[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ładowano zapasy i sprzęt na ćwiczenia, które teraz zmieniły się już w trzydniową wyprawę.K’vin zgodził się, że aż tyle czasu potrzeba, by dokładnie oszacować stopień rozprzestrzenienia się pędraków.Zabrał ze sobą mapy i przybory do pisania, by sporządzić dokładne sprawozdanie.Tego ranka wszyscy ubawili się setnie obserwując, jak Tisha sadowi się z wielkim trudem na brunatnego Branutha.Wzięła sobie do pomocy nie tylko jeźdźca Branutha, T’lela, który tak serdecznie się zaśmiewał, że aż dostał czkawki, lecz także czterech innych jeźdźców, najwyższych i najsilniejszych z całej grupy.Branuth, z niezwykle zakłopotanym wyrazem długiego pyska, tak wyginał szyję, patrząc, co się dzieje, że aż dostał bolesnego skurczu mięśni.T’lel i Z’ran musieli go masować.— Przestań wreszcie, T’lel i wsiadaj — wrzeszczała Tisha, której tłuste nogi sterczały wyprostowane spomiędzy grzebieni na smoczym karku.— Zaraz mnie to przetnie na pół.A wtedy się z tobą policzę.Nie powinnam się była zgodzić na tę wycieczkę.Trzeba było spokojnie siedzieć w domu i nie wałęsać się z byle jakiego powodu.To jest bardzo, bardzo niewygodne.Przestań rechotać, T’lel.Przestań natychmiast! Jakbyś tak siedział, to byś się nie śmiał! Cicho bądź, wsiadaj i jedziemy! Ładowali ją tak długo, że gdy wreszcie T’lel zasiadł na smoczym karku przed Tishą, wszyscy pozostali już czekali w gotowości.— Mało tego, że zaraz pęknę wzdłuż, to w dodatku te grzebienie przetną mnie w poprzek.Pół nocy je ostrzyłeś na tę okazję, co, T’lelu? Nic dziwnego, że jeźdźcy są tacy chudzi.Nie mają innego wyjścia.Czy smokom nie wyrastaj ą grzebienie odpowiednie dla ludzi większych rozmiarów? Powinnam poprosić K’vina, żeby mnie zabrał.Charanth jest dużo większy… Dlaczego kazałeś mi wsiąść na tego brunatnego, K’vinie? — wołała Tisha przez oddzielającą ich przestrzeń.K’vin próbował bronić swej przywódczej godności i zachować powagę, mimo widoku Tishy na smoczym grzbiecie, ale nie odważył się popatrzeć na nią drugi raz.Zamiast tego, odwrócił się i ogarnął wzrokiem całą grupę, zadowolony, że wszystkie oczy skierowały się na niego: jeźdźców, smoków i pasażerów.Spojrzał w górę, na krawędź wulkanu, gdzie, na tle wyraźnie widocznych Skalnego Oka i Palca, przycupnęła reszta gotowych do odlotu bestii.Uniósł ramię.Charrie, wszyscy mają się ustawić w szyku w powietrzu.Wiedzą o tym.Charanth był nieco urażony, gdyż ćwiczenie było bardzo proste.K’vin serdecznie poklepał go po szyi jedną ręką, a drugą wykonał gest, jakby pociągał rączkę pompy.Wszystkie smoki wyprostowały się jak jeden, wznosząc kurz i żwir z dna Niecki potężnymi zamachami skrzydeł, a potem te z krawędzi wulkanu uniosły się i w powietrzu ustawiły w odpowiednim porządku według skrzydeł.Zulaya wraz z pozostałymi królowymi znalazły się nad nimi.Sformowali się w mgnieniu oka.Lecimy, Charrie.Charanth potężnie się odbił i jednym susem znalazł się w powietrzu.Jeden i drugi ruch skrzydeł i już był przed królowymi.Wszystkie głowy zwróciły się w górę i Charanth posłusznie przechylił się ku ziemi, by każdy mógł zobaczyć Przywódcę Weyru.Przekaż Weyrowi, że naszym dzisiejszym celem jest Morze Azowskie.Już przekazałem!K’vin dał ręką sygnał do wejścia w pomiędzy.Cały Weyr jednocześnie rozpłynął się w powietrzu.Spokojnie, ostrzegł Charantha, zadowolony ze sprawnego odlotu.Teraz my!Odliczył trzy sekundy i już otoczyło ich ciepłe powietrze nad lśniącym błękitem — Morzem Azowskim.Odczuli to jak uderzenie nagrzanym