[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Tak się też i stanie.Wezwać kamieniarzy!Relief „Żarówki z Dendery” przetrwał przeszło trzy tysiące lat, nie budząc niczyjego zainteresowania, aż w odległym XX stuleciu przypadkiem odkrył go niejaki Erich von Daniken i swoim zwyczajem uznał za ślad działalności kosmitów.* * *– Twierdzisz, że jest gdzieś w mieście – powiedział w zadumie Laszlo.– Wspominałeś coś o telepatii?– Tak.– Stary przyrodnik kiwnął głową.– Wyczuwam ją przez cały czas.Ona gdzieś tam jest.– Zdołałeś odnaleźć moją kryjówkę.– Owszem.Po dwu dobach koncentracji.Początkowo sądziłem, że to jej nora, ale już na miejscu zorientowałem się, że jednak nie.Nie pasowało mi to mieszkanie.Pył aluminiowy, wióry żelaza pozostałe po wierceniu lufy samopału, piec rozwalony wysoką temperaturą.To wszystko mówiło mi wyraźnie, że w tym miejscu żyje łowca, a nie wampir.– Dlaczego tak się pomyliłeś?– Miałeś obraz Moniki przed oczami i długo siedziałeś tutaj, myśląc o niej.To stworzyło fałszywy cień.Wampirzycy nie mogę tak precyzyjnie namierzyć, bo nieczęsto myśli o sobie.Ale jest gdzieś tutaj.– Niedaleko?– Właśnie.Może na jakimś strychu, może w piwnicy, a może zajęła sobie pustostan.– Krypta któregoś z kościołów na Starym Mieście?– Nie da się tego wykluczyć.Ale nie może być daleko.One bardzo nie lubią nowoczesnego budownictwa.I wolą żyć w miastach niż na wsi.– O tym słyszałem – zagryzł wargi.– A dziś chyba poluje.– Arminius przymknął oczy, by lepiej się skoncentrować.– Wyczuwam ją.Odbieram podniecenie, choć nie wiem, czym spowodowane.– Spróbujemy ją odszukać? Teraz?Przyrodnik się zamyślił.– To chyba strata czasu – powiedział.– Zawsze zabijałem je po długotrwałym i starannym planowaniu akcji.Wtedy ma się cień szansy.A tak na łapu-capu.Z drugiej strony, gdyby się udało, oszczędzilibyśmy sobie całe tygodnie roboty.– A zatem w drogę.Kilka minut później wyszli z kwatery w przenikliwy ziąb wilgotnej, grudniowej nocy.Rozdział VIIMistrz Michał skręcił w ulicę Świętego Krzyża, gdy nieoczekiwanie z bramy wyszli trzej masywnie zbudowani faceci.Ubrani byli w szare, płócienne płaszcze, przypominające krojem habity.Obejrzał się dyskretnie.Trzech innych odcięło mu drogę ucieczki.– Bractwo Drugiej Drogi – wycedził.– Jak miło, sześciu na jednego.Aż dziwne, że w ogóle się pokazaliście, zamiast strzelić zza węgła.Ale honor nigdy nie był waszą mocną stroną.– Milcz, psie – warknął najwyższy.– Nikt nie będzie zarzucał nam braku honoru.Alchemik splunął mu pod nogi.– Przekaż nam sekret tynktury, a darujemy ci życie – szepnął drugi.Mistrz spojrzał na niego z zainteresowaniem.– Sekret ukryty jest w moim mózgu.Nie sądzę, abyście zdołali go stamtąd wydrzeć, choć niewątpliwie przez ostatnie czterysta lat nabraliście znacznej biegłości w torturowaniu alchemików.Najpierw będziecie jednak musieli wziąć mnie żywcem.Odwrócił się i zadał z półobrotu cięcie jednemu z napastników, który podchodził go cicho od tyłu.Ten uskoczył, wpatrując się w rękę, której niespodziewanie zabrakło dłoni.Alchemik spojrzał i skrzywił się niemiłosiernie.Liczył na cięcie po stawie, a chybił o dobre dwa palce.Pozostali wrogowie wyciągnęli miecze.Na ten widok uśmiechnął się leciutko.Chyba za dużo filmów się naoglądali.– Idiotyczna moda na japońskie katany – zakpił.– Jakby nie można było patriotycznie iść na szable.– Poddaj się – zażądał najwyższy.– To dobra noc, by umrzeć – odgryzł się.