretowatym nadzieniem - pełno w nich tej galaretki, jeszcze inne fantazyjne - na przykład nadziewane klonowym syropem.Rita dopytuje się, jak mi przyrządzić jajka i nalewa sok pomarańczowy.Od tygodni nie miałem w ustach takich pyszności.Tato milknie.Mam głupie uczucie, że przerwałem ważną rozmowę.Ale ani mi w głowie rezygnować z takich pączków, bez względu na to, jak ojciec potrzebuje w tej chwili wsparcia tego szczupłego, silnego, gładkiego ramienia.Jem właśnie czwarty pączek, a drugi z tych lukrowanych okrągłych z galaretką, kiedy do kuchni wchodzi Pat.Już ubrany na wykład.Świetnie go sobie wyobrażam na zajęciach - to idealny typ wykładowcy wyższej uczelni: łysina połyskuje w świetle lamp, wystudiowane opanowanie, klarowność wywodu, a studenci robią w portki ze strachu wobec otaczającej go aury niezmierzonej wiedzy i umiejętności, ukrytych za tymi łagodnymi oczami, pod tą łysą czaszką.Pat bierze sobie szklankę soku pomarańczowego i kawę.Spośród pączków wybiera postny, glazurowany, z dziurką.Rita podaje mi dwa sadzone jajka z niesamowitą w smaku przyprawą o nazwie “scrapple".Tato wyciąga dokumenty wozu z adresem, pod który mamy go dostarczyć, a Rita rozkłada mapę Filadelfii.Oboje nie chcą wierzyć, że samochód przeznaczony jest pod ten właśnie adres: jest to dzielnica przeludnionych, nędznych slumsów murzyńskich, jedna z najniebezpieczniejszych dzielnic Filadelfii.Hillowie mówią, że nie wjechaliby w te okolice nawet czołgiem.Patrzymy po sobie z Tatą: tego nie przewidzieliśmy.Rita wręcza mi także list, o którym wczoraj zapomniała.List jest od Debby.Lecę na górę, żeby go przeczytać bez świadków.Debby przyjedzie do Paryża i spotka się ze mną w tym miejscu na wyspie, gdzie się umówiliśmy.Przyjedzie dziesiątego lipca, chce razem ze mną świętować Dzień Bastylii.W liście pisze - “świętować także moją ucieczkę z więzienia".Czytam ten list od początku do końca z dziesięć razy.Kurczę, spełniają się wszystkie moje marzenia! Będzie, jak chcieliśmy.Uświadamiam sobie, że przegapiliśmy z Tatą Czwartego Lipca, wcale tego nie zauważając - to by wyjaśniało wzmożony ruch na szosie za St.Louis.Próbujemy uruchomić samochód, ale on ani rusz.Wygląda na to, że w ogóle nie dostarczymy go na miejsce.Piłujemy silnik, aż akumulator wysiada do końca.Pat ma zasilacz, więc taszczymy akumulator do garażu na szybkie podładowanie.Zdaje się, że deszcz i wilgoć spieprzyły system elektryczny.Tato, nie wiedzieć czemu, jest pewien, że to gaźnik.Pat stoi na werandzie i podpowiada nam, co powinniśmy sprawdzić.Słyszę prawie, jak klapki pstrykają mu w mózgu.W dalszym ciągu leje pierońsko, jesteśmy przemoczeni do nitki.Rzecz w tym, że jeżeli nie dostarczymy wozu dzisiaj, umowę na pięćdziesiąt dolarów diabli wezmą, nawet po doliczeniu tych dwóch dni ekstra.Wyciągam i czyszczę świece.Tato przedmuchał gaźnik i śmierdzi jak połykacz ognia.Wóz jest nie tylko olbrzymi: ma też wszystkie części poumieszczane w najmniej prawdopodobnych miejscach.Z pomocą Pata odszukuję styki przerywacza i czyszczę je.Montujemy z powrotem akumulator i ponawiamy próbę uruchomienia wozu.Dalej nic.Piłujemy silnik aż do chwili, kiedy staje się oczywiste, że świece znowu zamokły.Tato dzwoni do Scarliettiego, żeby go powiadomić, że samochód jest w Filadelfii, ale nikt nie odbiera telefonu.Jak zwykle, wszystko się sprzysięga przeciwko nam
[ Pobierz całość w formacie PDF ]