[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tak, pożądałem jej, bardziej niż zdawała się dostrzegać, ponieważ nie rozumiała natury zabijania.Z próżną dumą mężczyzny chciałem to udowodnić, upokorzyć ją za to, co mi powiedziała, za jej tandetną prowokację i za oczy, które teraz z obrzydzeniem odwracały wzrok ode mnie.Ale to było szaleństwo.To nie powód, by komukolwiek przyznać życie wieczne.- Czy kochałaś to dziecko? - zapytałem ze świadomym okrucieństwem.Nigdy nie zapomnę wyrazu jej twarzy, gwałtowności, jaka ją ogarnęła, absolutnej nienawiści.- Tak - wysyczała niemal to słowo.- Jak śmiesz! - Sięgnęła po medalion.To wina pożerała ją, nie miłość.To było poczucie winy - ten sklep z lalkami, który opisała mi Klaudia, półki i półki, nieskończona ich liczba, pełne wizerunków tego martwego dziecka.Było to jednak poczucie winy, w którym absolutnie nie było miejsca na zrozumienie kategoryczności śmierci.Było w niej coś tak twardego, jak we mnie złego, coś równie silnego.Wyciągnęła rękę w moim kierunku, dotknęła kamizelki i rozpostarła palce, przyciskając je do mojej piersi.Klęczałem, przyciągając ją do siebie, jej włosy zakryły mi twarz.- Trzymaj się mnie mocno, gdy zacznę - powiedziałem, widząc, jak jej oczy stają się coraz większe, usta otwierają się.-A kiedy omdlenie będzie najsilniejsze, słuchaj jeszcze mocniej bicia mego serca.Trzymaj się i powtarzaj bez przerwy: Chcę żyć!- Tak, tak - przytakiwała z sercem walącym jak dzwon z podniecenia.Jej dłonie zatopiły się w mojej szyi, palce rozpinały już kołnierzyk.- Patrz za mnie, na tamto odległe światełko lampy, nie odejmuj od niego oczu nawet na chwilę i powtarzaj, wciąż powtarzaj: Chcę żyć!Wzięła głęboki oddech, gdy rozdarłem jej ciało i ciepły strumień krwi spłynął na mnie, jej piersi wcisnęły się we mnie, ciało wygięło do góry, bezradne, na łóżku.Widziałem oczy, nawet gdy zamknąłem własne, widziałem te urągliwe, prowokujące usta.Przycisnąłem ją do siebie, mocno, podnosząc ją na łóżku, czułem, jak słabnie, jak dłonie powoli opadają bezwładnie na bok.- Przytul się mocno, mocno - szeptałem nad gorącym strumieniem jej krwi, bicie jej serca odbijało się w moich uszach, a krew poczęła nabrzmiewać w moich nasyconych już żyłach.- Lampa - szepnąłem.- Pamiętaj, patrz na nią!Jej serce zwalniało, zatrzymywało się, a głowa opadała do tyłu, oczy były puste, na granicy martwoty.Przez moment wydawało się, że nie mogę się poruszyć, a przecież wiedziałem, że muszę, że ktoś inny podniósł mój przegub do ust, gdy tymczasem pokój wirował wkoło, że skupiam się na tym światełku, tak jak jej mówiłem, i że próbuję własną krew płynącą z mojego przegubu, a potem podtykam jej go pod usta.- Pij, pij - odezwałem się do niej.Ale ona leżała jak martwa, przyciągnąłem ją bliżej do siebie, krew lała się na jej usta.Wtedy otworzyła oczy i poczułem delikatny ucisk ust, a potem jej dłoń zacisnęła się mocno na mojej i zaczęła mocno ssać.Kołysałem ją, szeptałem do niej, próbując teraz rozpaczliwie przełamać własne omdlenie, i wtedy poczułem jej silne ssanie.Czułem to każdym naczyniem krwionośnym.Nanizywała mnie, ciągnąc krew ze mnie coraz silniej.Ręką trzymałem się teraz mocno łóżka.Serce Madeleine biło silnie, jej palce wbijały się coraz mocniej w moje ramię, w szeroko rozwartą dłoń.Bolało tak, że omal nie krzyknąłem, gdy wbijała się coraz bardziej i bardziej, a ja wycofywałem się przed nią, a jednocześnie pociągałem za sobą.Moje życie przechodziło łagodnie.- Czy widzisz niebo? Musimy już skryć się przed światłem dnia.Musisz trzymać się blisko mnie i położyć u mego boku.Sen równie ciężki jak śmierć ogarnie mnie i nie będę już w stanie ci pomóc.Będziesz tam leżała i będziesz sama z tym walczyła.Ale trzymaj się mnie w ciemności, słyszysz? Trzymaj się mocno moich dłoni, które będą trzymały twoje tak długo, jak tylko będę jeszcze cokolwiek odczuwał.Przez chwilę zdawało się, że nic nie rozumiała, wpatrzona jedynie w moje spojrzenie.Wyczułem te cudowne wrażenia, które ją otaczały.Błysk moich oczu był promieniowaniem wszystkich kolorów i wszystkie te kolory odbijały się jeszcze dodatkowo dla niej w moich oczach.Poprowadziłem ją delikatnie do trumny, raz jeszcze powtarzając, żeby się nie bała.- Kiedy wstaniesz jutro, będziesz już nieśmiertelna - powiedziałem.- Żadna naturalna przyczyna śmierci nie może ci zagrozić.Chodź, połóż się.Widziałem, jak się bała, jak przerażeniem napawało ją pudło trumny, jej atłasowe, wyściełane wąskie wnętrze.Skurczyła się.Jej skóra już zaczynała połyskiwać, mieć taki sam blask jak moja czy Klaudii.Wiedziałem teraz, że nie ustąpi, aż nie położę się razem z nią.Trzymałem ją i spojrzałem przez cały pokój na Klaudię, która stała przy swojej trumnie, nie spuszczając ze mnie wzroku.Jej oczy były nieruchome, ale chmurne, pełne nie wyrażonego podejrzenia, zimnego braku zaufania.Posadziłem Madeleine na łóżku i poszedłem do niej.Przyklękając spokojnie obok Klaudii, wziąłem ją w ramiona.- Nie poznajesz mnie? - zapytałem.- Czyż nie wiesz, kim jestem?Spojrzała na mnie.- Nie - odparła.Uśmiechnąłem się, pokiwałem głową.- Nie przypisuj mi złej woli - powiedziałem.- Jesteśmy kwita.Słysząc to, przekrzywiła na bok głowę i przyglądała mi się bacznie, potem wydało mi się, że uśmiechnęła się wbrew sobie i przytaknęła głową w potwierdzeniu.- Zobaczysz bowiem - powiedziałem tym samym spokojnym głosem - że w tym pokoju, umarła dziś nie tylko ta kobieta
[ Pobierz całość w formacie PDF ]