[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Co pan na to? — zapytał zwracając się z szacunkiem do sir Henry’ego.— Tak by się mogło wydawać — przyznał komisarz.— A jednak.nie wyobrażam sobie, by Sandford mógł się zdobyć na taki czyn.Ale zdawał sobie sprawę, że to marny argument.Nawet najłagodniejsze zwierzę jest w stanie zaatakować, gdy czuje się przyparte do muru.— Chciałbym mimo wszystko porozmawiać z tym chłopcem, który słyszał krzyk — powiedział z nagła.Jimmy Brown okazał się inteligentnym malcem, dość małym jak na swój wiek, z ostrą, sprytną buzią.Poddał się przesłuchaniu z ochotą, trochę rozczarował się tylko, gdy wypytywano go, co słyszał tamtego wieczoru.— Byłeś na drugim końcu mostu, jak zrozumiałem — zagadnął sir Henry.— Po drugiej stronę rzeki.Czy widziałeś tam kogoś?— Ktoś spacerował po lesie.Chyba to był Sandford, ten architekt, który buduje taki śmieszny dom.Trzej mężczyźni spojrzeli po sobie.— To było na dziesięć minut, zanim usłyszałeś krzyk?Chłopiec potwierdził.— Czy widziałeś jeszcze kogoś na brzegu od strony wsi?— Jakiś pan szedł tamtędy ścieżką, Szedł wolno i gwizdał.Mógł to był Ellis.— Nie mogłeś widzieć, kto to był — przerwał mu ostro inspektor Drewitt.— Była mgła i już zmierzchało.— To przez tę piosenkę poznałem — wyjaśnił chłopiec.— Joe Ellis zawsze gwiżdże to samo „Chcę, by była szczęśliwa”, bo tylko to zna.— W głosie malca zabrzmiała nuta zniecierpliwienia, że musi wyjaśniać rzecz tak oczywistą.— Każdy mógł gwizdać tę melodię — powiedział Melchett.— Czy ten człowiek przechodził przez most?— Nie, odwrotnie.Szedł do wsi.— Wydaje mi się, że niepotrzebnie byśmy zawracali sobie głowę tym nieznajomym mężczyzną — powiedział Melchett.— Usłyszałeś krzyk i plusk, a w chwilę później zobaczyłeś ciało w wodzie i pobiegłeś po pomoc przez most do wsi.Czy nie widziałeś nikogo w pobliżu?— Wydaje mi się, że szło dwóch mężczyzn z taczkami po ścieżce nad rzeką, ale z daleka nie widziałem dokładnie, czy szli do wsi, czy wracali.A pan Giles mieszka najbliżej, więc tam pobiegłem.— Postąpiłeś bardzo mądrze — pochwalił chłopca Melchett.— Bardzo mądrze i roztropnie.Jesteś harcerzem, prawda.— Tak, proszę pana.— Bardzo dobrze.Bardzo dobrze.Sir Henry milczał.Rozmyślał.Wyjął z kieszeni kawałek papieru, spojrzał na niego i pokiwał głową.Wydaje się to mało prawdopodobne, a jednak.Postanowił odwiedzić pannę Marple.Przyjęła go w swoim miłym, nieco zagraconym saloniku.— Przyszedłem zdać sprawozdanie — rzekł sir Henry.— Obawiam się jednak, że patrząc z naszego punktu widzenia sprawa ma się nie najlepiej.Chcą aresztować Sandforda.I muszę przyznać, że mają powody ku temu.— A więc nic pan nie znalazł, by — jakby to powiedzieć — podtrzymać moją teorię na ten temat? — Wydawała się zmieszana i zaniepokojona.— Musiałam się wobec tego pomylić, całkowicie pomylić.Pan ma tak duże doświadczenie, z pewnością nie pominąłby niczego, gdyby coś było.— Z jednej strony nie wydaje mi się to prawdopodobne — rzekł sir Henry.— Ale nie można zaprzeczyć faktowi, że mamy do czynienia z alibi nie do podważenia.Joe Ellis przez cały wieczór mocował półki w kuchni, a pani Bartlett mu pomagała.Panna Marple pochyliła się do przodu łapiąc gwałtownie powietrze.— To niemożliwe — rzekła z mocą.— Przecież to był piątek wieczór.— Piątek wieczór? — powtórzył sir Henry nie rozumiejąc.— Tak, właśnie.Zawsze w piątek wieczorem pani Bartlett rozwozi pranie po ludziach.Sir Henry odchylił się głębiej na krześle.Przypomniał sobie, co mały Jimmy opowiadał o gwiżdżącym mężczyźnie.Tak, to by pasowało do reszty.Podniósł się z miejsca ciepło ujmując pannę Marple za rękę.— Zdaje się, że już wiem — powiedział.— W każdym razie trzeba spróbować.Pięć minut później był z powrotem w domku pani Bartlett i spoglądał prosto w twarz Joe Ellisowi, z którym rozmawiał w bawialni przepełnionej psami z porcelany.— Ellis, skłamałeś nam wczoraj wieczorem — powiedział ostro.— Nie mocowałeś półek w kuchni między ósmą a pół do dziewiątej.Widziano cię przechodzącego nad rzeką w kierunku mostu na kilka minut przez zabójstwem Rose Emmott.Chłopak gwałtownie złapał ustami powietrze.— Jej nie zamordowano, nie.Musiała sama to zrobić, naprawdę.To do niej podobne.Ja nie tknąłbym nawet włosa na jej głowie, na pewno nie.— Więc dlaczego skłamałeś, że cię tam nie było? — łagodnie spytał komisarz.Chłopak podniósł oczy, po czym zaraz spuścił je z powrotem.— Bałem się.Pani B.zobaczyła mnie tam i gdy dowiedzieliśmy się, co się stało, ona pomyślała, że to niedobrze dla mnie.Ja powiedziałem, że zeznam, że pracowałem cały wieczór, a ona zgodziła się to potwierdzić.Taka kobieta to dziś rzadkość, naprawdę.Zawsze była dla mnie dobra.Sir Henry bez słowa opuścił pokój i wszedł do kuchni.Pani Bartlett prała w zlewie.— Pani Bartlett — rzekł komisarz.— Wiem wszystko.Myślę, że będzie lepiej, jeśli pani się przyzna, o ile nie chce pani, by powieszono Joe Ellisa za coś, czego nie zrobił.Nie, widzę, że pani tego nie chce [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • personata.xlx.pl