[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W drzwiach stanęła jego żona, Elizabeth.Twarz miała kanciastą i białą, oczy tak rozbiegane i nie wzbudzające za­ufania, jak oczy Edith Piaf albo którejś postaci z obrazów Muncha.Miała na sobie tanią suknię w pomarańczowe wzo­ry.John Frederick Walters przypomniał sobie dzień, kiedy po raz ostatni zjedli razem kolację poza domem.Było to w lutym 1972 roku, w dniu jej urodzin.Byli razem w kinie, na Odysei kosmicznej 2001, a potem w chińskiej restauracji.- Jenna jest głodna - powiedziała od progu.John Frederick Walters popatrzył na nią.Po co zeszła taki kawał drogi po schodach, aby mu to powiedzieć w środku nocy? Doskonale wiedział, że Jenna jest głodna.Dziś rano zjedli ostatnią konserwę i w tej chwili w domu nie było już nic, a w Fort Wayne nie było punktu rozdziału żywności.Najbliższy znajdował się w Indianapolis.Zresztą kaleka nie miał żadnych szans w kłębiącym się przed nim tłumie.- Czy próbowałaś karmić ją piersią? - zapytał.- Tak.Ale już nic nie mam.Sama nie jadłam od trzech dni.Pokarm nie powstaje z niczego.John Frederick Walters sięgnął na stół po paczkę cameli.Były ostatnie dwie sztuki i wytrząsnąwszy je z pudełka, za­stanawiał się, czy może sobie pozwolić na spalenie jednego teraz, czy też lepiej zostawić oba papierosy na później.Wybrał pierwszy wariant, włożył papierosa do ust i jedną ręką, spraw­nym, wytrenowanym z konieczności ruchem, zapalił zapałkę.Przytknął ją do camela i po chwili zachłannie wciągał dym.- Nie mamy już nic do jedzenia, Elizabeth.Ta puszka z kiełbaskami była ostatnią jadalną rzeczą w naszym domu.W zasadzie, jeśli wierzyć radiu, nie powinniśmy w żadnym wypadku jej otwierać.Mogła być zatruta.Elizabeth wciąż stała w progu.Tak mocno przygryzała dolną wargę, że skóra na niej zbielała.- Nie rozumiem - rzekła.- Czy nikogo to nie obchodzi? Czy nikt nam nie pomoże? Przecież mamy trójkę małych, głodnych dzieci.Co mamy robić?- Całe miasto jest jednym wielkim kawałkiem gówna -powiedział John Frederick Walters.- Nie ma policji, służby zdrowia, niczego.Czy myślisz, że ktoś w tej sytuacji zaintere­suje się tobą, mną i naszymi dziećmi?- Przecież zginiemy z głodu! - zaprotestowała Elizabeth.-Trzy nasze dziewczynki umrą z głodu!John Frederick Walters zapatrzył się w koniuszek papiero­sa.Zrobiło mu się mdło z głodu i od papierosa palonego na czczo.- Tak - powiedział.- Najprawdopodobniej, jeśli nic się nie wydarzy, umrzemy z głodu.- Ale co w takiej sytuacji robią ludzie w Indiach i innych takich miejscach? Przecież głodują, ale zawsze zachowują jakieś okruchy życia.- Wiedzą, co robić, są do głodu przyzwyczajeni - odparł John Frederick Walters.- Potrafią żyć całymi tygodniami na jednej małej porcji ryżu.To ludzie, którzy nigdy w życiu nie widzieli wielkiego stęka; najprawdopodobniej zwymiotowali­by na widok tak potężnej porcji żarcia.Wiedzą, jak rozmnażać ten cholerny ryż.Wiesz, jak to robić? Bo jeśli tak, to idź do kuchni i zabierz się do dzieła.Elizabeth wpatrywała się w niego tak, jakby w ogóle nie słyszała, co on mówi.I pewnie naprawdę nie słyszała.Po chwili odezwała się:- Jest trochę alpo, które kupiłam dla psa Florence.Mam całą, nie otwartą puszkę.- Alpo? Żartujesz? Nie będziemy wcinali psiego żarcia!- A jak mam dać pokarm Jennie, skoro sama nic nie jem? Czy słyszysz, jak płacze na górze? Co mam robić? Stać obok i patrzeć, jak moje dziecko umiera? Nie wiem, jak możesz siedzieć tutaj, palić papierosa i słuchać tego głupiego radia, gdy twoja rodzina ginie z głodu!John Frederick Walters popatrzył na nią zimnym wzro­kiem.