[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Znajdujący się w pobliżu automat telefoniczny na szczęście działał.Zadzwonił po taksówkę i podał nazwę sąsiedniej ulicy.Przebiegł skrajem jezdni pomiędzy budynkami i dotarł na miejsce jednocześnie z taksówką.- Dworzec autobusowy Greyhound - rzucił kierowcy.- Ale szybko.Mam dziesięć minut.- Spokojnie, kolego.To tylko sześć przecznic stąd.Mitch skulił się na tylnym siedzeniu i uważnie obserwował jadące za nimi samochody.Po siedmiu minutach zatrzymali się przed dworcem.Mitch rzucił dwie piątki na siedzenie i pobiegł do kasy.Kupił bilet do Atlanty na czwartą trzydzieści.Na ściennym zegarze była już czwarta trzydzieści jeden.Pracownik wskazał drzwi wahadłowe.- Autobus numer 454 - powiedział.- Zaraz odjeżdża.Kierowca zatrzasnął bagażnik, wziął od Mitcha bilet i wszedł za nim do autobusu.Pierwsze trzy rzędy foteli były zajęte przez leciwych Murzynów.Kilkunastu innych pasażerów zajmowało miejsca w głębi wozu.Usiadł przy oknie w czwartym rzędzie od tyłu.Założył okulary przeciwsłoneczne i obejrzał się za siebie.Nikogo.Cholera! Czyżby to był zły autobus? Wóz nabierał szybkości, a on gapił się w ciemne okno.Mieli zatrzymać sięw Knoxville.Może tam dojdzie do spotkania.Kiedy wjechali na szosę międzystanową, a autobus osiągnął maksymalną prędkość, mężczyzna w niebieskich dżinsach i kolorowej bawełnianej koszuli zajął miejsce obok Mitcha.Był to Tarrance.Mitch odetchnął z ulgą.- Gdzie się ukrywałeś? - zapytał.- W toalecie.Zgubiłeś ich? - zapytał cicho Tarrance, przy­glądając się jednocześnie współpasażerom.Nikt się im nie przy­słuchiwał.Nikt nie mógł ich usłyszeć.- Ja ich nigdy nie widzę, Tarrance.Więc nie mogę ci powiedzieć, czy ich zgubiłem.Ale myślę, że tym razem tylko supermen potrafiłby nie stracić mnie z oczu.- Czy widziałeś naszego człowieka na dworcu?- Tak.Przy automacie telefonicznym.Miał na głowie czerwoną czapeczkę Falcons.Czarny koleś.- To on.Dałby znak, gdyby jechali za tobą.- Zasygnalizował, że mam iść dalej.Tarrance miał oczy zasłonięte okularami przeciwsłonecznymi o posrebrzanych szkłach, a na głowie zieloną czapeczkę baseballową.Mitch czuł silny aromat gumy owocowej.- Dziś jakby bez munduru? - zapytał z uśmiechem.- Czy Voyles dał ci pozwolenie na taki ubiór?- Zapomniałem się go spytać.Wspomnę mu o tym rano.- W niedzielę rano? - zapytał Mitch.- Oczywiście.Będzie chciał, żebym mu opowiedział dokładnie o naszej małej przejażdżce autobusowej.Rozmawiałem z nim krótko na godzinę przed wyjazdem z miasta.- Cóż, zacznijmy od spraw najważniejszych.Co z moim samo­chodem?- Zajmiemy się nim za kilka minut.Będzie w Knoxville na czas.Nie martw się.- Nie boisz się, że nas odnajdą?- Nie ma mowy.Nikt nie wyjechał za tobą z Memphis, a my nie wykryliśmy nikogo w Nashville.Jesteś czysty jak łza.- Wybacz, że o to pytam.Ale po tamtej wpadce w sklepie z obuwiem wiem, że wy, chłopcy, nie grzeszycie nadmiernym rozumem.- Zgoda, to była pomyłka.My.- Wielka pomyłka.Taka, że mogłem przez nią trafić na listę załatwionych.- Dobrze się wybroniłeś.To się nie powtórzy.- Obiecaj mi, Tarrance.Obiecaj, że już nikt nigdy nie podejdzie do mnie w miejscu publicznym.Tarrance spuścił wzrok i skinął głową.- Nie, Tarrance.Chcę to usłyszeć z twoich ust.Obiecaj mi.- Dobra.To się już nigdy więcej nie powtórzy.Obiecuję.- Dzięki.Teraz może będę mógł jadać w restauracjach bez obawy, że zostanę zaczepiony.- Załatwione.Stary Murzyn z laską zbliżył się do nich, uśmiechnął i przeszedł obok.Drzwi toalety zamknęły się z trzaskiem.Autobus zjechał na lewy pas.Tarrance zaczął przeglądać czasopismo.Mitch podziwiał krajobraz za szybą.Człowiek z laską załatwił swoje sprawy i powrócił na miejsce w pierwszym rzędzie.- A więc, co cię tu sprowadza? - zapytał Tarrance kartkując czasopismo.- Nie lubię samolotów.Zawsze podróżuję autobusem.- Rozumiem.Od czego chciałbyś zacząć?- Voyles powiedział, że masz plan gry.- Tak.Potrzebuję po prostu przewodnika.- Dobrzy przewodnicy kosztują.- Mamy pieniądze.- To będzie kosztować o wiele więcej, niż sądzisz.Ujmę to w ten sposób: zrezygnuję z czterdziestoletniej kariery za, powiedzmy, pół miliona za każdy rok.- To wypada dwadzieścia milionów kawałków.- Wiem.Ale możemy się jakoś dogadać.- Miło to słyszeć.Zakładasz, że będziesz pracował czy prak­tykował, jak to nazywasz, przez czterdzieści lat.To bardzo ryzykowne założenie.A teraz, tak dla zabawy, załóżmy, że w ciągu pięciu lat rozwalimy firmę i oskarżymy cię razem z twoimi koleżkami.I że zostaniesz skazany na kilka lat.Nie będą cię trzymać długo, gdyż jesteś człowiekiem wykształconym, no i oczywiście słyszałeś, jak miłe są federalne więzienia.W każdym razie jednak stracisz swoją licencję, swój dom, swoje małe BMW.Prawdopodobnie także i swoją żonę.Kiedy wyjdziesz na wolność, będziesz mógł zostać prywatnym detek­tywem jak twój stary przyjaciel Lomax.To łatwa praca, dopóki nie zaczniesz pchać nosa w nie swoje sprawy.- Jak powiedziałem, to jest do uzgodnienia.- W porządku.Więc negocjujmy.Ile chcesz?- Za co?Tarrance zamknął czasopismo, położył je pod siedzeniem i otworzył grubą książkę.Udawał, że czyta.Mitch mówił, niemal nie otwierając ust i patrząc w okno.- To dobre pytanie - powiedział Tarrance cicho, jego głos wzniósł się tylko odrobinę ponad przytłumiony warkot silnika.- Czego chcemy od ciebie? Dobre pytanie.Po pierwsze, musisz zrezyg­nować z kariery prawnika.Będziesz ujawniać sekrety i dokumenty należące do twoich klientów.To oczywiście wystarczy, by cię po­zbawiono licencji, ale tym się nie ma co martwić.Ty i ja musimy się dogadać co do tego, że podasz nam firmę na srebrnej tacy.Gdy się dogadamy w tej sprawie, reszta się już sama ułoży.Po drugie, rzecz najważniejsza, musisz nam dostarczyć bogatą dokumentację, abyśmy mogli oskarżyć wszystkich członków firmy i większość spośród tych, co rządzą rodziną Morolta [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • personata.xlx.pl