[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Żremy do przesytu.Sztorm, który zacina deszczem ze śniegiem, zapędza nas do nory.Śpimy z nosem przy ogonie, na zewnątrz hula wiatr.Budzi nas światło połyskujące przez warstwę białego puchu.Kopiemy, oto jasny dzień zimowy, który lada moment zgaśnie.Na łani zostało jeszcze mięso, zmrożone, krwiste i słodkie, wystarczy wyciągnąć spod śniegu.Cóż może być piękniejszego od świadomości, że czeka na ciebie doskonałe mięso?“Chodź”.Zatrzymujemy się.Nie.Mięso czeka.Ruszamy kłusem.“Chodź do mnie.Chodź.Mam dla ciebie mięso”.Mamy mięso.Znacznie bliżej.“Ślepunie! Odmieńcu! Serce Stada was wzywa”.Znowu się zatrzymujemy.Drżymy.To nieprzyjemne.A kim jest dla nas Serce Stada? Nie jest stadem.Mięso mamy bliżej.Postanowione.Ruszamy nad brzeg stawu.Tutaj.Gdzieś tutaj.Kopiemy.Jest.Przyleciały kruki, czekają, aż skończymy.“Ślepunie! Odmieńcu! Chodź do mnie.Chodź.Wkrótce będzie za późno”.Mięso jest zmrożone, chrupie w zębach.Jeden kruk zlatuje z drzewa, ląduje na śniegu, niedaleko.Hop, hop, podskakuje.Przekrzywia łebek.Dla zabawy skaczemy na niego, zrywa się do lotu.Całe mięso nasze.Starczy na długo.“Chodź.Proszę.Chodź.Proszę.Chodź szybko, chodź teraz.Wracaj do nas.Jesteś potrzebny.Chodź.Chodź!”Nie odszedł.Kładziemy uszy po sobie, ale ciągle go słyszymy.“Chodź, chodź, chodź!”Niszczy radość jedzenia tym upartym skamleniem.Dosyć.Wystarczy na razie, jesteśmy syci.Pójdziemy, niech wreszcie zamilknie.“Dobrze.Tak dobrze.Chodź do mnie, chodź do mnie”.Idziemy, biegniemy w zapadających ciemnościach.Nagle królik.Staje słupka, rzuca się do ucieczki.Czy.? Nie.Brzuch jest pełen.Biegniemy dalej.Przecinamy ścieżkę człowieka - nagą pustą przestrzeń pod nocnym niebem.Przekraczamy ją spiesznie, biegniemy poboczem w cieniu drzew.“Chodź do mnie.Chodź.Ślepunie, Odmieńcu, wzywam cię! Chodź do mnie”.Las się kończy.Przed nami nagie zbocze, dalej płaska przestrzeń, bez żadnej osłony.Zbyt otwarta.Na skrzypiącym śniegu nie ma żadnych śladów, ale u stóp wzgórza są ludzie.Dwóch.Serce Stada robi dół, a ten drugi patrzy.Serce Stada kopie szybko, z całych sił.Jego oddech unosi się mgiełką.Ten drugi ma światło, za jasne, nie sposób na nie patrzeć.Serce Stada przestaje kopać.Podnosi na nas wzrok.“Chodź - mówi.- Chodź”.Czarna ziemia, zmarznięte grudki na czystym śniegu.On wskakuje do dziury z głuchym odgłosem, jaki wydaje jeleń walący rogami w drzewo.Kuca, używa narzędzia, które łupie i drze.Siadamy, ogon wyciągnięty sztywno po ziemi.Co to ma wspólnego z nami? Jesteśmy najedzeni, moglibyśmy teraz spać.Nagle patrzy na nas.“Zaczekaj.Jeszcze chwilę.Zaczekaj”.Warczy coś do tego drugiego, tamten opuszcza światło do dziury.Serce Stada się pochyla, ten drugi mu pomaga.Coś wyciągają.Woń tego czegoś jeży nam sierść na karku.Odwracamy się, rzucamy do ucieczki, zawracamy, nie możemy odejść.Tu jest strach, niebezpieczeństwo, groźba bólu, samotności, końca.“Chodź.Chodź do nas, chodź tutaj.Teraz jesteś potrzebny, nadszedł czas”.Nie nadszedł.Czas jest zawsze, jest wszędzie.Potrzebujesz nas, ale może my nie chcemy być potrzebni.Mamy mięso i ciepłe miejsce do spania, i nawet mięso na następny raz.Pełny żołądek i przytulna nora, czego więcej nam trzeba? Podejdziemy bliżej.Powąchamy to coś, zobaczymy, co to jest.Przeraża, a nęci.Brzuch przy ziemi, ogon nisko, ześlizgujemy się po zboczu.Serce Stada siedzi na śniegu i trzyma to coś.Drugiemu gestem kazał odejść, i tamten się cofa, cofa, cofa, zabierając ze sobą bolesne światło.Bliżej.Zbocze jest za nami, nagie, niebezpieczne.Daleko do schronienia, jeśli coś nas przestraszy.Nic się nie porusza.Jest tylko Serce Stada i to coś, co trzyma.Cuchnie starą krwią.On to otrząsa, jakby się troskał o kawałek mięsa.Potem to przeciera, przesuwa rękami, jakby suka zębami iskała szczeniaka.Znamy zapach tego czegoś.Podchodzimy bliżej.Bliżej.Na odległość jednego susa.“Czego chcesz?” - pytamy go.“Wróć”.“Przyszliśmy”.“Wróć, Odmieńcu.- Jest uparty.- Wróć tutaj”.- Przesuwa ramię, podnosi dłoń
[ Pobierz całość w formacie PDF ]