[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nad zaku­rzonym, szarym i nie mającym końca traktem zapadał zmierzch, blakły splątane cienie drzew.Konary dębów rosnących gęsto po obu stronach drogi łączyły się nie­mal ze sobą nad ich głowami.Drzewa sprawiały wra­żenie umęczonych, matowe liście pokrywała patyna kurzu wzbijanego przez ciągnące tędy wozy.Wieczór był bardzo cichy; ostatni podróżni wjechali już do mia­sta.W dali las przechodził w szarą smugę.Z tej sza­rości dobiegło pohukiwanie sowy wyśpiewującej jakąś zagadkę.Ruszyli dalej.Niebo poczerniało, wzeszedł księżyc, i na drogę, poprzez listowie, polała się mleczna poświa­ta.Jechali tak, dopóki księżyc nie stanął w zenicie, a ich cienie schowały się pod wierzchowce.Liście zlały się przed oczyma Morgona w jedną niezmierzoną ciem­ność.Ściągnął cugle; Raederle też się zatrzymała.Z pobliża dobiegał plusk płynącej wody.- Przypominam sobie - powiedział Morgon; twarz miał pokrytą maską kurzu.- Zmierzając na południe od Wichrowej Równiny, przeprawiałem się przez stru­mień.Płynie wzdłuż traktu.- Sprowadził konia z dro­gi.- Zatrzymamy się nad nim na noc.Natrafili na strumień niedaleko od szlaku.W blasku księżyca przypominał srebrzystą wstążkę.Raederle usiadła pod drzewem, Morgon zaś rozsiodłał konie i je napoił.Juki i koce zaniósł na polankę pośród paproci.Potem usiadł obok Raederle i zwiesił głowę.- Nie przywykłem do konnej jazdy - powiedział.Raederle zdjęła kapelusz i wsparła głowę na jego barku.- Koń pociągowy - mruknęła.Zasnęła na siedząco.Morgon otoczył ją ramieniem.Nasłuchiwał przez jakiś czas odgłosów nocy, ale do­biegały go tylko tajemne pomruki polujących zwierząt i łopot sowich skrzydeł.Kiedy zaszedł księżyc, jego też zmorzył sen.Obudziły ich jasne promienie letniego słońca i przej­mujące skrzypienie wozów.Posilili się, umyli i wróci­li na drogę, na której panował już ożywiony ruch.Ciąg­nęły nią karawany wozów, kramarze na objuczonych koniach, kmiecie z pobliskich gospodarstw, zmierza­jący do Caithnard z płodami rolnymi i zwierzętami, lor­dowie z orszakami i jucznymi końmi, wybierający się w długą podróż na zachód.Morgon i Raederle niknę­li w tym barwnym tłumie.Morgon nie odpowiadał na zaczepki podróżnych próbujących nawiązać rozmowę albo odburkiwał coś zniechęcająco.Raz przestraszył Rae­derle, obrzucając przekleństwami jakiegoś bogatego kupca, który wygłosił uwagę na temat jej twarzy.Męż­czyzna zjeżył się w pierwszej chwili, zacisnął dłoń na bacie, ale spojrzawszy na połatane buty Morgona i je­go brudną, spoconą twarz, roześmiał się, skłonił Raeder­le i ich ominął.Raederle jechała w milczeniu, ze spusz­czoną głową, ściskając kurczowo cugle.Morgon, cie­kaw, o czym myśli, dotknął jej ramienia.Podniosła na niego wzrok.Na jej zakurzonej twarzy malowało się zmęczenie.- Sama tego chciałaś - powiedział cicho.Popatrzyła mu bez słowa w oczy, a potem westchnę­ła i zapytała:- Znasz dziewięćdziesiąt dziewięć przekleństw, ja­kimi czarodziejka Madir obrzuciła człowieka, który ukradł jej jedną ze świń?- Nie.- Nauczę cię ich.Za sześć tygodni może ci się wy­czerpać repertuar przekleństw.- Raederle.