[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gdzieniegdzie zamalowywano jedną barwę inną, nowa farba odpryskiwała, pozostawiając na murze liszajowatą narośl nieokreślonego koloru, i wtedy w ogóle nie było wiadomo, jaka to część szpitala.Gubił się zatem i odnajdywał, pytał o drogę poważnie kroczących lekarzy oraz okręconych szlafrokami pacjentów mijanych oddziałów, pałętających się bezczynnie od ściany do ściany.Zapomniał jednak o chorobie i zmęczeniu, podążał naprzód z raźną miną, jakby rzeczywiście „na zawsze” wracał do świata.Pofolgował wyobraźni i zobaczył siebie jakorześkiego sześćdziesięciolatka, który po udanym zabiegu wychodzi ze szpitala; czekają go jasne dni wypoczynku, powrotu do sił, może deptak w Busku albo Polanicy, chłód domu zdrojowego, parkowe koncerty wśród klombów i srebrzystych iglaków.Wizja była tak prawdziwa, że ogarek serca zakołatał przez chwilę trzy razy szybciej.Znalazł się przed szatnią, na środku pustego korytarza, zamkniętego z jednej strony sześcioma automatami do wydawania odzieży, o czym informowały tabliczki, przedstawiające pociesznego ludzika w piżamie, pochylonego nad walizką.Bezskutecznie jednak wkładał końcówkę swojego modemu do każdego po kolei gniazdka.Wszystkie musiały być zepsute.Dopiero później zauważył obok zakratowane okienko z kartką: „Pukaj – czekaj”.Zapukał posłusznie, ale za nierówno uciętym kawałkiem dykty, zastawiającym kratę od drugiej strony, nie było żadnej reakcji.Dziwne głosy usłyszał natomiast zza drzwi umieszczonych naprzeciw.Ozdabiał je napis: „Pralnia.Wejście zapasowe”, i rysunek człowieczka w piżamie, przyglądającego się balii otoczonej obłokiem mydlin.Zaciekawiony, zajrzał do środka.Teraz już rozróżniał śpiewaną melodię i powtarzane słowa.To ksiądz Edwin sprawował swoją ofiarę.W kącie, za rzędami maszyn do prania, na paletach, chroniących przed zamoczeniem nóg, klęczało kilka kobiet.Ksiądz wznosił akurat kielich przed ołtarzem urządzonym na stole do sortowania bielizny; stały tam dwie zapalone świece, a pomiędzy nimi poczerniały ze starości obrazek w blaszanej ramce.Modlitwie towarzyszyło buczenie zdezelowanych agregatów i wisząca w powietrzu para, przesycona detergentami.- Niech sze zmiłuje nad nami wszystkimi Bóg Ojciec, Syn Boży i Duch Święty! - usłyszał z daleka stłumioną prośbę.Zamknął drzwi cichutko, nie chcąc rozpraszać niczyjej uwagi.Szatniarz, który przydreptał w końcu, żując jeszcze spóźnione śniadanie, wskazał mu windę prowadzącą do podziemnego garażu.Wszechwłoga już tam czekał i zaraz wsiedli do czerwonego bertone doktora.Irek nie lubił jeździć autami najnowszych generacji, czuł się w nich jak w kaftanie bezpieczeństwa.Fotel miękko, lecz zdecydowanie unieruchomił jego kręgosłup i lędźwie, a na głowie zamknął się hełm z intercomem.- Niech pan patrzy, to drogi samochód, ale z osobowością - odezwał się Wszechwłoga.- Procesory reagują wyłącznie na dźwięki wydawane przez mój aparat głosowy, nikt inny go nie poprowadzi.O, proszę!Gwizdnął krótko i gwałtownie, jak sędzia piłki siatkowej.Silnik natychmiast dał znać o sobie ledwo wyczuwalnym drżeniem.Cmoknął lewą stroną wyszminkowanych błękitnie ust- zapaliły się lewe kierunkowskazy, cmoknął prawą- prawe.Na podwójne pociągnięcie nosem włączały się wycieraczki szyb, urządzenie rzadko już spotykane, temperatura wewnątrz regulowana była kaszlem, światła, ustawienie foteli, pokładowy terminal, zapach panujący wewnątrzświstami, strzykaniem przez zęby, pomrukami o różnej kadencji, tonacji i natężeniu.Zrobienie „pyk” językiem o górne dziąsło - to był klakson, dwa razy „pyk” - otwieranie dachu, trzy razy „pyk” - napęd na tylną oś.Wszystko to Wszechwłoga z powagą demonstrował potulnie słuchającemu Irkowi.- Znakomicie obliczone, nie może być ani jednej nutki więcej, ani jednego fałszywego tonu.Włosi są bezkonkurencyjni! Uwielbiam Włochów, to brzoskwiniowy puszek na torcie ludzkości, a my.zakalec, co trzeszczy w zębach.Na początku miałem pewne kłopoty, każdy sygnał musiałem wielokrotnie ćwiczyć [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • personata.xlx.pl