[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Miejsce na nią istniało, ale był to pusty szyb, nie zawierający w sobie kabiny i wejścia do niego zostały zabite deskami.Weszli po schodach i zadzwonili do drzwi.— No i masz — mruknął Pawełek, dzwoniąc po raz trzeci.— To samo co u pani Nachowskiej.Też ją porwali…?W tym momencie zagrzechotał zamek i otworzyły się drzwi, ale nie te, do których dzwonili, tylko obok, w przyległej ścianie.Ukazała się w nich ta sama starsza pani, którą widzieli w sobotę, podpierającą się laską.Ktoś z grona spadkobierców pani Spayerowej…!— My do pani Jadwigi Piekarskiej — powiedziała grzecznie Janeczka po sekundzie wahania.— Czy tu nikogo nie ma?— To ja jestem Jadwiga Piekarska — odparła pani i popatrzyła pytająco.Miała siwe włosy i niebieskie oczy za silnymi okularami.Wyglądała dobrodusznie, łagodnie i bardzo sympatycznie, ale Janeczka na wszelki wypadek obejrzała się na Chabra.Siedział obok nich spokojnie i patrzył na panią.Nie musiała nic mówić, ani wydawać żadnego polecenia, pies rozumiał ją bez słowa, wystarczyło samo spojrzenie, żeby podniósł się, podbiegł do pani i delikatnie zaczął ją obwąchiwać.„No, jak teraz wrzaśnie i trzaśnie drzwiami…” — mignęło w głowie Pawełkowej.Pani nie wrzasnęła i nie trzasnęła.Przeciwnie, rozpromieniła się uśmiechem.— Jaki piękny pies! — powiedziała z życzliwą czułością.— To wasz pewnie? Czy można go pogłaskać?Chaber uniósł łeb, pomachał ogonem, obejrzał się na swoją panią i usiadł.Janeczka doznała niebotycznej ulgi.— Można, oczywiście.Pani mu się podoba.— Poza tym on nie gryzie — wtrącił Pawełek.— Mamy do pani bardzo skomplikowany interes — ciągnęła Janeczka, szczęśliwa, że wreszcie natknęli się na osobę bezwzględnie przyzwoitą.— Czy możemy wejść?— Ależ tak, oczywiście — odparła pani z lekkim zakłopotaniem.— Otworzyłam wejście kuchenne… No nic, trudno, wejdźcie tędy, chociaż tu jest straszny bałagan…— Nam nie przeszkadza żaden bałagan — zapewnił Pawełek i wszedł za Janeczka.Pani przeprowadziła ich przez całe mieszkanie.Zaproponowała zdjęcie kurtek w przedpokoju i wprowadziła wreszcie do pokoju, zagraconego dokładnie olbrzymią ilość cudownie pięknych rzeczy.Na każdym meblu stały ozdobne bibeloty, antyczny stolik zastawiony był kwiatami w dekoracyjnych donicach, kąt zajmowała serwantka ze szkłem i porcelaną, na tapczanach leżały poduszki, na ścianach wisiały obrazy i rozmaite inne upiększenia, jakieś rysunki, fotografie, suche bukiety, talerze, jedną całą ścianę zajmowała oszklona biblioteka z książkami, a wszystko pokryte było szaloną ilością przepięknych haftów, po większej części niebieskich.Na szczęście stały tam także przy stole trzy wolne krzesła, niczym nie zajęte.Pani usiadła na jednym, wskazując im dwa pozostałe.— Słucham.Co to za skomplikowany interes? Czy ja was w ogóle znam?— Nie — powiedziała Janeczka — ale zaraz nas pani pozna.Tylko nie wiem, od czego zacząć.Pawełek poczuł nagle, że załatwienie tej sprawy należy do niego.Podniósł się i ukłonił.— My się nazywamy Chabrowicz — oznajmił.— Janina i Paweł.I mamy dziadka.Też się nazywa Chabrowicz.A pies ma na imię Chaber.Uznał prezentację za ukończoną i usiadł.Janeczka pohamowała chęć popukania się palcem w czoło.— Mamy także rodziców — uzupełniła z lekkim naciskiem.— Mieszkamy na Mokotowie.Nasz dziadek jest ekspertem filatelistycznym i właściwie cała sprawa dotyczy znaczków.Czy pani zbiera znaczki?— Zbieram — przyznała się pani Piekarska.— Ale to nie jest bardzo ważne zbieranie.Trochę zbieram także monety.I co dalej?— I pani należy również do spadkobierców pani Spayerowej?Pani Piekarska poruszyła się nagle niespokojnie.— Och, to taka nieprzyjemna sprawa! Co wy macie z tym wspólnego?— My osobiście nic.Ale przypadkiem wiemy, że chyba coś tu jest nie w porządku.— Tu jest wszystko nie w porządku! — wykrzyknęła pani Piekarska i podniosła się od stołu.— Czekajcie widzę, że to będzie długa rozmowa, może ja zrobię herbatę i mam szarlotkę…Po trzech kwadransach wiedzieli już, że właśnie pani Piekarska jest jedyną prawdziwą spadkobierczynią pani Spayerowej, ale całe grono różnych osób, które roszczą sobie pretensje do schedy, zdążyło ją wyrolować.Pani Piekarska nie zamierzała się z nimi kłócić, nie ma pieniędzy na adwokata, ale chciałaby dostać po własnej krewnej przynajmniej trzy rzeczy.Mianowicie znaczki, trochę przedwojennego bilonu i globus.Globus dostała, stoi w drugim pokoju.Marzyła też o barometrze, który tam wisiał na ścianie, ale już go zgarnął zięć szwagierki.Nie będzie się z nim przecież biła, trudno, przepadło.Chciałaby także dopilnować, żeby najwięcej odziedziczył chrzestny syn nieboszczki, bo wie, że ona tak sobie życzyła, ale nie umie tego załatwić.Wszyscy dalsi powinowaci stanowią stado hien i szakali, drapieżnych i pazernych, a w dodatku pchają się tam jakieś zupełnie obce jednostki, których nigdy w życiu na oczy nie widziała.Krewnych nie ma, jedyną prawdziwą krewną jest właśnie pani Piekarska.— Jej matka i moja matka były ciotecznymi siostrami — tłumaczyła pani Piekarska, ustawiając na stole, obok szarlotki, talerzyk z kruchymi ciasteczkami.— Więc to była moja cioteczno— cioteczna siostra.Miałyśmy wspólnych pradziadków.Dziadków już nie, to znaczy, nasze babki były rodzonymi siostrami.Prawnie to się nie liczy i ja tego w ogóle nie umiem załatwić.— Ale przecież tam są jacyś adwokaci? — zauważył Pawełek ostrożnie.Pani Piekarska nie zwróciła uwagi na jego zbyt wielką wiedzę.— Tak, jest dwóch.Jeden to adwokat szwagierki, a drugi matki tego chrzestnego syna.Żaden mi się nie podoba.Adwokata szwagierki w ogóle nie powinno być.Obrzydliwy typ
[ Pobierz całość w formacie PDF ]