[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Patrzył na niego ze zmarszczonym czołemi lękiem w oczach.Bryson wymamrotał przeprosiny.Urzędnik łypnął na niego spode łba iodszedł szybkim, nerwowym krokiem.Spójrz prawdzie w oczy! Prawdzie i przeszłości!Ted Waller nie jest Tedem Wallerem! Tyle wiedział na pewno.Miał swoje zródłainformacji w dawnym KGB i GRU, znał ludzi, którzy po zakończeniu zimnej wojnywycofali się z branży albo zmienili pracę.Popyta}, gdzie trzeba, sprawdził dane i jepotwierdził.Wykonał kilkanaście telefonów, wielokrotnie używał fałszywego nazwiska,wielokrotnie wypowiadał pozornie bzdurne, lecz jakże znaczące zdania.Skontaktował sięz ludzmi, których znał dawniej, w poprzednim życiu - w życiu, do którego miał już nigdynie powracać.Z handlarzem brylantami z Antwerpii.Z bogatym adwokatem z Kopenhagi.Z wysoko opłacanym konsultantem" handlowym i pośrednikiem", który miał wielkiechody w Moskwie.Wszyscy byli kiedyś cennymi informatorami, oficerami sowieckiegoGRU - po rozpadzie Związku Radzieckiego wyemigrowali i zaprzestali działalnościszpiegowskiej.Jednakże wszyscy zatrzymali coś dla siebie, tak na wszelki wypadek.Informacje: przechowywali je w skrytkach bankowych, na zakodowanych taśmachmagnetycznych albo po prostu w niezgłębionych archiwach genialnej pamięci.Bylizdziwieni, zaskoczeni, nawet przerażeni, że kontaktuje się z nimi człowiek legenda, agent,który kiedyś płacił im hojnie za pomoc i współpracę.Rozpoznali Wallera.Potwierdzilijego prawdziwą tożsamość.%7ładen z nich nie miał najmniejszych wątpliwości.Genadij Rosowski i Edmund Waller to jedna i ta sama osoba.Ted -jego drużba, szef, powiernik i chlebodawca - był śpiochem" GRU.Harry Dunnemiał rację.Obłęd.Czysty obłęd.Mijając drzwi, natychmiast zauważył, że ze ściany zniknął domofon, który służył kiedyśdo wprowadzania tajnych, stale zmieniających się kodów dostępu.Wisiała tam terazprzeszklona gablotka ze spisem kancelarii prawniczych i organizacji lobbystycznych, któremiały w budynku swoją siedzibę.Pod każdą nazwą widniała krótka lista najważniejszychurzędników wraz z numerem ich biura.Ze zdziwieniem stwierdził, że wewnętrzne drzwiotwierają się całkiem zwyczajnie, że nie ma w nich elektronicznego zamka.Każdy mógłswobodnie wejść i wyjść.Pchnął je - były szklone zwykłym okiennym szkłem, kuloodporne zniknęło - i zajrzał doholu.W holu zmieniło się niewiele.Marmurowa lada w kształcie podkowy, za ladą młodyMurzyn, strażnik, a może recepcjonista w błękitnym blezerze.Podniósł głowę i spojrzał naniego bez większego zainteresowania.- Jestem umówiony z.- Bryson zawahał się, próbując przypomnieć sobie któreś znazwisk z przeszklonej gablotki.- Z Johnem Oakesemz zarządu Amerykańskich Producentów Artykułów Tekstylnych.Bili Thatcher z biurakongresmana Yaughana - dodał z teksańskim akcentem.Rudy Yaughan był bardzowpływowym politykiem, przewodniczącym jednej z komisji Kongresu.Ci od konfekcjimusieli się z nim liczyć.Formalności.Były zwyczajne, jak to formalności.Recepcjonista zadzwonił do biurazarządu; sekretarz Johna Oakesa nic nie wiedział o spotkaniu z głównym doradcąprawnym Rudy'ego Yaughana, niemniej z wielką radością zaanonsował go szefowi.Doholu zszedł młody, energiczny blondyn, który zaprowadził Brysona do windy,przepraszając go bez końca za nieporozumienie.Wysiedli na drugim piętrze, gdzie czekał na nich inny blondyn o lekko odświeżonych"włosach.Miał na sobie kosztowny garnitur i tryskał przesadnym entuzjazmem: dyrektorJohn Oakes.Szeroko rozłożył ręce i niemal do niego podbiegł.- Tak się cieszę! Tak się cieszę! Jesteśmy wdzięczni, że kongresman Yaughan zechciał naspoprzeć.- Uścisnął mu dłoń obiema rękami i konspiracyjnym szeptem dodał: - Doskonalewiem, że pan Yaughan rozumie wagę problemu.Ameryka powinna być silna i niezależna:zastopowanie taniego eksportu leży w interesie nas wszystkich.Mauretańskie tkaniny! Doczego to doszło? Jestem przekonany, że kongresman Yaughan zrobi, co w jego mocy.Ruszyli korytarzem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]