[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na drugim końcu pokoju ogromne oszklone drzwi zajmowały jedyną ścianę nie zakrytą w całości przez książki; za szkłem rozciągał się widok na bujne ogrody, chociaż ciężkie zielone draperie zasłaniały ponad połowę szyb.Perskie dywany zdobiły drewnianą podłogę wypolerowaną na wysoki połysk, a grubo wyściełane fotele ustawione w grupkach zapewniały wygodę i elegancję.Na biurku, dużym prawie jak łóżko, lampa z barwionego szkła od Tiffany’ego rzucała tak cudownie nasycone świetlne desenie, jakby zrobiono ją z drogocennych klejnotów, nie ze zwykłego szkła.Zza tego biurka, przez czerwono-zielono-niebiesko-żółte smugi łagodnego blasku, wyszedł Palmer Boothe, żeby powitać gościa.Boothe miał sześć stóp wzrostu, szerokie ramiona i klatkę piersiową, wąską talię.Sporo po pięćdziesiątce, wyglądał i zachowywał się jak znacznie młodszy człowiek.Twarz miał zbyt wąską i rysy zbyt wydłużone, żeby nazwać go przystojnym.Jednak ascetyczna surowość wąskich ust i cienkiego, prostego nosa oraz szlachetne linie szczęki i kości policzkowych całkowicie usprawiedliwiały pochlebny przymiotnik „dystyngowany”.Podchodząc z wyciągniętą ręką, Boothe powiedział:- Poruczniku Haldane, tak się cieszę, że pan przyszedł.Zanim Dan połapał się w sytuacji, już potrząsał dłonią Boothe’a, chociaż powinno go odrzucić na samą myśl o dotknięciu tego śliskiego gada.W dodatku spostrzegł, że manipulowano nim, żeby zareagował na Boothe’a częściowo jak wasal z nieznanych przyczyn dopuszczony na dwór króla, częściowo jak ceniony znajomek wezwany przez szlachcica, na którego pochwałę pragnął zasłużyć, wypełniając posłusznie każde polecenie, żeby tylko zdobyć jego przyjaźń.W jaki sposób przeprowadzono tę subtelną manipulację, pozostało dla Dana tajemnicą.I właśnie dlatego Palmer Boothe miał grube miliony, natomiast Dan robił zakupy częściej w tanich supermarketach niż w ekskluzywnych sklepach.W każdym razie już na początku tego spotkania cholernie szybko wypadł z roli twardego gliniarza, który przyszedł skopać komuś tyłek.Dan zauważył jakiś ruch w ciemnym kącie pokoju.Odwrócił się i zobaczył wysokiego, chudego mężczyznę o jastrzębiej twarzy, który podniósł się z fotela, trzymając w ręku szklankę whisky z lodem.Chociaż dzieliło ich dwadzieścia stóp, niezwykle jasne i skupione oczy mężczyzny nawet na odległość zdradzały najważniejsze cechy jego osobowości: wysoką inteligencję, silną ciekawość, agresję - i szczyptę szaleństwa.Boothe zaczął prezentację, ale Dan mu przerwał:- Albert Uhlander, pisarz.Uhlander widocznie wiedział, że w przeciwieństwie do Palmera Boothe’a nie posiada wyjątkowego daru manipulacji.Nie uśmiechnął się.Nie wyciągnął ręki.Równie jasno jak Dan zdawał sobie sprawę, że należeli do przeciwnych obozów i wyznawali wrogie ideologie.- Czego pan się napije? - zapytał Boothe z niepotrzebną uprzejmością, przesadnie ugrzecznionym tonem, który zaczynał irytować Dana.- Szkocka? Burbon? Może kieliszek wytrawnego sherry?- Nie mamy czasu siedzieć i popijać, na litość boską -warknął Dan.- Obaj żyjecie na kredyt i dobrze o tym wiecie.Tylko dlatego chcę uratować wam życie, żeby z wielką przyjemnością wsadzić was do pierdla na długi, długi czas.No, już lepiej.- Doskonale - rzucił chłodno Boothe i wrócił za biurko.Zasiadł w klubowym fotelu krytym zieloną skórą i nabijanym mosiężnymi ćwiekami i prawie całkowicie schował się w cieniu z wyjątkiem twarzy, którą kolorowe promienie z lampy Tiffany’ego barwiły na żółto, zielono i niebiesko.Uhlander podszedł do szyby nie zakrytej zieloną kotarą i stanął plecami do przeszklonych drzwi.Na zewnątrz pochmurne popołudnie przechodziło we wczesnozimowy zmierzch, więc do biblioteki docierało tylko skąpe światło, przefiltrowane przez bujną zieleń francuskich ogrodów.A jednak rozjaśniało przestrzeń za Uhlanderem wystarczająco, żeby zredukować go do niewyraźnej sylwetki i pogrążyć jego twarz w głębokim maskującym cieniu.Dan podszedł do biurka, stanął w kręgu wielobarwnego światła i spojrzał z góry na Boothe’a, który popijał whisky ze szklanki.- Dlaczego człowiek o pańskiej pozycji i reputacji zadawał się z kimś takim jak Willy Hoffritz?- To był wielki umysł.Geniusz w swojej dziedzinie.Zawsze wysoko sobie ceniłem inteligentnych ludzi - oświadczył Boothe.- Po pierwsze, tacy są najbardziej interesujący.A po drugie, często wykorzystuję praktycznie ich pomysły i entuzjazm w rozmaitych interesach.- A poza tym Hoffritz dostarczył panu całkowicie posłuszną, stuprocentowo uległą młodą kobietę, która pokornie znosiła wszelkie upokorzenia, jakich pan jej nie szczędził.Czy nie tak, Tatusiu?Wreszcie w gładkiej masce Boothe’a pojawiła się rysa.Na chwilę jego oczy zwęziły się nienawistnie i węzły mięśni wystąpiły na szczękach, kiedy gniewnie zacisnął zęby.Lecz po kilku sekundach szczelina zamknęła się i Boothe odzyskał zimną krew.Ze spokojną twarzą pociągnął łyk whisky.- Wszyscy ludzie mają swoje.słabości, poruczniku.Pod tym względem nie różnię się od innych.Coś w jego oczach, głosie i wyrazie twarzy zaprzeczało wszelkim śladom słabości.Raczej sprawiał wrażenie, że tylko przez wielkoduszność przyznaje się do wad typowych dla zwykłych ludzi.Najwyraźniej wcale nie uważał, że w jego zachowaniu wobec Reginy kryło się coś złego czy choćby wątpliwego moralnie, a przyznając się do winy, nie wyrażał pokory ani skruchy, tylko protekcjonalną łaskawość.Dan zmienił taktykę.- Hoffritz może był geniuszem, ale zboczonym, chorym.Wykorzystywał swoją wiedzę i zdolności nie do legalnych badań modyfikacji behawioralnej, tylko do rozwijania nowych technik prania mózgu.Słyszałem od ludzi, którzy go znali, że był faszystą, totalitarystą, elitarystą najgorszego rodzaju.Jak to pasuje do pańskiego szeroko rozgłaszanego liberalizmu? Boothe popatrzył na Dana z rozbawieniem, politowaniem i pogardą.Tonem wyższości, jakby zwracał się do dziecka, powiedział:- Poruczniku, każdy, kto uważa, że problemy społeczne można rozwiązać na drodze procesów politycznych, jest elitarystą.Czyli większość ludzi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]