[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Może podglądać z pewnej odległości, ciemno, więc go nie widać — powiedziałam stanowczo.— A gliny sobie poświecą, nie ma obawy.Wszystko zobaczy bez szkody dla zdrowia.We właściwej chwili ucieknie.— A ślady? — zatroskała się Marta i wskazała Witka.— Jego butów.Nie za duże?— Teraz dzieci szybko rosną.W rezultacie uwierzyliśmy w chłopczyka do tego stopnia, że Martusia wręcz poczuła się zobowiązana załatwić sprawę za niewinne dziecko.Oboje z Witkiem razem wyszli i po krótkim poszukiwaniu znaleźli automat w okolicy Czerniakowskiej.Na wszelki wypadek lepiej było nie wysyłać chłopczyka na drugi koniec miasta.Relację ze składania donosu usłyszałam zaraz potem przez komórkę.— Tam rzeczywiście baba siedzi — powiedziała Martusia, bardzo przejęta.— Wczułam się w rolę, uwierzyła, wyobraź sobie, mówiła do mnie: „moje dziecko” takim bardzo zmartwionym głosem.Witek mi adres na kartce napisał, żebym czegoś nie pomyliła, i powtarzałam w kółko to samo, aż się prawie popłakałam.Chyba wyślą radiowóz, słuchaj, my to chcemy zobaczyć!— O Boże, znajdźcie jakiś pretekst, po co tam jedziecie!— Właśnie szukamy.Chociaż Witek mówi, że możemy popatrzeć z daleka.Zna takie miejsce, skąd wszystko widać.— Lepiej sprawdźcie tylko, czy przyjadą i wlezą — poradziłam z troską.— I zjeżdżać stamtąd! Gdybyś chociaż miała przy sobie kamerę, byłoby wytłumaczenie, ale bez kamery mogą nas wszystkich wziąć za kuper.— Przecież jesteśmy niewinni!— Toteż właśnie dlatego.Argument miał wielką siłę.Potem już tylko dowiedziałam się, że owszem.Przyjechali i wleźli.* * *— No to cześć — powiedziała Martusia jakimś takim głosem martwo-zaciętym, a przy tym ponurym, wchodząc w moje progi.— Już nie mogę.Coś się we mnie złamało.Zważywszy, iż ostatniego roboczego wieczoru, w wyniku piwnicznej sensacji, nie dokończyłyśmy uściślania całej akcji scenariusza, ponadto pośmiertna ruchliwość Słodkiego Kocia zaczęła stwarzać nowe możliwości i nasuwać pomysły, zaraz potem zaś Marta pojechała do Krakowa, przez dwa dni tkwiłam w stanie lekkiego chaosu twórczego i nic nie wiedziałam o jej przypadłościach.Zajęta rozwikływaniem komplikacji serialowych, straciłam z oczu resztę świata, w dodatku przez ładnych parę godzin w ogóle nie było mnie w domu i nikt się ze mną nie mógł porozumieć.Numerem komórki nie szastałam przesadnie.Dom zaś, a zarazem miejsce pracy, opuściłam, żeby podładować akumulator w samochodzie, i pojechałam byle gdzie, wybierając w miarę możności ulice bez korków.W trakcie jazdy mogłam myśleć, ile mi się podobało, wobec czego zdołałam tego drugiego trupa ukryć niekoniecznie w piwnicy, ale, powiedzmy, w czymś podobnym.Pogrążona w tekście, straciłam z oczu także Martusię.— No bo co? — spytałam teraz niespokojnie.— Ja go na oczy nie widziałam, rozumiesz? Przez dwa dni w Krakowie!Na moment poczułam się nieco zdezorientowana.— Dominika.?— No a kogo?! Razem pojechaliśmy.! Podobno razem!!!Zaczął mi już ten Dominik nosem wychodzić.— Idź tam, usiądź, dam ci piwa.Martusia weszła za mną do kuchni.— Piwa, owszem, daj mi piwa, w ustach nie miałam kropli piwa od tej ostatniej wizyty u ciebie.Chcę piwa!— Żaden problem, jest.Masz, weź szklanki.— I to wszystko dlatego, że na chwilę zatrzymałam się w kasynie! Za karę! Rozumiesz? Nie zniosę tego, co ja jestem, niewolnica sułtana.? A on co, psychopata.?! Jak ja spojrzę na kasyno, to on dostaje depresji.?!— A jak nie spojrzysz, to co? Euforii? — spytałam delikatnie i postawiłam dwie puszki na stole.