ręcznikiem po twarzy.Charanth aż zamruczał z rozkoszy.K’vina o wiele bardziej interesowało, czy szeregi smoków, skrzydło za skrzydłem, pojawią się w powietrzu w prawidłowym szyku.Uśmiechnął się.Poproś dowódców skrzydeł, by poprowadzili swoich jeźdźców na wyznaczone miejsca.Jedno po drugim, skrzydła znikały, z wyjątkiem grupy T’lela, która postanowiła prowadzić poszukiwania na wybrzeżu.Królowe również zaczęły się zniżać ślizgowym lotem, gdyż niosły część zapasów, potrzebnych Tishy do przygotowania palenisk i ugotowania kolacji.Poczekajmy, aż wszyscy bezpiecznie wylądują, poprosił K’vin Charantha, choć jakaś część jego umysłu pragnęła popatrzeć, jak Tisha będzie zsiadać z Branutha.Poczuł więc niejakie zaskoczenie, a z początku nawet niepokój, widząc, że brunatny smok wyłamał się z szyku i zniżył lot, by wylądować na przybrzeżnej płyciźnie.Charanth spuścił łeb i obserwował jego ewolucje.Branuth mówi, że ona tak kazała.Odpłynie z jego grzbietu.W głosie smoka brzmiało rozbawienie.K’vin zaśmiał się także.Zrobiła to z godnością.Branuth mówi, że jemu też było łatwiej, ale w Telgarze chyba nie uda się ta sztuka.Nie, woda o tej porze roku jest przecież lodowata.Możemy już lądować? Branuth mówi, że w słońcu jest ciepło.Myślałem, że chcesz polować.To później.Teraz chcę się dobrze wygrzać.Smoki niemal bez wyjątku przychyliły się do wyboru Charantha, porozkładały się na kamienistej plaży i w pasie nadbrzeżnych zarośli.Roślinność, gnieciona potężnymi cielskami wydawała silny, gorzki, lecz dość przyjemny zapach.Tisha wysłała kilka osób z Weyru na poszukiwanie podpałki i kamieni na ogniska, innych, by sprawdzili, czy owoce już dojrzały, a kolejną grupę — na połów ryb, tam, gdzie wielkie głazy rozbijały morskie bałwany niczym falochron.— Mam ochotę na dłuższą kąpiel — zawołała Zulaya, gdy Charanth zniżał się do lądowania.Już ściągnęła jeździecką kurtkę.— Meranath jest tego samego zdania — dodała.Zatrzymała się tylko po to, by zdjąć resztę odzieży i ułożyć ją starannie na głazie, po czym ruszyła do wody.— A pędraki?— Poczekają — odkrzyknęła przez ramię, brodząc przez wodę na głębinę, żeby popływać.Nie musimy teraz szukać pędraków, prawda? spytał prosząco Charanth, a zwrócone najeźdźca oczy z niepewności wirowały żółto.— Ależ, skądże — odparł K’vin.— Pędraki były tylko pretekstem, by opuścić Weyr na kilka dni.— Ściągnął ubranie, po czym smok i jeździec przyłączyli się do swych towarzyszy, pławiących się w ciepłych azowskich wodach.K’vin pewnie nie byłby zadowolony, gdyby wiedział, że niemal wszyscy jeźdźcy jak najdłużej odkładali obowiązki związane z oficjalnym powodem przylotu na południe; pędrakami nie przejmował się w zasadzie nikt.Ważniejsze było opalanie się, pływanie w ciepłej morskiej wodzie, polowanie na potrzeby smoków i zbieranie jedzenia dla ludzi… rozkoszowano się wolnym czasem, przestrzenią i absolutną intymnością.P’tero i M’leng poprosili V’lasta, dowódcę skrzydła, o pozwolenie na polowanie dla smoków.— Pamiętajcie tylko, co K’vin opowiadał o tutejszych dzikich zwierzętach — ostrzegł ich V’last, podobnie jak innych jeźdźców, wybierających się na łowy.Obaj posłusznie pokiwali głowami, ale gdy tylko oddalili się, z polanki, nad Rzeką Malajską, gdzie ich skrzydło wylądowało, pękali ze śmiechu na myśl, że jakiekolwiek stworzenie mogłoby zagrozić smokom.— Ale tu gorąco — stwierdził MMeng, patrząc do tyłu, na rzekę.— Gdy smoki skończą polować, będzie jeszcze goręcej — odpowiedział mu P’tero
[ Pobierz całość w formacie PDF ]