[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– I kto teraz jest nudnym moralistą, Gordianusie? Wszyscy znaleźliśmy się w sytuacji, w której nie chcieliśmy się znaleźć.Każdy człowiek musi sterować swoim własnym kursem.Szczęśliwy, kto wyjdzie z tego cało, a tylko wybrańcy bogów unikną odrobiny brudu na sumieniu.Na to już nie znalazłem odpowiedzi.– No więc jak, Gordianusie? Pojedziesz ze mną do Brundyzjum czy nie?Po drodze do domu kupiłem dla Bethesdy egipski koszyk w hipopotamy.Musiałem coś mieć, żeby osłodzić jej trochę wiadomość o moim niespodziewanym wyjeździe z Rzymu.Jak się okazało, mądrze wybrałem prezent, wyroby z nilowej trzciny bowiem można cisnąć przez cały pokój, a mimo to nie poniosą żadnego uszczerbku.W odróżnieniu od swej matki Diana przyjęła nowinę z entuzjazmem.Wszystko, co mogło w efekcie przyspieszyć powrót Dawusa do domu, było dla niej wspaniałym pomysłem.Jednak tej nocy, kiedy pakowałem do sakwy niezbędne w podróży rzeczy, przyszła do mego pokoju.Nie patrząc na mnie, powiedziała:– Postępujesz bardzo odważnie, tato, wyruszając w taką podróż.W kraju musi być bardzo niebezpiecznie.– Pewnie nie bardziej niż w mieście.Patrzyła, jak składam tunikę.Szło mi to tak kiepsko, że poczuła się w obowiązku mnie wyręczyć.– Tato, ja wiem, że robisz to dla mnie.Mimo że.to znaczy, ty nigdy nie byłeś.zadowolony.z mojego małżeństwa.A mimo to chcesz teraz.– Widziałem, że z trudem powstrzymuje łzy.– Boję się, że już nigdy nie zobaczę żadnego z was! – Złożona już tunika rozwinęła się jej w rękach.Objąłem ją, a ona sięgnęła dłonią do mych palców na jej ramieniu.– Nie wiem, co się ze mną dzieje, tato.Odkąd Dawusa zabrali.– Wszyscy mamy nerwy poszarpane jak opończa żebraka, córeczko.O co chcesz się założyć, że Cycero wybucha płaczem dwa razy dziennie?Uśmiechnęła się.– Cycero tak, ale Cezar na pewno nie płacze.– Może i nie.Ale Pompejusz? Wyobraź sobie taką scenę: Dawus ziewa na warcie przed namiotem, a w środku Pompejusz łka jak dziecko i rwie włosy z głowy.– Scena jak z Plauta.– Właśnie.Czasami dobrze jest pomyśleć o życiu jak o komedii w teatrze, jak je muszą widzieć bogowie.– Bogowie potrafią być okrutni.– I to często – przytaknąłem.Staliśmy przez chwilę w milczeniu.Czułem, jak spływa na mnie dziwny spokój, kiedy tak trwałem z Dianą w objęciach.– Tato, ale jak dasz sobie radę z odebraniem Dawusa Pompejuszowi? – spytała cicho.– Skoro nie odkryłeś zabójcy Numeriusza, on może go nigdy nie wypuścić.– Nie martw się.Mam plan.– Plan? Mogę go poznać?– Nie, Diano.Wysunęła się z moich ramion i cofnęła o krok.– Dlaczego, tato? Zawsze mi o wszystkim mówiłeś.– Nie musisz tego wiedzieć, córko.Zacisnęła usta.– No to mi nie mów.Nie wiem, czy wierzyć, że w ogóle masz jakikolwiek pomysł.Ująłem jej dłonie i pocałowałem w czoło.– Och, zapewniam cię, Diano, że mam.I rzeczywiście miałem swój plan.Sęk w tym, że wprowadzenie go w życie mogło oznaczać, że nie wrócę z Brundyzjum żywy.CZĘŚĆ 2MARSRozdział 12W Rzymie trudno było o konie.Najlepsze zostały zabrane przez tych, którzy uciekli z miasta z pierwszą falą paniki, albo zasekwestrowane przez armię Pompejusza.Tiro obiecał, że będzie na mnie czekał przed świtem następnego dnia przy bramie Kapeńskiej ze świeżymi wierzchowcami, ale cóż mogło jeszcze zostać w stajniach? W swoich wizjach siedziałem na garbatej szkapie z opuchniętymi stawami i włosiem na grzbiecie wytartym do gołej skóry, ale okazało się, że nie doceniałem przedsiębiorczości sekretarza Cycerona.Zastałem go na umówionym miejscu z Forteksem; siedzieli w siodłach, a tuż obok stał trzeci koń, leniwie skubiący trawę pomiędzy dwoma omszałymi przydrożnymi grobowcami.Na pierwszy rzut oka widać było, że wszystkie