— Dwóch euforii i trzeciej malutkiej — powiedziała Martusia z furią, czym sprawiła mi żywą przyjemność, bo wypowiedzi nauczyła się ode mnie.Pochodziło to z wyścigów, „piątka leci, piątka leci!”, wrzeszczał jakiś kretyn na widok, na przykład, jedynki na froncie, na co mamrotałam pod nosem: „Tak, dwie piątki, a trzecia malutka”.W zasadzie podobało się to wszystkim, którzy mieli oczy w głowie i rozum troszeczkę wyżej.— Znaczy, euforia też nieco wybrakowana?Martusia, niestety, w nerwach trząchnęła puszką tuż przed otwarciem, dzięki czemu drobna część piwa uszczęśliwiła serwetę i okoliczne papiery.Uspokoiłam ją od razu, zanim zdążyła się niepotrzebnie zdenerwować.— To płótno, pierze się w pralce, nie zwracaj uwagi.Drobnostka.Stół też nie antyk, a papier wyschnie.Mów lepiej, co się stało.Martusia pozgrzytała sobie trochę zębami i wypluła z siebie kilka słów, które wprawdzie są już powszechnie używane, ale nie w prawdziwie eleganckim towarzystwie.Po czym przeszła na język stosowany w słownikach.— To gnój, wiesz? Nie wiem, co robił, ale chyba złośliwość! Perfidną, parszywą, mściwą.Świnia! Podlec! Sadysta!!!— Prywatnie, jak rozumiem.?— No przecież nie służbowo! Służbowo był na poziomie!!! A potem byliśmy umówieni i gówno!!!— Tak między nami, co ty w nim właściwie widzisz? Samą brodę.?— Zgłupiałaś? Łóżko!!!— W tym łóżku taki genialny? — spytałam z niedowierzaniem, wciąż usiłując okazać delikatność.Martusia jęknęła i przybrała wysoce uciążliwą pozycję, z czołem opartym na niskim stole i szklanką piwa w ręku.— Nie wiem.Coś ma w sobie.Niekiedy.Takie coś, co dech zapiera.I ja od tego dostaję.— Małpiego rozumu — podpowiedziałam szybciutko i ogromnie życzliwie.W jednej chwili Martusię poderwało znad stołu.— No wiesz.!— A jak to nazwiesz inaczej? — spytałam bezlitośnie.Dorosła, bądź co bądź, kobieta, inteligentna i myśląca, musiała na takie słowa zareagować racjonalnie.— No nie.No tak.No nie.! No dobrze, owszem.No wiesz.?! Coś okropnego.No dobrze, chyba masz rację.Tak, zgadzam się.Małpiego rozumu!— No to możebyś przeszła umysłowo na człowieczeństwo.?Przez długą chwilę Martusia milczała, popijając piwo po odrobinie i wpatrując się intensywnie w wybrakowaną passiflorę, wymieszaną z wiszącymi nad nią pędami asparagusa.Passiflora podobno dobrze działa na uspokojenie, musi to być prawda.— Chyba masz rację — rzekła wreszcie z namysłem, pozbawionym już, ku mojej uldze, znękania.— Jak sobie wyobrażę małżeństwo z nim i dzieci.— otrząsnęła się jakoś od góry do dołu.— Czy mój dreszcz wewnętrzny widać na wierzchu?— Widać.— No więc chyba ma to sens.Ty mówiłaś takie coś: jak się ożeni, to się odmieni?— Ściśle biorąc, mówiłam, że ten pogląd nie ma żadnego sensu.— Myślisz, że na pewno.?— Udowodnione prawie w stu procentach.W obie strony.— W jakim sensie w obie strony?— Kobiety nie mają monopolu na głupotę.Znam osobiście co najmniej dwóch facetów, którym się wydawało, że odmienią charakter malkontentki albo cierpiętnicy, ożeniwszy się z nią.Do dziś dnia pokutują za idiotyczne przekonanie.Kobiety mają w sobie więcej optymizmu, takich, co im się równie głupio wydawało, znam więcej.— No to ja tak nie chcę.W żadne odmiany nie wierzę i mam tego dosyć!Ucieszyłam się nadzwyczajnie, ale przypilnowałam, żeby swojej uciechy nie okazać zbyt jaskrawo na zewnątrz, bo po pierwsze, miała dosyć Dominika już jakiś setny raz, a po drugie, mógł nią szarpnąć duch przekory.Pozwoliłam sobie tylko na lekki objaw ukojenia i sięgnęłam po wydruki ostatnich stron poprawionego tekstu.— Masz, poczytaj sobie, zmieniłam trochę dalszy ciąg.Zacznij od streszczenia, a dalej jest cały odcinek, kiedy wszyscy w strasznych nerwach usiłują go znaleźć, a on już leży pod schodami.Czytelnik wie.pardon, chciałam powiedzieć widz.wie i traci cierpliwość, w napięciu czekając, kiedy go wreszcie znajdą.Jakiegoś pecha miał ten nasz serial
[ Pobierz całość w formacie PDF ]