[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wysłuchał tego całkiem spokojnie.Coraz bardziej traci zmysły.Powiedział tylko, \e sprawcą tego morderstwa jest Manon i trzeba jej szukaćw Sartuis.Powiedział, \e wróciła do zródła.Do domu matki.Luc był prawdziwym jasnowidzem.Skończyłem rozmowę i dodałemjeszcze gazu.Zwiatło niebieskiej lampy furgonetki \andarmówprzesuwało się po zboczach gór.Muszę przyjechać przed mmi.OcalićManon.Jeszcze bardziej docisnąłem pedał gazu.Przy wjezdzie do miasta skręciłem na lewo.Przypomniałem sobiedrogę wiodącą wzdłu\ linii kolejowej, bez skrzy\owań, bez czerwonychświateł.Włączyłem czwarty bieg, pędząc sto trzydzieści kilometrów nagodzinę.Drzewa rosnące na skraju drogi umykały przed światłemreflektorów.561Cztery minuty pózniej przejechałem przez dzielnicę bogaczy w Sartuis.Zwiatła furgonetki przecinały równinę w tyle za mną.Wyprzedziłem ich.Miałem tylko dwie minuty, \eby zabrać Manon.Odnalazłem dom w kształcie piramidy z biało tynkowanym frontonem,wielkimi oszklonymi drzwiami.Ciemno.Podjechałem od tyłu domu izadzwoniłem do Manon na komórkę. Przyjechałem.Gdzie jesteś? W gara\u.Pobiegłem do pawilonu przylegającego do budynku.Niebieskie światłolampy na wozie \andarmów stawało się coraz wyrazniejsze i oświetlało ju\całą dzielnicę.Zapukałem do obrotowych drzwi.Otworzyły się bardzowolno.Z ciemności wyłoniła się Manon.Z bladą twarzą, z dr\ącymi wargami.Szepnęła: Nie wiem, dlaczego tu przyjechałam.Ten dom napawa mnieprzera\eniem.Ja. Chodz.Manon wyszła na próg.Jej pełne lęku ruchy przypominały człowiekauratowanego przed chwilą z katastrofy.Zamarła na widok światełfurgonetki. Kto to? Policja? Pospiesz się, potem ci powiem. Wiedzą, \e tu jestem? Wydarzyło się coś nowego. Co takiego?śandarmi byli ju\ nie dalej ni\ kilkaset metrów. Została zamordowana Laure, \ona Luca, i ich dwie córeczki.Manon jęknęła.Ze wzrokiem utkwionym w furgonetkę zapytała: Czy oni myślą, \e ja to zrobiłam?Nie odpowiadając, chwyciłem ją za rękę i zrobiłem krok w kierunkusamochodu.Manon nie ruszyła się z miejsca.Odwróciłem się do niej ikrzyknąłem: Chodz!Było ju\ za pózno.Furgonetka wyskoczyła zza zakrętu alejki.Pociągnąłem Manon, otworzyłem drzwiczki i wepchnąłem ją do wozu nasiedzenie kierowcy.Wcisnąłem jej do ręki kluczyki.Nie było mowy, \ebymiała spędzić kolejną noc w towarzystwie mundurowych.Ukryje się dojutra, do czasu, a\ odnajdę kierowcę taksówki, który oczyści ją z winy. Jedz beze mnie.Ruszaj!562 A ty? Zostaję.Zatrzymam ich. Nie.Zacisnąłem jej palce na kluczykach. Jedz do Szwajcarii.Zadzwoń, jak przekroczysz granicę.Niechętnie wło\yła kluczyk do stacyjki.Krzyknąłem: Ruszaj! I zadzwoń do mnie!Popatrzyła na mnie przez szybę, jakby chciała wyryć w pamięcinajmniejszy szczegół mojej twarzy.Sekundą potem wrzuciła wstecznybieg i ruszyła.Zawróciłem i wyszedłem na drogę.Furgonetka stanęła.Wyskoczyli zniej \andarmi i pobiegli w moim kierunku z bronią w rękach.Jeden z nichkrzyknął: A pan co tu robi?Chciałem wyjąć moją legitymację. Nie ruszaj się!Ja jednak zdą\yłem wydobyć legitymację i pomachałem nią w świetlereflektorów ich wozu. Jestem z policji.