zwierzęta są w dobrej formie.Wyruszyliśmy, nie zwlekając.Słońce dopiero dawało znać o zamiarze pojawienia się nad niskimi wzgórzami na wschodzie, podkreślając ich linię grubą złotą wstęgą.W dolinach, niczym oderwane strzępy długiego welonu nocy, czaiły się jeszcze resztki mroku.W takim niepewnym świetle odcinek drogi ciągnący się jak okiem sięgnąć między rzędami grobów przesycony był aurą niesamowitości.Prowadząca na południe Via Appia jest równa jak stół, wyłożona wielobocznymi kamieniami dopasowanymi do siebie tak ściśle, że nie dałoby się wcisnąć między nie ziarnka piasku.Jest coś krzepiącego w niewzruszonej trwałości rzymskich dróg.Meto opowiadał mi kiedyś o wypadzie zwiadowczym w dzikie galijskie lasy.Spomiędzy poskręcanych korzeni obcy bogowie zdają się tam spozierać na przechodnia, wśród cieni kręcą się lemury, niewidzialne stwory przemykają po gnijących opadłych liściach.I nagle tam, gdzie się tego nigdy nie spodziewał, Meto trafił na zbudowaną z inicjatywy Cezara drogę: lśniącą wstęgę kamienia, przecinającą lasy i wpuszczającą w ich mroczne ostępy słoneczne światło i świeży podmuch.Via Appia nie wiedzie przez dzikie chaszcze, lecz przez kilka mil od miasta ciągną się wzdłuż niej groby obywateli Rzymu.Jedne są wielkie i o wyszukanej formie, jak miniatury świątyń, inne są zaledwie prostymi znakami, pionowymi stelami z kilkoma słowami wyciętymi w kamieniu; niektóre zadbane, świeżo wyszorowane i otoczone kwiatami i wypielęgnowanymi krzewami, inne zapomniane – kolumny na nich przekrzywione, a cokoły spękane, zarośnięte chwastami.Podróż tym gościńcem nawet w biały dzień nastraja wędrowca melancholijnie.W nieśmiałym świetle przedświtu, kiedy niespokojne duchy zdają się czaić w czarnych plamach cienia, kamienna równia pod naszymi stopami stawała się czymś więcej niż tylko świadectwem rzymskiego porządku i inżynieryjnego geniuszu – nabierała charakteru drogi, po której żyjący mogą przemierzać miasto umarłych.W każdym stuknięciu końskiego kopyta o gładki bruk brzmiała uspokajająca nuta, niczym zapewnienie, że my tędy tylko przejeżdżamy.Minęliśmy grobowiec Publiusza Klodiusza, wzniesiony między grobami jego przodków.Moja ostatnia wyprawa na Via Appia miała na celu przeprowadzenie dochodzenia w sprawie jego śmierci.Klodiusz był ulubieńcem i nadzieją rzymskiego plebsu.Jego morderstwo wywołało w Rzymie rozruchy na niespotykaną skalę; rozwścieczony tłum z pochodniami zamienił budynek senatu w jego stos pogrzebowy.Desperacko szukając sposobu przywrócenia porządku publicznego, senat zwrócił się do Pompejusza.Wielki wykorzystał nadane mu nadzwyczajne uprawnienia do wprowadzenia reform prawa, których rezultatem było oskarżenie i wygnanie wielu możnych obywateli; teraz w Cezarze upatrywali oni swą jedyną nadzieję na powrót do Rzymu.Klasa rządząca uległa nieodwracalnemu podziałowi, pospólstwo zaś nigdy jeszcze nie było z nią w tak wielkim rozdźwięku.Patrząc z perspektywy czasu na te wydarzenia, zastanawiałem się teraz, czy zabójstwo Klodiusza na Via Appia mogło być prawdziwym początkiem wojny domowej, pierwszą otwartą potyczką, a on sam jej pierwszą ofiarą?Grobowiec Publiusza Klodiusza był prosty, jak przystało na patrycjusza o radykalnych zapatrywaniach.Na nie ozdobionym niczym cokole wznosiła się trzymetrowa marmurowa stela rzeźbiona w snopy zboża na pamiątkę przeforsowanej przez niego ustawy o bezpłatnym rozdawnictwie żywności dla plebsu.Słońce zdążyło już wzejść ponad odległe wzgórza.Jego coraz jaśniejsze światło ukazało mi masę skromnych wotów, jakimi zarzucony był grobowiec: wypalone świece i kadzidełka, bukiety pachnących ziół i wczesnych wiosennych kwiatów
[ Pobierz całość w formacie PDF ]