- Nie wiesz? Nie rozumiesz? Nie widzisz, że cały świat wali się w gruzy? Nie potrafisz pojąć, że na dnie tej ruiny pierwsi znajdą się najsłabsi, kalecy, bezrobotni, ludzie niewy-kształceni, tacy jak my? Dlatego że nie jesteśmy w stanie się przed tym wszystkim bronić? Nie widzisz tego?Patrzyła jeszcze przez chwilę na niego, a w kącikach jej ust pojawiła się krew z rozgryzionej wargi.Nagle bez słowa od­wróciła się na pięcie i poszła do kuchni.John Frederick Walters znów włączył radio i słuchał infor­macji o strzelaninie na przedmieściach Los Angeles.Pięćdzie­sięciu policjantów nakryło na gorącym uczynku bandę zło­dziei i wystrzelało wszystkich jak kaczki, w tym kobietę i dwunastoletnie dziecko.Większość patroli drogowych prze­kształcono w operacyjne grupy prewencyjne, które strzelały bez pytania do wszystkich osób wyglądających podejrzanie.W radiu nie wspomniano, że w tej chwili już mienie, które odzyskiwano od bandytów, policjanci dzielili między sobą, a także wśród rodzin i najbliższych przyjaciół.Wciąż można było nabywać żywność na czarnym rynku.Reporter NBC zapłacił siedemset pięćdziesiąt dolarów za puszkę z drobiem w supermarkecie na Brooklynie.Oferowa­no mu też szynkę z Danii i z Wielkiej Brytanii w cenie dobrze ponad tysiąc pięćset dolarów za puszkę.John Frederick Walters ponownie wyłączył radio, jeszcze dwa razy zaciągnął się papierosem i wstał.Niepewnie wyto­czył się z salonu i ruszył wąskim korytarzykiem, na którego ścianie wciąż widniała zasuszona, czerwona plama po sosie pomidorowym - pamiątka sprzed dwóch lat, kiedy to w przy­pływie furii rzucił talerzem w Elizabeth.Otworzył drzwi do kuchni i ujrzał ją.Siedziała za stołem przed tanim kremo­wym kredensem.W ręce trzymała widelec i wpatrywała się w męża wzrokiem wyrażającym jednocześnie i wyzwanie, i strach.Na stole przed nią stał talerz -jeden z tych białych talerzy, które otrzymali od matki Elizabeth w prezencie ślubnym.Z ośmiu do tej pory pozostały już im tylko trzy.Talerz pokryty był brązowymi, lśniącymi ochłapami mięsa.Na suszarce stała metalowa puszka, z czerwoną nalepką i otwartym wieczkiem.John Frederick Walters wszedł do kuchni i okrążył stół.Elizabeth, wciąż z wzniesionym widelcem, wiodła za nim wzrokiem.- Czy to jest a/po? - zapytał ochrypłym głosem.Elizabeth skinęła głową.John Frederick Walters podszedł do suszarki i wziął do ręki puszkę.- No cóż - powiedział.- W sumie mogłabyś jeść coś gor­szego.Piszą tu, że konserwa zawiera cenne i odżywcze skład­niki.Jedz więc, jeśli ci smakuje.Elizabeth wahała się przez chwilę, znów przygryzając war­gi.W końcu, bardzo powolnym ruchem, zanurzyła widelec w psim pożywieniu i uniosła w górę dwa ochłapy.John Fre­derick Walters wpatrywał się w nią z rozszerzonymi oczami i milczał.Zamknąwszy oczy, Elizabeth włożyła zawartość widelca do ust.Powoli zaczęła przeżuwać, przemieszczając psi pokarm z jednego kąta ust do drugiego; wciąż miała zamknięte oczy, wciąż nie wypuszczała z rąk widelca.- Masz szczęście - powiedział jej mąż drżącym głosem.-Nawet nie wiesz, jak wielkie szczęście.Natrafiłaś na najbar­dziej luksusowy pokarm dla psów.Niektóre puszki zawierają jedynie tłuszcz, flaki i mąkę.W alpo jest najmniej odpadków.Elizabeth żuła i żuła, spróbowała przełknąć i zakrztusiła się.Ślina i psi pokarm nagle wylały się z jej ust.- O Boże -jęknął John Frederick Walters.- Co ty zrobi­łaś? Czy pomyślałaś o Jennie? Jak ma ona przetrwać to wszystko, skoro jej matka nie potrafi przełknąć psiego pokar­mu, żeby wyprodukować trochę mleka dla córki?Elizabeth łkała.Jeszcze raz zakrztusiła się, ale tym razem ręką, którą przyłożyła do ust, uniemożliwiła wypłynięcie je­dzenia.Z trudem połknęła je.John Frederick Walters w piątek rano zeznawał policjan­tom z Fort Wayne w ten sposób:- Musiałem działać szybko [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • personata.xlx.pl