– Chyba, że nie jesteście jeszcze gotowi.Swoją drogą, trzeba być pozbawionym sumienia, żeby zarzynać człowieka o tej porze.– Zginiesz.– Trzech wcześniej rozwalę na pewno.A jak mi się uda, to i czterech.– Przez czterysta lat nauczył się, że czasem losu nie da się odwrócić.Ale zawsze trzeba zachować klasę, aż do końca.Kroki na mokrym bruku.Zza rogu nieoczekiwanie wyszło dwóch nocnych spacerowiczów.Staruszek wspierający się na lasce i, na oko sądząc, dwudziestoletni chłopak.Stanęli na sekundę, zdumieni rozgrywającą się na ich oczach sceną.Dranie zabiją ich, żeby nie było świadków, pomyślał ze smutkiem Sędziwój.Niespodziewanie spostrzegł dziwny blask w oczach starego.Coś w jego postawie, w gestach, w sposobie trzymania laski uzmysłowiło Sędziwojowi, że ten dziadek to ktoś taki jak on.Twardy gość ulepiony jeszcze z przedwojennego materiału.Stojący nad grobem, ale stojący na mocnych wciąż nogach.W oczach młodszego było coś dziwnego, przedwczesna dojrzałość.Zacięty wyraz twarzy, gdy lustrował plac boju, wskazywał, że też ma twardy charakter.Telepatyczny dreszcz, nagle odkryte pokrewieństwo dusz.I już wiedział, że nie cofną się, nie uciekną, nie zginą.Że w beznadziejnej sytuacji Opatrzność zesłała mu ich na ratunek.I wiedział, że są uzbrojeni.Czuł to przez skórę.Prawdziwy mężczyzna zawsze ma coś na podorędziu.A zatem dano mu kolejną szansę.Jego ziemska pielgrzymka jeszcze się nie zakończyła.Dwóch na jednego, może trzech.Bywało gorzej.Stary spokojnym ruchem wyjął z laski ostrze.Błękitna szpada zalśniła w świetle latarni.Damasceńska stal, bardzo stara robota.Podał ją młodemu.– Nie wiem, co tu się dzieje, ale pomóż mu – powiedział po węgiersku.– Przystrójmy swoje życie wieńcem dobrych uczynków.– Sporo ich – mruknął Laszlo.Chwycił rękojeść i wypróbował broń.– Boisz się? – Arminius spojrzał na niego spokojnie i bez nagany.Strach może być siłą destruktywną, ale może też być twórczy.Może pomóc w ocenie sytuacji, trzeba tylko umieć go opanować.Zdusić, by nie przerodził się w panikę.– Gdzie tam, to przecież tylko ludzie.Starzec wyjął zza pasa sztylet i z ukłonem zaprezentował go Alchemikowi.Mistrz szablą odpowiedział na pozdrowienie.I nagle jakby ruszył film.Członkowie bractwa rzucili się do przodu.Sędziwój sparował pierwsze cięcie.Ostrze katany w zetknięciu z bułatem wydało cichy brzęk.Głownia szabli przecięła je.Kawałek klingi upadł na bruk.Sędziwój trafił przeciwnika w czoło, znacząc krwawy ślad.– Następnym razem nie kupujcie broni w sklepach z pamiątkami – doradził.Schylił się, przepuszczając miecz nad głową.Jednym ruchem poderwał szablę i ciął kolejnego wroga na odlew.Ten zachwiał się i w ostatniej chwili podtrzymał dłonią wypadające z brzucha trzewia.Nieźle oberwał, ale powinien przeżyć.Laszlo skoczył ze szpadą naprzód.Głęboki wypad, pchnięcie i krok w tył.Dwa miecze przecięły ze świstem powietrze.Pudło.Zdążył się cofnąć.I zaraz kolejny wypad.Cios prosto w staw biodrowy, pierońsko bolesny i prowadzący do trwałego okulawienia.Jeszcze jedna parada.Tym razem trafił w ramię.Katana z brzękiem potoczyła się po chodniku.Arminius podszedł do młodego łowcy i położył mu dłoń na ramieniu.– Oddaj szpadę – poprosił.– Dajmy im choć minimalną szansę.Młodzieniec posłusznie wręczył mu broń.Ostatni nie poszkodowany z trójki, patrzył na niego przerażony i wściekły.Stary odszedł w tył, zostawiając ich samych na placu boju.Laszlo wyjął bagnet od kałasznikowa i stanął, gotów do odparcia ataku.Wróg skoczył do przodu.Węgier wykonał unik
[ Pobierz całość w formacie PDF ]