śandarmi zwolnili kroku, a na ich czele szedł oficer w czarnej, ciepłejkurtce. Nazwisko? Mathieu Durey, brygada kryminalna z Pary\a.Oficer sprawdził moją legitymację. Co tu robisz? Prowadzę dochodzenie. Osiemset kilometrów od swojego rewiru? Zaraz panu to wyjaśnię. Byłoby niezle schował legitymację do kieszeni, po czym ponadmoim ramieniem rzucił spojrzenie w kierunku otwartego gara\u. Bowygląda mi to na najście domu. Odwrócił się do swoich ludzi: Przeszukajcie teren! I znowu wrócił do mnie: Gdzie twój samochód? Zepsuł się po drodze.Przyszedłem tu piechotą.Oficer przyglądał mi się w milczeniu.Mojemu przesiąkniętemuformaliną płaszczowi, zakrwawionej twarzy, rozdartemu kołnierzykowi.Natle reflektorów nie widziałem dobrze jego twarzy.W ciemnościachpołyskiwało sztuczne futro na kołnierzu jego kurtki. Coś kręcisz, stary mruknął w końcu. Będziesz musiałopowiedzieć to nam szczegółowo.563 Bardzo chętnie.Przybiegł jeden z \andarmów. Panie kapitanie, nie ma jej tam.Oficer cofnął się o krok, jakby chciał mnie lepiej obejrzeć.Niespuszczając ze mnie wzroku, zapytał podwładnego: A w gara\u? Pusto, panie kapitanie. No dobra.Wracamy na posterunek \andarmerii.I zabieramy zesobą tego pana.Ma nam du\o rzeczy do powiedzenia.Rzeczy dotyczą-cych Manon Simonis.Odwrócił się i ruszył do granatowego auta, którego wcześniej niezauwa\yłem.Otworzył drzwiczki od strony pasa\era i nachylił się doradia.Mówi Brugen.Wracamy.Nie, nie ma jej tutaj. Znowu spojrzałna mnie Ale coś mi mówi, \e nie jest zbyt daleko.Brugen.Przypomniałem sobie to nazwisko.Kapitan \andarmerii, któryprzejął sprawy po Sarrazinie i kierował śledztwem w sprawie jegomorderstwa.Nie wiedziałem, czy to była zła, czy dobra wiadomość.Dwóch \andarmów zaprowadziło mnie do furgonetki.Nie zasłu\yłemna podró\ samochodem osobowym.Otworzyli podwójne drzwi z tyłu.Wnos uderzył mnie zapach tytoniu i towotu.Słyszałem głos oficerawydającego rozkazy przez radio: Ustawcie zapory na wszystkich drogach.Besancon, Pontarlier,granica.Zatrzymujcie ka\dy samochód.Tak jest.I nie zapominajcie, \eona mo\e być uzbrojona!Jakie Manon miała szanse wymknąć się? Modliłem się w duchu, \ebybyła ju\ za granicą.Zadzwoni wtedy do mnie, prześpi się kilka godzin wsamochodzie, a ja dojadę do niej, zanim się obudzi, i załatwię wszystko,co trzeba.114 Co robiłeś w domu Sylvie Simonis?Tykanie kogoś to pierwszy krok, \eby upokorzyć. Prowadzę śledztwo. Jakie śledztwo?564 Zabójstwo Sylvie Simonis ma powiązania z innymi sprawami, nadktórymi pracuję w Pary\u. Masz mnie za idiotę? Myślisz, \e nie zapoznałem się z aktami? No więc wie pan, o czym mówię.Dalej zwracałem się do niego na pan.Znałem reguły: lekcewa\enie pojego stronie, obojętność po mojej.Biuro Brugena było małe i zimne.Zciany ze sklejki, metalowe meble, stęchły zapach papierosów.To wręczkomiczne znalezć się po drugiej stronie stołu.Zapytałem bez przekonania: Czy mogę zapalić? Nie.Wyciągnął papierosa dla siebie.Gitane bez filtra.Zapalił go, niespiesząc się, zaciągnął się, po czym wydmuchał dym w moją twarz.Mójdebiut w charakterze podejrzanego zakrawał na parodię. Ta sprawa, tak czy siak, nie powinna cię obchodzić.Ale wiem, zkim mam do czynienia.Sędzia Magnan dzwoniła dziś do mnie.Dowiedziałem się o tobie i twoich stosunkach z Manon Simonis.W kącikach ust kapitana Brugena pojawiła się ślina.Papieros przykleiłsię do nich niczym muszla do skały.Nie zdjął swej kurtki z futrzanymkołnierzem. Do tej pory Sarrazin krył twoje krętactwa.Zastanawiam siędlaczego. Ufał mi. Najwyrazniej nie wyszło mu to na zdrowie.Pomyślałem o Manon.Mój telefon komórkowy ciągle milczał.Powinna była ju\ doje\d\ać do Le Locle w kantonie Neuchatel.Nachyliłem się nad biurkiem i zmieniłem ton, u\ywając mojegoodwiecznego argumentu. To skomplikowana sprawa.Obecność jeszcze jednegofunkcjonariusza policji nie mo\e zaszkodzić.Znam jej akta lepiej ni\.śandarm roześmiał się
[ Pobierz całość w formacie PDF ]