[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Miał teleobiektyw i mógłby czytać numery z książki wiszącej obok automatu.Łatwizna.Z telefonu korzystał wielki babsztyl wypełniający sobą całą budkę.Croft zaciągnął się i sprawdził w lusterku, czy nie widać glin.Z tej strefy mogli go odholować.Na Pensylwanii był duży ruch.Dwadzieścia po dwunastej gruba wytoczyła się z budki, a na jej miejscu pojawił się znikąd młody mężczyzna w ład­nym garniturze.Nim sięgnął po słuchawkę, starannie za­mknął drzwi.Croft podniósł nikona i oparł obiektyw o kie­rownicę.Mimo chłodu świeciło słońce, a na chodnikach gęstniał tłum.Była pora lunchu.W wizjerze aparatu szybko przesuwały się ramiona i głowy.Luka.Pstryk.Luka.Pstryk.Obserwowany wystukiwał numer i rozglądał się do­koła.Rozmawiał zaledwie trzydzieści sekund, gdy odezwał się telefon w aucie.Zadzwonił trzy razy i ucichł.Grantham przekazał Croftowi umówiony znak.To był ich człowiek! Croft pstrykał bez przerwy.Grantham kazał robić tyle zdjęć, ile się tylko da.Luka.Pstryk, pstryk.Głowy i ramiona.Luka.Pstryk.Pstryk.Tamten stał plecami do ulicy i roz­glądał się badawczo.Zbliżenie en face.Pstryk.Przez dwie minuty Croft wypstrykał całą rolkę z trzydziestoma sześcioma zdjęciami.Sięgnął po drugiego nikona.Przykręcił teleobiektyw i czekał na lukę w tłumie.Zaciągnął się po raz ostatni i wyrzucił peta na ulicę.Co za łatwizna! Jasne, trzeba mieć talent do robienia zdjęć w studiu, ale praca w terenie była o wiele zabawniejsza.Lubił igrać z prawem, a fotografując z ukrycia czuł się niemal jak złoczyńca.Obserwowany nie był zbyt gadatliwy.Odwiesił słucha­wkę i rozejrzał się, otworzył drzwi i znów się rozejrzał.W końcu ruszył w stronę Crofta.Pstryk, pstryk, pstryk.Zbliżenie twarzy, pełna postać.Idzie szybciej, zbliża się, cudownie, cudownie.Croft pstrykał jak szalony i dopiero w ostatnim momencie odłożył nikona na siedzenie.Męż­czyzna przeszedł obok volvo i zniknął w tłumie sekretarek.Co za idiota! Ścigany nigdy nie dzwoni dwukrotnie z tej samej budki!Garcia walczył z cieniami.Miał żonę i dziecko, jak mó­wił.I bał się.W perspektywie czekała go wspaniała ka­riera z mnóstwem forsy.Wystarczy, że będzie robił to, co do niego należy, i trzymał buzię na kłódkę.Tak niewiele trzeba, żeby zostać bogatym.Ale Garcia chciał mówić.Za każdym razem, kiedy dzwonił, opowiadał, jak bardzo za­leży mu na tym, żeby mówić.Dawał do zrozumienia, że chce podzielić się czymś ważnym, ale trudno mu podjąć decyzję.Nikomu nie ufał.Grantham nie naciskał.Tym razem pozwolił mu maru­dzić, ile dusza zapragnie, bo Croft potrzebował czasu.Gar­cia w końcu pęknie.Biedak o niczym innym nie marzył.Dzwonił już trzykrotnie i pomału przyzwyczajał się do no­wej sytuacji i nowego przyjaciela, Granthama, który nie po raz pierwszy bawił się w tę grę i wiedział, jakie są jej zasady.Pierwszy etap pracy z informatorem polegał na zbudowaniu wzajemnego zaufania i przekonaniu faceta, że nic mu nie grozi.Osobę taką należało traktować z sza­cunkiem i przyjaźnią.W rozmowach podkreślało się, co jest dobre, a co złe, i często wspominało o moralności.W końcu klient pękał.Zdjęcia wyszły wspaniale.Croft nie należał do ulubień­ców Granthama, i nie od razu zdecydował się zatrudnić go do tej sprawy.Był nałogowcem i często pracował naćpany.Miał jednak tę zaletę, przy całej nieetyczności swo­jego fachu, że potrafił zachować dyskrecję.Gray wybrał dwanaście ujęć i powiększył je do rozmiarów pięć na sie­dem cali.Zdjęcia były fantastyczne.Prawy profil.Lewy profil.Zbliżenie twarzy przy telefonie.Zbliżenie twarzy en face.Cała postać z odległości dwudziestu stóp.Miód ze smalcem, jak stwierdził Croft.Garcia nie miał jeszcze trzydziestu lat.Był brunetem o krótkich włosach i ciemnych oczach.Na pierwszy rzut oka wyglądał jak Latynos o bardzo jasnej karnacji.Nosił drogie rzeczy.Granatowy garnitur, zapewne z wełny; cał­kiem gładki, bez prążków.Klasyczna biała koszula, je­dwabny krawat.Eleganckie, czarne bądź ciemnowiśniowe półbuty lśniące w słońcu.Zastanawiający był brak teczki, ale przecież Croft sfotografował go podczas przerwy na lunch.Garcia wybiegł z biura do budki, a potem wrócił do pracy.Departament Sprawiedliwości mieścił się na na­stępnej przecznicy.Grantham oglądał zdjęcia i raz po raz zerkał w kierunku drzwi.Sierżant nigdy się nie spóźniał.Na dworze zapadał zmrok, a w klubie robiło się coraz tłoczniej.Gray był za­pewne jedynym białym w całym kwartale ulic.Spośród dziesiątków tysięcy pracujących na rządowych posadach prawników Grantham znał paru, którzy wiedzieli, czym jest elegancja.Nie było ich więc zbyt wielu.Młodzi ubierali się fatalnie.Zaczynali od czterdziestu tysięcy ro­cznie i nie od razu kupowali modne ubrania.Garcia sta­rannie dobierał rzeczy i był dobrze ubrany [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • personata.xlx.pl