[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Kiedy Alison zaprowadziła mnie do piwnic cechu - powiedział May - za-pytałem ją o hałas pod naszymi stopami.Wyjaśniła, że to kanał rzeczny i żeczęść piętra poniżej została wypełniona cementem na początku tego stulecia zpowodu kłopotów z wylewaniem rzeki.James Makepeace Whitstable odciąłjednak te pomieszczenia z innych powodów.Rzeka była dobrą wymówką,dzięki której nikt nie zamierzał ryzykować przebijania się przez ścianę.Wydajemi się, że znajdziemy za nią tę diabelską maszynę.Oczywiście, jeśli się mylę,pewnie utoniemy.Kiedy już udało im się wysiąść z malutkiego autka, May spojrzał w górę naponury gmach cechu zegarmistrzów.Był przekonany, że Charles doskonale wie-dział o wewnętrznym kręgu cechu.Trudność polegała na udowodnieniu mu tego.- Jak my się tam dostaniemy o tak póznej porze? - zapytał Bryant, któryzdążył już zabrać torbę z narzędziami z tylnego siedzenia i próbował właśniewyplątać swój szal z pasa bezpieczeństwa.- Jedna dobra rzecz wynikła z zatrzymania Charlesa Whitstable'a - udało misię wyjąć z kieszeni jego marynarki klucze.Wolałem nie prosić go o nie, żebynie próbował kogoś ostrzec.Po otwarciu drzwi i wyłączeniu systemu alarmowego May odnalazł włącz-niki światła i oświetlił hol, ale i tak byli uzależnieni od latarek, nie mogąc sięzdać do końca na system oświetlenia awaryjnego w podziemiach.314Winda zatrzymała się z szarpnięciem.- Jesteśmy ciągle na pierwszym poziomie pod ziemią - zauważył May, za-myślony.- Alison mówiła, że jest jeszcze jeden poziom poniżej.- Może trzeba tam zejść po schodach.- Właśnie! - Odsunął kratę.- Tu jest oddzielna linia elektryczna.Zejdzmyniżej.Drzwi pożarowe na końcu korytarza wyraznie nie były otwierane od lat.May nie mógł ich poruszyć i musiał wykonać kilka uderzeń młotem, żeby ode-rwać skobel.Kiedy w końcu udało im się otworzyć, ich latarki wystraszyłyhordy brązowych szczurów, które czmychnęły w ciemność.Zciany były wil-gotne.- Uważaj na schody - ostrzegł May.- Cement miejscami rozmiękł.- Zmierdzi, jakby tu ktoś umarł.Schody przed nimi zakręcały.Bryant schodził ostrożnie, a mimo to omal nieupadł, kiedy poślizgnął się na pokaznych rozmiarów martwym szczurze.Skie-rowawszy promień latarki w dół, ujrzał malutkie robaczki rojące się przy gło-wie gryzonia.Szum wody był teraz wyrazny.Doszli do stóp schodów i po-świecili latarkami w ciemną dziurę korytarza przed nimi.- Który z nas idzie pierwszy?- Ja mogę - zgłosił się na ochotnika May.- Uff, ulżyło mi - odetchnął Bryant.Zlizgali się na oleistych kałużach.Zciany były pokryte błotem.Co jakiś czaswidzieli nieregularne ślady w miejscach, w których kiedyś były drzwi, ale zo-stały zamurowane i zatynkowane.- To nie mogą być żadne z nich - powiedział May.- Zlady są za świeże.- Co najmniej z lat trzydziestych - przyznał Bryant.- A co powiesz na teprzy końcu korytarza? - Doszli do kolejnych zamurowanych drzwi.Wejściebyło prawie dwa razy większe od poprzednich i zamurowano je cegłami stan-dardowych rozmiarów.- To muszą być te - stwierdził May, kucając, by przyjrzeć się z bliska.- Najlepszym sposobem byłoby rozebranie ściany.- Bryant przebiegł pal-cami po spleśniałej powierzchni.- To nie powinno być trudne.Cegły są mięk-kie.To przez tę wilgoć.Potraktuj je młotem.315May zamachnął się.- Mam nadzieję, że się nie mylisz.Pierwsze uderzenie wyryło płytki rowek w przegniłej zaprawie.May znówsię zamachnął, koncentrując się na jednej części ściany.Jego towarzysz odsu-nął się na bok, słysząc, jak szum wody przybiera na sile.Następne uderzenieoderwało dwie cegły.May opuścił młot i poświecił latarką do środka.- Oj, coś czuję, że ci się to spodoba - powiedział.Zanim przyjaciel zdążył zajrzeć, May wrócił do uderzeń młotem i pracowałniestrudzenie aż do chwili, kiedy dziura była na tyle duża, że można się byłoprzez nią przecisnąć.Wtedy odsunął się i zrobił przejście Bryantowi.- To ty odkryłeś, gdzie to jest - powiedział.- Więc ty pierwszy powinieneśtam wejść.- Hm.dziękuję - odparł Bryant niepewnie, schylając głowę i wchodząc dośrodka.Podłoga pomieszczenia znajdującego się za ścianą była zalana głębokąna sześć cali lodowatą wodą.Coś w ciemności wolno tykało, głośno niczymgigantyczny zegar szafkowy.Bryant oparł się plecami o ścianę i zapalił latarkę.Jej promień padł na matowy inkrustowany mosiądz.Urządzenie było wyso-kie na jakieś dwadzieścia - dwadzieścia pięć stóp, okrągłe, leżało na podstawiez czterech cylindrycznych, mosiężnych rur.Jego wygląd skojarzył się Bryan-towi z dawnymi przyrządami astronomicznymi, takimi jak astrolabium czysfera armilarna, składającymi się z okręgów, które obracały się niezależnie odsiebie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]