[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.To zeznanie Barstowa, którym się tak przejmowaliśmy, wcale nie było gwoździem programu.— Jak to?— Pamiętasz tę interpelację z Kongresu? Tego Greka, o którym nigdy nie słyszałeś.— Dakakosa?!— Właśnie.Theodora Dakakosa.Tam, w IG, nazywają to sondą Dakakosa.Nikt nie wie, jak to zrobił, ale to on właśnie zdobył wszystkie informacje na temat Korpusu Oko, jakie można było zdobyć.I jedną po drugiej podrzucił je wszystkie IG.“Theodore Dakakos — pomyślał Andrew.— Theodore Annak-sas Dakakos — syn greckiego maszynisty zamordowanego trzydzieści lat temu na dworcu towarowym w Mediolanie przez pewnego mnicha, który był jego bratem".Niepospolici ludzie posuwali się do niepospolitych czynów, by wejść w posiadane urny.Poczuł, że ogarnia go spokój.— Dzięki, żeś mi to powiedział.Greene podniósł w górę walizkę.— Przy okazji, wpadłem na chwilę do Baltimore.— Kartoteki z Baltimore są jednymi z najlepszych — odparł Fontine.— Tam, gdzie się wybieram, możemy szybko potrzebować trochę artylerii.To powinno załatwić tę sprawę.— Bardzo prawdopodobne.Greene zawahał się, po czym spytał cicho: — Chcesz się ze mną zabrać? Mogę cię ukryć.Tu może cię czekać coś znacznie gorszego.— Czeka mnie coś znacznie lepszego.— Przestań się oszukiwać, Fontine! Skorzystaj z tej swojej osławionej forsy i pryskaj stąd najszybciej, jak możesz! Kup sobie azyl.Tu jesteś skończony.— Mylisz się.Właśnie zaczynam.4Czerwcowa burza jeszcze bardziej ograniczyła i tak nikły ruch panujący w południe na ulicach Waszyngtonu.Była to jedna z tych nie słabnących ani na chwilę ulew, które zmuszają przechodniów do przemykania się od podcienia drzwi pod markizy sklepowe i znów do następnego podcienia.Wycieraczki bełtały jedynie strugi wody zalewające całą szybę, skutecznie utrudniając widoczność.Adrian siedział na tylnym siedzeniu taksówki, dzieląc myśli między trzy osoby: Barbarę, Dakakosa i swego brata.Barbara była w Bostonie, teraz już pewnie w bibliotecznych archiwach szuka informacji, niezwykłych informacji o zniszczeniu negacji Filioąue.Jeśli urna rzeczywiście zawierała kiedyś te starożytne dokumenty, a ich zniszczenie okaże się udowodnione ponad wszelką wątpliwość.Czy oznaczałoby to, że urnę odnaleziono? A równa się B, a B równa się C.Więc A równa się C.Ale czy na pewno?Theodore Dakakos, niezmordowany Annaksas, szukając go, przetrząsa pewnie wszystkie hotele i firmy prawnicze Chicago.Niebyło powodu, dla którego nie miałby tego robić, służbowa podróż do Chicago była czymś jak najbardziej naturalnym.Takie odwrócenie uwagi Dakakosa w zupełności Adrianowi wystarczyło, żeby mógł wpaść do swego mieszkania, zabrać paszport i zadzwonić do brata.Obaj zdołają wydostać się z Waszyngtonu, unikając Dakakosa.Należało bowiem zakładać, że Dakakos próbuje im przeszkodzić.Co by znaczyło, że Dakakos-Annaksas jakoś dowiedział się o tym, co zaplanował ich ojciec.Stary człowiek wraca z Włoch, lekarze nie rokują mu długiego życia.Wzywa do siebie synów.Jeden z tych synów był trzecim obiektem troski Adriana.Gdzie on się podziewa? W nocy dzwonił wielokrotnie do jego mieszkania w Wirginii.Nie dawało mu spokoju — a przyznanie się do tego nie było wcale łatwe — uczucie, że Andrew był znacznie lepiej przygotowany do radzenia sobie z takimi jak Dakakos niż on.Aktywność była życiem brata, a nie rozważania teoretyczne — specjalność Adriana.— Wjazd do garażu — powiedział taksówkarz.— Jesteśmy na miejscu.Adrian wybiegł do District Towers.Rozglądał się przez chwilę, nim zorientował się, gdzie są windy.Ruszając w ich kierunku, sięgnął do kieszeni po klucz z plastikową plakietką; nigdy nie zostawiał go w recepcji.— Dzień dobry, panie Fontine.Siemanko.To był chłopak z obsługi garażu.Adrian mgliście przypomniał sobie jego twarz.Dwudziestoletni naciągacz o ziemistej cerze i oczach łasicy.— Dzień dobry — odparł Adrian, naciskając guzik windy.— Dzięki jeszcze raz.To bardzo miło z pana strony.Wie pan, co chcę powiedzieć.Chcę powiedzieć, że równy z pana gość.— Nie ma sprawy — powiedział z zakłopotaniem Adrian, denerwując się, że winda nie przyjeżdża.— Wie pan — chłopak puścił do niego oko — wygląda pan o wiele lepiej niż wczoraj w nocy.Prawdziwa baba tajfun, co?— Słucham?Chłopak uśmiechnął się.Nie, nie uśmiechnął, wykrzywił gębę w lubieżnym grymasie.— Też taką jedną podebrałem.Supersztuka.Tak jak pan powiedział.— Słucham? Pan mnie widział wczoraj w nocy?— Och, niech pan da spokój.Przecież nie może pan nie pamiętać.Choć trzeba przyznać, że był pan niekiepsko podcięty.Andrew! Andrew umiał to zrobić, jeśli chciał.Przygarbią! się, wkładał kapelusz, przeciągał słowa.Parodiował go dziesiątki razy.— Proszę mi powiedzieć, bo trochę mi się to wszystko plącze.O której właściwie wróciłem?— Jezu! Ale był pan naprany.Koło ósmej, nie pamięta pan? Dał mi pan.— Urwał nagle; natura naciągacza kazała mu się powstrzymać przed ujawnieniem tego szczegółu.Drzwi windy rozsunęły się.Adrian wszedł do środka.A więc Andrew chciał się z nim zobaczyć, kiedy on próbował dodzwonić się do niego do Wirginii.Czy dowiedział się o Dakakosie? Czy wyjechał już z miasta? A może był w tej chwili na górze, w jego mieszkaniu? Ta myśl też go zaniepokoiła, ale jednocześnie perspektywa spotkania z bratem niosła pewną ulgę.Andrew będzie wiedział, co robić.Przeszedł korytarzem do drzwi swego mieszkania, otworzył je kluczem i wszedł do środka
[ Pobierz całość w formacie PDF ]