[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Conan zerknął na drugi brzeg.- Tu znów musimy zaryzykować.Musimy przepłynąć rzekę.Nie wiemy, czy się przeprawili, czy nie.Ten tam las może się od nich roić.Ale trza nam zaryzykować.Jesteśmy jakich sześć mil na południe od Gwaweli.Zwinął się i pochylił, gdy zabrzękła cięciwa.Coś na kształt białej smugi światła przemknęło przez zarośla.Balthus wiedział, że to strzała.A potem iście tygrysim skokiem Conan przesadził krzaki.Balthus dojrzał błysk stali, gdy zawirował miecz, i usłyszał śmiertelny jęk.Chwilę później w ślad za Cymmeryjczykiem runął przez zarośla.Pikt z roztrzaskanym czerepem leżał na ziemi, a jego palce spazmatycznie szarpały murawę.Pół tuzina innych z wzniesionymi mieczami i toporami kłębiło się wokół Conana.Odrzucili łuki, nieprzydatne w tak śmiertelnym ścisku.Ich szczęki pomalowane były na biało i kontrastowały ostro z ciemnymi obliczami; wzory, które zdobiły ich muskularne piersi, różniły się od wszystkich, jakie dotychczas Balthus widział.Jeden z nich cisnął toporem w młodzieńca nadbiegającego z uniesionym nożem.Balthus uchylił się i chwycił dłoń kierującą sztylet w jego gardło.Wraz z przeciwnikiem padł na ziemię i jęli się toczyć.Pikt był niczym dzika bestia o muskułach twardych jak stalowe powrozy.Balthus wytężył wszystkie siły, by nie puścić przegubu dzikusa i użyć własnego topora, tak wszelako wściekła i szybka była walka, że każda próba zadania ciosu kończyła się niepowodzeniem.Pikt szarpał się opętańczo, chcąc wyrwać dłoń z nożem, a jednocześnie kurczowo ściskał topór Balthusa i kolanem uderzał młodzieńca w krocze.Nagle spróbował przerzucić swój sztylet do wolnej dłoni i w tym momencie, z trudem podniósłszy się na kolano, desperackim zamachem topora Balthus rozpłatał jego malowany łeb.Porwał się Taurańczyk na nogi i dzikim wzrokiem jął szukać towarzysza, spodziewając się ujrzeć go pokonanego przez liczniejszych nieprzyjaciół.I wtedy uświadomił sobie, jak por ornym i groźnym człekiem jest Cymmeryjczyk.Conan powalił dwu napastników, rozszczepiając ich niemal na połowy uderzeniami swego straszliwego miecza.Gdy Balthus spojrzał, Cymmeryjczyk - odbiwszy pchnięcie krótkiego miecza - uniknął ciosu topora kocim wręcz susem i znalazł się na odległość ramienia od przykucniętego dzikusa, który pochylił się, by podnieść łuk.Nim zdołał się Pikt wyprostować, runął w dół krwawy oręż i rozpłatał go od barku po mostek, grzęznąc w kości.Z obu stron zaatakowali ostatni dwaj wojownicy, ale Balthus celnie miotnął toporem i jeden tylko pozostał, ku któremu, poniechawszy prób wyswobodzenia miecza, zwrócił się Conan z gołymi dłońmi.Krępy Pikt, o głowę niższy od swego rosłego przeciwnika, skoczył opuszczając topór, a zarazem dźgając morderczo swym nożem.Pękł ów nóż na zbroi Cymmeryjczyka, zaś topór zamarł w powietrzu, gdy żelazne palce Conana zwarły się na opadającym ramieniu.Głośno trzasnęła kość i ujrzał Balthus, że krzywi się Pikt i chwieje.W następnej chwili uniesiony został do góry, wysoko nad głowę Cymmeryjczyka, wijąc się, szamocząc i kopiąc, a potem cisnął nim Conan o ziem z taką mocą, że przekoziołkował, zanim legł nieruchomo.Jego bezwładna postać świadczyła o potrzaskanych członkach i złamanym kręgosłupie.- Chodźmy! - Conan wyswobodził swój miecz i porwał topór.- Bierz łuk, przygarść strzał i spieszmy! Znów nogom naszym musimy zawierzyć.Wrzask usłyszeli.Będą tu w okamgnieniu.Jeśli teraz ruszymy wpław, naszpikują nas strzałami, nim dotrzemy do głównego nurtu!6.KRAWE TOPORY POGRANICZAConan nie pogrążył się w las zbyt głęboko.Kilkaset kroków od rzeki zmienił kierunek i jął biec równolegle do brzegu.Balthus dostrzegł w tym zacięte postanowienie, by nie dać się odpędzić od rzeki, którą winni przekroczyć jeśli mieli ostrzec ludzi w forcie.Za nimi rozlegały się coraz głośniejsze wrzaski puszczańskiego ludu: Bałthus mniemał, że Piktowie dotarli do polanki, na której leżeli ubici.Dalsze okrzyki zdawały się dowodzić, że dzicy podjęli pościg w lesie.Pozostawili wszak uciekinierzy ślad, którym mógł podążyć każdy Pikt.Conan zwiększył szybkość, a Balthus, zacisnąwszy ponuro zęby, trzymał się tuż za nim, choć czuł, że w każdej chwili może omdleć.Minęły, zda się, stulecia, odkąd jadł ostatni raz.Jeno wysiłek woli sprawiał, że wciąż biegł.Krew tak opętańczo tętniła w jego uszach, że nie zorientował się, kiedy zamilkły wrzaski za ich plecami.Conan zatrzymał się raptownie.Balthus przylgnął do drzewa i ciężko dyszał.- Dali spokój! - mruknął Conan, patrząc spode łba.- Podkradają.się.do.nas! - wysapał Balthus.Conan pokręcił głową.- Gdy pogoń krótka, jak teraz, wrzeszczą przy każdym kroku.Nie.Zawrócili.Tuszę, żem słyszał, jak ktoś za nimi krzyczał parę chwil przed tym, jak harmider jął słabnąć.Odwołano ich.Dobrze to dla nas, ale diablo źle dla załogi fortu.Znaczy to, że wojów przyzywają z puszczy dla ataku.Ci ludzie, na którychśmy wpadli, to woje jakiegoś szczepu z dołu rzeki.Niechybnie zmierzali ku Gwaweli, by przyłączyć się do napaści na fort.Przekleństwo, dalej jesteśmy niż pierwej.Musimy przedostać się przez rzekę.Skręciwszy na zachód, pospieszył przez gęstwinę, nie czyniąc najmniejszej próby, by się skryć.Balthus podążył za nim, po raz pierwszy czując ukłucia bólu w barku i piersi, gdzie poraniły go dzikie zęby Pikta.Przedzierał się przez gęste zarośla obrastające brzeg, gdy Conan odciągnął go do tyłu.Potem usłyszał rytmiczny plusk i wyjrzawszy przez listowie, dostrzegł prącą w górę rzeki dłubankę.Jedyny płynący nią mąż krzepko napierał na wiosło, walcząc z nurtem.Był to tęgo zbudowany Pikt z czaplim piórem wetkniętym za miedzianą opaskę, podtrzymującą prosto przystrzyżoną grzywę.- Człek z Gwaweli - wymamrotał Conan.- Wysłannik Zogara.Białe pióro o tym świadczy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • personata.xlx.pl