[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ponieważ Ręka przebudziła się, by spełniać swe straszliwe przeznaczenie - Serce zbudziło się również i w jakiś sposób sprawiło, że ty je odnalazłeś.Wydaje się zatem, że Siły wybrały ciebie - ale sza! Jesteśmy już pod pałacem!Jasnowidz wysunął się naprzód i nacisnął ukrytą dźwignię.Skalny blok odsunął się bezszelestnie na bok, a przez otwór wpadła smuga światła.Weszli do rozległej, mrocznej sali, któ­rej wyniosłe, łukowate sklepienie ginęło w ciemnościach.Ko­mnata była pusta; jedynie pod ścianami stały rzędy potężnych filarów podpierających sufit, zaś w samym środku, na wielkim podium znajdował się masywny tron z czarnego marmuru.Na nim spoczywał Munthassem Chan wysoki, chudy mężczyzna w średnim wieku o przeraźliwie wysuszonym ciele.Jego skóra miała blady, niezdrowy kolor, wyschnięta czaszka przypomi­nała czerep trupa.Leżąc bezwładnie w fotelu, przyciskał do piersi niczym berło kościaną różdżkę.Jeden z końców różdżki uformowany był w szponiastą dłoń, trzymającą matowy, pul­sujący mętnym blaskiem kryształ.Wokół tronu unosiły się opary narkotycznego kadzidła - dym lotosu, dający mu władzę nad skrzydlatymi demonami Norgala.Atalis chwycił Conana za ramię.- Spójrz! Jeszcze śpi! Idź, Serce Tammuza cię obroni! Za­bierz mu talizman, a moc opuści go!Conan mruknął coś niechętnie i ruszył ku czarnoksiężniko­wi, trzymając dłoń na rękojeści miecza.Nic podobało mu się to wszystko.Zadanie wydawało się zbyt proste.- Witam.Spodziewałem się was.Zamarli ze zdumienia, a Munthassem Chan uśmiechnął się do nich z wysokości tronu.Mówił spokojnie, lecz w oczach migotały mu błyski wściekłości, Uniósł dłoń i skinął kościaną różdżką.Światła pochodni zamigotały i przygasły.Jasnowidz wrzas­nął przeraźliwie i upadł na marmurowe płyty posadzki, wijąc się w niewysłowionych męczarniach.- Na Kroma!Książę Than chwycił za szpadę, lecz na skinienie magicznej różdżki zamarł w pół ruchu, jego oczy stały się puste i szklis­te, na czole pojawiły się krople zimnego potu.Z krzykiem osunął się na posadzkę, ściskając głowę rękami, podczas gdy jego mózg ściskały kleszcze straszliwego bólu.- Teraz twoja kolej, młody barbarzyńco!Conan skoczył szybciej od atakującej pantery.Nim czarno­księżnik zdołał podnieść rękę, Cymeryjczyk był już na podium.Miecz błysnął - i wypadł z bezsilnej dłoni.Fala okrutnego zimna zmroziła członki wojownika.Z matowego kryształu za­ciśniętego w szponiastej dłoni emanował śmiertelny chłód.Barbarzyńca z trudem łapał oddech.Munthassem Chan wbił w niego palące spojrzenie, chichocząc z upiornej radości.- Serce Tammuza chroni, to prawda - lecz jedynie tych, którzy wiedzą, jak wy korzystać jego siłę!Satrapa napawał się klęską wrogów, z szyderczym uśmie­chem patrząc na wysiłki Cymeryjczyka.Conan zacisnął zęby i z najwyższym trudem usiłował przezwyciężyć fale zmęczenia i senności, napływające od matowego kryształu.Siły opusz­czały go szybko, myśli plątały się; padł na kolana - stoczył się do stóp podium, czuł, że spada w bezsenną, czarną otchłań; ostatnia iskra świadomości trzepotała w nim jak płomyk gasnącej świecy.Jednak posłuszny barbarzyńskiej naturze nie pod­dawał się.7Serce i rękaNagle usłyszeli kobiecy krzyk.Zaskoczony Munthassem Chan drgnął.Zza kolumny wybiegła naga dziewczyna, prze­mknęła po posadzce i w jednej chwili znalazła się u boku bez­silnego Cymeryjczyka.Conan spojrzał ze zdziwieniem.Przez zasnuwającą oczy mgłę dostrzegł Hildico.Klęknęła przy nim, szybka jak myśl.Zanurzyła białą dłoń w sakiewce i wydobyła Serce Tammuza, po czyni wyprosto­wała się i cisnęła amuletem w Munthassem Chana.Z głośnym trzaskiem klejnot uderzył go między oczy.Czarnoksiężnik opadł bezwładnie na czarny tron, wypuszczając Rękę Nergala z pozbawionych czucia palców.Talizman upadł na marmurowe podium.W tej samej chwili zaklęcie wiążące Atalisia i Thana straciło moc.Wstrząśnięci i wyczerpani, byli jednak żywi, Conan po­czuł, że wracają mu siły.Klnąc dźwignął się na nogi.Jedną ręką chwycił krągłe ramię Hildico i odsunął ją dalej od tronu, drugą podniósł miecz z posadzki.Ruszył naprzód, szykując się do ciosu.Zatrzymał się jednak.Każdy talizman leżał po innej strome tronu.Na oczach patrzących z obu wydobywały się niesamowite siły.Z Ręki Nergala trysnęły strumienie upiornej poświaty - posępne i mętne, jak odblask polerowanego hebanu.Niosły ze sobą fetor otchłani i mrożący do szpiku kości ziąb międzygwiezdnych przestrzeni.Światło pochodni przygasło pod ich zimnym tchnieniem.Poświata rozchodziła się.wyciągając we wszystkie strony czarne macki.Lecz wokół Serca Tammuza rosła złota aureola, tworząc chmurę pomarańczowego światła.Płynęło od niej ciepło tysiąca życiodajnych strumieni, niwecząc przejmujący chłód.Włócznie grubych, złocistych promieni przebiły atramentową czerń poświaty Nergala.Dwie kosmiczne siły starły się w walce.Na ten widok Conan cofnął się niechętnie, dołączając do wstrząśniętych towarzyszy.Stanął przy nich, patrząc z podzi­wem na niesamowite widowisko.Drżąca, naga Hildico wtuliła się w jego ramiona.- Skąd się tu wzięłaś, dziewczyno? - zapytał.Uśmiechnęła się blado, w oczach miała lęk.- Ocknęłam się z omdlenia i zajrzałam do komnaty mego pana.Nie było was, lecz w głębi kryształu zobaczyłam, jak wchodzicie do pałacu satrapy.Widziałam, jak się obudził i przemówił do was.Ja.ja pobiegłam za wami i kiedy oka­zało się, że jesteście na jego łasce, postawiłam wszystko na jedną kartę.- Na szczęście dla nas wszystkich odniosłaś sukces - mruknął posępnie Conan.Atalis chwycił go za ramię [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • personata.xlx.pl