[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tylko oni dwaj: Wyszedł Inny Koń Barwy Ognia zniknął gdzieś przed świtem.Pułkownik ni­czego nie tłumaczył; kazał Ianowi zabrać plecak i sam za­brał swój.Piknik? - ironizował w myślach Smith.Teraz, całkowicie dobudzony, był jak najgorszej myśli.Już wolał­by, żeby mu Wyżryn kołpaka w ogóle nie oddawał.Trzęsły się Amerykaninowi ręce, kiedy wystukiwał na kompute­rze raport dla centrali WCN.Przeczuwał rzeczy straszne.- No co, już?- Będzie - mruknął Smith, odkładając komputer.Wyżryn przysiadł na trawie obok, oparł się plecami o zimną skałę.Przed sobą mieli brudną Wisłę, dopalające się zgliszcza Wawelu i panoramę ruin reszty miasta.Na ulicach trwał już ruch, dostrzegli nawet kilka ciężarówek lawirujących po jezdniach między krzywo zaparkowanymi wrakami i fraktalowymi dziurami w nawierzchni.- Nadal sądzisz, że cię oszukałem? - spytał Xavras, bez patrzenia wyciągając do Smitha rękę po papierosa.Ian wytrząsnął z paczki jednego, spojrzał na czerwoną dłoń Wyżryna - i zamarł.Był pewien, że w tym momen­cie nawet serce mu się zatrzymało.Ręka z papierosem zaczęła mu drżeć.Opuścił ją.Wziął głęboki oddech.Dopiero w tej chwili Xavras obrócił głowę i spojrzał na Amerykanina.Uśmiechał się.- To ty - szepnął Smith.Wyżryn opuścił spojrzenie na swe czerwone przedra­mię, przesunął po nim drugą dłonią, też ogniście karmi­nową.- Ja - przytaknął.- Okłamałeś mnie.- O nich nie - uśmiechnął się szerzej.- Przecież rze­czywiście.od urodzenia.Smith usiłował to sobie jakoś poukładać.- Więc Jewriej.Dlaczego.? On wiedział, widziałem, wiedział; mógł się uchylić przed tą kulą.Xavras zgasił uśmiech.- Jewriej naprawdę był mutantem.I naprawdę twarz miał.nieludzką.Rak go zżerał.Nie było wyjścia.Tak czy owak.Zawarł ze mną umowę.Wierzył mi, ufał.To był prawdziwy bohater.Gdybyś go znał.Ale tak musiało być; musiał pozostawać w cieniu.Gdybyś go tylko znał.- machnął ręką w stronę miasta.- To jego imię powinni skandować.To wszystko jego zasługa.On mnie wymyślił.On mnie przekonał, on ze mnie zrobił Xavrasa.Tylko w ten sposób mógł walczyć; był bardzo słaby, włoda by nie udźwignął, choroba toczyła go od lat, cholernie cier­piał.- A ty go wcześniej nie widziałeś w swoich przyszłościach?- Widziałem, widziałem.Widziałem wiele rzeczy.Ta przyszłość, ta, która teraz jest teraźniejszością.nie po­trafisz sobie wyobrazić, jak bladą, jak wąską, jak niepewną była możliwością, gdy zaczynaliśmy.W tych pier­wszych latach - były wtedy takie dni, całe tygodnie, kie­dy w ogóle znikała mi ze zbioru prawdopodobnych rozwi­nięć.Prawie zwątpiliśmy.- Ty i Jewriej - szepnął Smith, który wciąż nie potra­fił uwierzyć.- Ja i Jewriej.- Mówisz, że jednak był mutantem.Czy posiadał ja­kieś.- Nie - Wyżryn pokręcił głową.- On nie.Tylko fizycz­ne.I rak, rak.- Wyciągnął przed siebie czerwone ręce.Nie drżały.- Natomiast moi młodsi bracia.Żaden jed­nak nie pożył dostatecznie długo, byśmy się mogli wów­czas przekonać, czy faktycznie barwa pigmentu skóry rąk jest genetycznie sprzężona ze zdolnością jasnowidzenia.Smith strzepnął nerwowo popiół.Jakiś gołąb wylądo­wał na głazie obok; Smith przepłoszył go.- I ty przez te wszystkie lata.Tak, jak ustaliłeś z Jewriejem, co? Moskiewska hekatomba też była w planie?- Oczywiście.Od samego początku.Ta ścieżka wciąż jest bardzo wąska.- Wciąż? Tak blisko końca?- Jakiego końca? Powiedziałem ci: to dopiero początek.- A ja nie zrozumiałem, o co ci chodzi.Przecież zwy­ciężyliście.Co z tego, że straciliście Gdańsk? Niemcy za­wsze mieli na niego chrapkę; Gdańsk to nie cała Polska.Xavras z politowaniem pokiwał głową.