[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zaledwie zdążyli się ukryć, kiedy czarni weszli na dziedzi­niec.U podnóża schodów rozległ się przeraźliwy łoskot i szczęk, i Conan zesztywniał chwytając za rękojeść miecza, ale czarni przeszli za południowo-zachodni mur i po chwili dały się słyszeć głuche odgłosy i jęki, gdy zrzucali swych jeńców na murawę.Usta Sanchy rozchyliły się w histerycznym chichocie, ale Conan szybko zakrył jej usta dłonią tłumiąc dźwięk, który mógł ich zdradzić.Po chwili usłyszeli na dole tupot wielu nóg, a później znów zapadła cisza.Conan wyjrzał zza balustrady.Dziedziniec był pusty.Czarni ponownie zebrali się wokół sadzawki, siadając na podwiniętych nogach.Zdawali się nie zwracać uwagi na ślady krwi na trawie i obrzeżu sadzawki.Widocznie ślady krwi nie były dla nich czymś niezwykłym.Nie zaglądali też do sadzawki.Byli pogrążeni w jakimś swoim, zagadkowym rytuale; najwyż­szy z nich znów grał na swojej piszczałce, a pozostali słuchali trwając w bezruchu jak hebanowe posągi.Wziąwszy Sanchę za rękę, Conan cicho zszedł po scho­dach, pochylając się nisko, tak by jego głowa nie wystawała ponad mur.Kuląca się dziewczyna poszła za jego przykładem, spoglądając lękliwie w głąb przejścia, które prowadziło na dziedziniec z sadzawką, chociaż patrząc pod tym kątem nie widziała ani sadzawki, ani stojących tam postaci.U stóp schodów leżały miecze Zingarańczyków.Szczęk, który dał się słyszeć przed chwilą, był wywołany przez to niedbale rzucone na ziemię żelastwo.Conan pociągnął Sanchę ku południowo-zachodniemu przejściu.Cicho przemknęli na drugą stronę i wyszli na inny dziedziniec.Tam znaleźli schwytanych przez gigantów korsa­rzy.Leżeli bezwładnie na murawie i tylko od czasu do czasu któryś poruszył się niespokojnie lub jęknął.Conan pochylił się nad nimi, a Sancha klęknęła obok, opierając ręce na udach i nachylając się bliżej.- Co to za słodkawy zapach? - spytała niespokojnie.- Ich oddechy są nim przesycone.- To te przeklęte owoce, które jedli - odparł cicho.- Pamiętam ten zapach.Te owoce muszą mieć taki sam sku­tek jak czarny lotos, który usypia ludzi.Na Croma, zaczynają się budzić - ale nie mają broni, a mam wrażenie, że te czarne diabły niedługo się za nich wezmą.Jakie szansę mają ci biedacy, bezbronni i ogłupiali od snu?Na chwilę pogrążył się w ponurym milczeniu, marszcząc brwi w głębokim namyśle; później złapał Sanchę za ramię i ścisnął tak, że skrzywiła się z bólu.- Słuchaj! Odciągnę te czarne świnie w inną część zamku i zajmę ich przez jakiś czas.Wtedy ty obudzisz tych głupców i przyniesiesz im miecze.w ten sposób będą mieli jakąś szansę.Możesz to zrobić?- Ja.nie wiem! - wyjąkała, trzęsąc się z przerażenia i sama nie wiedząc co mówi.Conan z przekleństwem chwycił ją za gęste pukle i po­trząsnął nią, aż świat zawirował jej przed oczami.- Musisz to zrobić! - syknął.- To nasza jedyna szansa!- Zrobię, co będę mogła! - jęknęła dziewczyna, co barbarzyńca skwitował dodającym otuchy klepnięciem po plecach, które niemal ją wywróciło, i zniknął za rogiem.Kilka chwil później czaił się w przejściu prowadzącym na dziedziniec z sadzawką i spoglądał na nieprzyjaciół.Wciąż sie­dzieli wokół sadzawki, ale zaczynali już wykazywać oznaki zniecierpliwienia.Z dziedzińca, na którym leżeli bukanierzy, słyszał ich coraz głośniejsze jęki, coraz częściej mieszające się z bezładnymi przekleństwami.Conan napiął mięśnie i przyczaił się do skoku, nabierając tchu w piersi.Gigant noszący wysadzaną klejnotami opaskę podniósł się odrywając piszczałkę od warg - i w tejże chwili Conan jednym tygrysim skokiem znalazł się wśród zaskoczonych wrogów.I tak jak tygrys skacze i uderza swe ofiary, tak Conan skoczył i uderzył; jego miecz błysnął trzykrotnie zanim którykolwiek z olbrzymów zdołał choćby podnieść ramię; później odskoczył z powrotem i pognał jak szalony przez zieloną murawę.Za nim zostały trzy czarne ciała z rozpłatanymi czaszkami.Jednak mimo że ten wściekły i niespodziewany atak zasko­czył gigantów, szybko otrząsnęli się z bezruchu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • personata.xlx.pl