[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Drzwi skrzypnęły w zawiasach i otworzyły się na oścież.Na progu stał Arab.Niósł starą blaszaną tacę z jedzeniem.Był wyraźnie w dobrym humorze, uśmiechał się szero­ko, mówił coś po arabsku, w końcu postawił tacę, otworzyłusta, pokazał palcem na gardło i wyszedł zamykając za so­bą drzwi na klucz.Victoria spojrzała z ciekawością na tacę.Była tam duża miska ryżu, coś, co przypominało zwinięte liście kapusty, i duża skiba arabskiego chleba.A także dzbanek z wodą i szklanka.Najpierw wypiła pełną szklankę wody, potem zabrała się do ryżu, chleba i kapusty nadziewanej siekanym mię­sem o dziwnym smaku.Kiedy zjadła wszystko, co było na tacy, poczuła się znacznie lepiej.Starała się zebrać myśli.Została uśpiona chloroformem i porwana.Kiedy? Miała mgliste pojęcie.Z niejasnych wspomnień z okresów między snem a jawą wydedukowała, że musiało to być kilka dni temu.Wywieziono ją z Bagdadu.Dokąd? Nie było sposobu, by się dowiedzieć.Nie znała arabskiego, nie mogła nawet zapytać.Nie pamiętała żadnego miejsca, nazwiska, daty.Nastąpiła kilkugodzinna dotkliwa bezczynność.Wieczorem pojawił się jej strażnik, znowu z pełną tacą.Tym razem towarzyszyły mu dwie kobiety, ubrane na zrudziały czarny kolor, z zakrytymi twarzami.Nie weszły do pokoju, stały za progiem.Jedna z nich trzymała dziecko na ręku.Stały i chichotały.Victoria czuła, jak taksują ją wzro­kiem spoza gęstej zasłony.Były podniecone, bawiło je, że trzymają pod kluczem Europejkę.Victoria zwracała się do nich po angielsku i po francu­sku, ale chichot był jedyną odpowiedzią.“Dziwne uczucie -myślała - kiedy nie można porozumieć się z osobą tej samej płci".Powoli i z trudnością wyartykułowała jedno z niewie­lu znanych jej po arabsku zdań:- El hamdu lillah.W nagrodę zalał ją potok arabskiej mowy.Zachwycone kobiety kiwały głowami z ożywieniem.Victoria zrobiła krok w ich kierunku, ale natychmiast służący Arab, czy jak go tam określić, zagrodził jej drogę.Popchnął obie kobiety,sam wyszedł i zamknął drzwi na klucz.Wcześniej kilka­krotnie powtórzył jedno słowo: Bukra.bukra.Victoria znała to słowo.Oznaczało “jutro".Usiadła na łóżku, musiała wszystko przemyśleć od po­czątku do końca.Jutro? Jutro ktoś przyjeżdża albo coś się stanie.Jutro skończy się więzienie (albo i nie), a nawet jeśli się skończy, jej już może nie być.Słowem, Victorii nie zale­żało zbytnio na tym, by sprawdzić, co będzie jutro.Instynk­townie czuła, że znacznie lepiej będzie, jeśli do jutra znaj­dzie się w zupełnie innym miejscu.Czy było to jednak możliwe? Po raz pierwszy ten pro­blem budził w niej wątpliwości.Podeszła do drzwi i obej­rzała je dokładnie.Nic się nie dało tu zrobić.Nie był to za­mek, który można wyważyć za pomocą szpilki do włosów, zresztą Victoria wcale nie była pewna, czy w ogóle potrafiła­by wyważyć jakikolwiek zamek szpilką do włosów.Pozostawało okno.Okno, zdaniem Victorii, budziło większe nadzieje.Drewniana krata była już bardzo zmur­szała.Powiedzmy nawet, że uda jej się wyłamać część kra­ty, tak by przecisnąć się na zewnątrz.Nie obędzie się jed­nak bez hałasu, który ściągnie natychmiast uwagę.Poza tym jej cela znajdowała się na piętrze, musiałaby więc albo zrobić z czegoś linę, albo skakać - ryzykując zwichnięciem nogi lub innym wypadkiem.Bohaterowie w książkach, myślała Victoria, drą pościel na pasy i robią z nich liny.Spojrzała z powątpiewaniem na grubą bawełnianą kapę i podarty koc.Nie nadawały się, to pewne.Czym miałaby pociąć kapę na pasy? Koc zapewne rozdarłaby rękami, ale stan jego zniszczenia budził obawę, że nie wytrzyma cięża­ru człowieka.- Do licha - powiedziała głośno.Myśl o ucieczce wciągała ją coraz bardziej.Wyglądało na to, że jej strażnikami są ludzie bardzo prości, dla których trzymanie jej pod kluczem załatwiało sprawę do końca.Nie przyjdzie im do głowy, że może próbować zbiec, ponieważjest więźniem - i to wystarczy.Człowiek, który zrobił jej za­strzyk i przywiózł tutaj, na pewno znajdował się teraz gdzie indziej.On, ona lub oni pojawią się bukra [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • personata.xlx.pl