- W ciągu trzech miesięcy terytorium byłej Republiki Nadwiślańskiej zostanie rozdarte między sąsiadów.Stra­cimy wszystkie miasta.Kraków i Lwów praktycznie znik­ną z powierzchni Ziemi.Wymordują w obozach koncen­tracyjnych dziewięćdziesiąt procent żołnierzy AWP; Nie­mcy i Rosjanie, pospołu.Ale niech się ludzie cieszą, póki mają z czego.Zapamiętają te dni na całe życie.Smith zakrztusił się dymem.- Co ty mówisz, Xavras, co ty mówisz.?! Przecież wy­graliście, wygraliście! Po toś Moskwę w powietrze wysa­dził, po toś milion ludzi wymordował?! Chryste Panie!- Po to, dokładnie po to.Nie mogłem tego ominąć.Ta­kie są warunki konieczne do spełnienia.- Do spełnienia czego?! Xavras, na litość boską, co ty chcesz w ten sposób osiągnąć?! Na cholerę było to wszy­stko, te wszystkie śmierci, skoro od początku wiedziałeś, że nie da wam to ostatecznego zwycięstwa?!- Ależ da, da - Wyżryn wrócił spojrzeniem do panora­my miasta; zaczął sobie z głośnym trzaskiem wyłamywać palce.- Za trzynaście lat, wiosną roku 2009, po wielkiej kaukaskiej bitwie jądrowej, w której poniesie całkowitą klęskę Druga Armia Wielkich Chin, na nowo podniesiony zostanie na Ukrainie sztandar Xavrasa Wyżryna.Zjedno­czą się pod nim Czarny Wahudra, bracia Prokompicze, Maszrachań i Głowyń.Poprowadzi ich do zwycięstwa Konrad Psuta; miesiąc po jego śmierci USA, Wielka Bry­tania, Rzesza Niemiecka, Księstwo Moskiewskie i Dwu­nasta Republika oficjalnie uznają istnienie niepodległej Rzeczpospolitej Polskiej, której suwerenność nie zostanie zagrożona przez najbliższe dwieście lat.Oto jest cel; oto jest nagroda.Smith słuchał tego proroctwa z wytrzeszczonymi oczyma.- O czym ty bredzisz, do kurwy nędzy?! Kto to są ci Wapudra, Pomporicze, Maszaprata i tak dalej?! Kto to jest ten Psuta?!Xavras założył ręce za głowę, przeciągnął się, stęknął.- Znasz go przecież - mruknął.- Wsadziłem go dzisiaj w nocy w śmigłowiec, teraz powinien już być na Śląsku.Smith zrozumiał: Wyszedł Inny Koń Barwy Ognia.On.Potrząsnął głową.Szaleństwo, szaleństwo.- Wiedział?- Wie wszystko.Amerykaninowi nie mieściło się to w głowie, nie mie­ściło w słowach.Zaczął szeptać:- Ty, Xavras, ty myślisz, że kim jesteś? Bogiem?- Jeszcze nie.Jeszcze nie.Ale już blisko, bardzo blisko - Wyżryn wbił spojrzenie w Smitha.- Ty mnie nim uczy­nisz.Ty zrobisz ze mnie legendę, która za trzynaście lat wywalczy tu wolną Polskę.Xavras Wyżryn.Za chwilę do­dasz ostatni rys.To będzie ta religia, w imię której toczyć będą bitwy.To ja będę dawał im siłę.Mego imienia będą wzywać.Z moją sławą nadejdzie Konrad.Moją, mnie, ja, ja, ja.Przygotuj kołpak.Przeczucie się wzmogło; strach ścisnął Smitha zimną, stalową rękawicą.- Co.?Wyżryn wstał, spojrzał z góry.- Tak.Teraz sfilmujesz śmierć Xavrasa.Rzucił się na niego z wrzaskiem.Ale nie miał naj­mniejszych szans.To dlatego nie sposób było pokonać pułkownika w żadnym starciu - wręcz, na dystans, w po­wietrzu i na ziemi, w polu i na mapie; on przed tobą sa­mym zna wszystkie twoje ruchy, zamiary, myśli.Po prostu dał krok w lewo i kopnął boczną krawędzią buta w kolano lana.Trzasnęły wiązadła, coś chrupnęło i przemieściło się w środku.Wrzask Smitha przeszedł w jęk; Amerykanin zwalił się na ziemię.- Daj spokój - warknął Xavras.- Już za późno.I tak nie dałbyś rady uciec na bezpieczną odległość.- Kiedy? - syknął Smith.- Pierwsza piętnaście.Ian rozszlochał się bezsilnie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • personata.xlx.pl