- Przestań mnie prosić, żebym postąpiła wbrew roz­sądkowi.- O nic cię nie proszę!- Prosiłeś mnie wzrokiem.Przesunął ręką po włosach.- Czasami jesteś tak nierozsądna, że przypominasz mi mnie samego.Naucz mnie tych dziewięćdziesięciu dziewięciu przekleństw.Będę miał czym zająć myśli, łykając kurz w długiej drodze do Lungold.Milczała przez jakiś czas z twarzą skrytą w cieniu ronda kapelusza.- Przepraszam - odezwała się w końcu.- Przestra­szył mnie ten kupiec.O mało się na ciebie nie rzucił.Wiem, że ściągam na ciebie niebezpieczeństwo, nie zdawałam sobie dotąd sprawy, że tak będzie.Ale, Morgonie, ja nie mogę.nie mogę.- Tak, spróbuj uciec przed własnym cieniem.Mo­że uda ci się to lepiej niż mnie.- Raederle odwróciła wzrok.Jechali dalej w milczeniu.Morgon patrzył na połyskujące w słońcu metalowe obręcze baryłek z wi­nem na poprzedzającym ich wozie.W końcu osłonił dłonią oczy zmęczone tym blaskiem.- Nieważne, Rae­derle - podjął.- Nie dbam o siebie.Ale jeśli istnieje jakiś sposób zagwarantowania ci bezpieczeństwa, znaj­dę go.Jedziesz obok mnie naprawdę.Mogę cię dotknąć.Mogę cię kochać.Przez ten rok, który spędziłem w ko­rzeniach góry, nikogo nie dotykałem.Nie widzę przed sobą niczego, co mógłbym pokochać.Martwe są na­wet dzieci, które nadały mi imię.Gdybyś zgodziła się zaczekać na mnie w Anuin, zastanawiałbym się, co dla nas obojga wyniknie z tego czekania.Ale jesteś ze mną i zawracasz moje wybiegające w beznadziejną przyszłość myśli ku teraźniejszości, ku sobie - i dzię­ki temu znajduję jakąś perwersyjną przyjemność na­wet w łykaniu kurzu na tej drodze.- Zerknął na nią.- Naucz mnie tych dziewięćdziesięciu dziewięciu prze­kleństw.- Nie mogę.- Ledwie ją słyszał.- Przy tobie odu­czyłam się kląć.Ale wydobył od niej te przekleństwa później, po po­łudniu.Przed zapadnięciem zmierzchu nauczyła go sześćdziesięciu czterech.Była to urozmaicona, drobiaz­gowa wiązanka, która uwzględniała wszystkie części cia­ła złodzieja, od włosów poczynając, a na paznokciach u stóp kończąc, a na ostatek przemieniła go w knura.Zjechali potem z drogi i zatrzymali się nad oddaloną od niej o pięćdziesiąt kroków rzeczką.W okolicy nie było ani jednego zajazdu czy wsi, więc nieopodal bi­wakowali też inni wędrowcy.Wieczór rozbrzmiewał wy­buchami śmiechu, muzyką, w powietrzu unosił się za­pach dymu i pieczonego nad ogniskami mięsiwa.Mor­gon odszedł kawałek w górę rzeki i złowił tam gołymi rękami rybę.Oczyścił ją z łusek, wypchał dzikimi ce­bulkami i z tak przygotowaną skierował się z powro­tem do obozu.Raederle wykąpała się tymczasem, roz­paliła ognisko i usiadła przy nim, rozczesując mokre włosy.Wracającemu Morgonowi, kiedy zobaczył ją w blasku ognia, unoszącą i opuszczającą z uśmiechem grzebień, na usta zaczęło się cisnąć wszystkich dzie­więćdziesiąt dziewięć przekleństw na własną głupotę.Wyczytała to z jego twarzy, kiedy klękał obok i skła­dał u jej stóp niczym ofiarę owiniętą w liść rybę.Prze­sunęła opuszkami palców po jego policzku i ustach.- Przepraszam - szepnął.- Za co? Za to, że słusznie postąpiłeś? Co mi przy­niosłeś? - Rozwinęła z zaciekawieniem liść.- Ryba [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • personata.xlx.pl