[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Przenieście ciało do celi.Rozciągnijcie na pryczy, żeby wyglądało, że Buddy śpi.16.16Deszcz bulgotał hałaśliwie w rynnie obok kuchennego okna.W pokoju pachniało cytryną.Para unosiła się z czajniczka do herbaty i delikatnej filiżanki.Rya otarła łzy, zamrugała.Nagle przypomniała sobie: - Och.Och, tak.„Jestem klucz”.16.45Ulewa przeszła nagle w drobny kapuśniaczek.Wkrótce deszcz zupełnie przestał padać.Salsbury odchylił jedną listewkę żaluzji i wyjrzał na North Union Road.Woda podniosła się do poziomu chodników.Na rynku, tam gdzie kratki ściekowe zatkały się liśćmi i trawą, potworzyły się miniaturowe jeziorka.Krople dżdżu ściekały z drzew jak wosk z rozgrzanych świec.Z zadowoleniem witał koniec ulewy.Zaczął się już martwić, że złe warunki atmosferyczne uniemożliwią lot helikoptera Dawsona.Tak czy inaczej, Dawson musi dostać się dziś wieczorem do Black River.Właściwie Salsbury nie potrzebował pomocy do załatania tej sytuacji, ale potrzebował kogoś, na czyje barki mógłby zrzucić część winy, gdyby eksperyment się nie udał.Obecnie działania też nie były pozbawione ryzyka.Mógł posłać Boba Thorpa i kilku jego zastępców do sklepu i kazać zaaresztować Edisonów i Annendale’ów.Oczywiście, mogły z tego wyniknąć kłopoty, próba sił, nawet strzelanina.Każdy dodatkowy trup lub zaginiona osoba, z której trzeba będzie się wytłumaczyć władzom spoza Black River, zwiększały ryzyko wpadki.Z drugiej jednak strony, jeśli musiałby przez jutrzejszy dzień utrzymywać blokadę dróg, kontrolę nad miastem i stan oblężenia, jego szansę na wyjście z opresji były mniej obiecujące niż teraz.Co, u diabła, dzieje się w sklepie Edisona? Znaleźli już ciało chłopca.Wiedział o tym.Wyznaczył kilku strażników do pilnowania sklepu.Dlaczego nie zjawili się tu, na spotkanie z Bobem Thorpem? Dlaczego nie próbowali uciec z miasteczka? Dlaczego, krótko mówiąc, nie zachowywali się tak, jak powinni? Na pewno nie odkryli prawdy, nawet opierając się na opowieści Buddy’ego.Nie mogli wiedzieć, kim on, Salsbury, naprawdę jest.Prawdopodobnie nie mieli najmniejszego pojęcia o reklamie subliminalnej, a zwłaszcza o jego badaniach.Nagle zaczął żałować, że nie przyniósł z pensjonatu Pauline Vicker teczki z przekaźnikiem końcowym.- Wszystko wygląda tak czysto i świeżo po letnim deszczu - zagadnął Bob Thorp.- Cieszę się, że już jest po - powiedział Salsbury.- Jeszcze nie.Jeszcze długo nie.Salsbury odwrócił się od okna.- Co?- Te letnie burze kilka razy zaczynają się i kończą, zanim naprawdę ustaną - mówił Bob Thorp, uśmiechając się tak miło, jak mu nakazał Salsbury.- To dlatego, że one odbijają się od gór i wracają, aż w końcu gdzieś giną.- A od kiedy to z ciebie taki meteorolog? - zapytał Salsbury, myśląc o helikopterze Dawsona.- Cóż, mieszkam tu całe życie, z wyjątkiem służby.Widziałem setki takich burz i one.- Powiedziałem, że jest po burzy! Burza odeszła.Skończyła się.Mamy ją z głowy.Czy to rozumiesz?- Burza odeszła - powtórzył Thorp, marszcząc czoło.- Chciałem, żeby się skończyła, i się skończyła.Jak ja mówię, że nie ma, to nie ma.Tak?- Oczywiście.- W porządku.Skończyła się.- Durny glina.Thorp nic nie powiedział.- Nie jesteś durny glina?- Nie.Nie jestem durny.- Mówię, że jesteś.Jesteś durny.Głupi.Głupi jak osioł.Czy nie tak, Bob?- Tak.- Powiedz to.- Co?- Że jesteś głupi jak osioł.- Jestem głupi jak osioł.Salsbury odwrócił się do okna.Gniewnie wpatrywał się w niskie, kobaltowe chmury.W końcu powiedział:- Bob, chcę, żebyś poszedł do pensjonatu Pauline Vicker.Thorp podniósł się natychmiast.- Zajmuję pokój na pierwszym piętrze, pierwsze drzwi na prawo, koło schodów.Obok łóżka znajdziesz skórzaną teczkę.Przynieś mi ją.16.55Cała czwórka przeszła przez zapchany magazyn.Dotarli do tylnej werandy sklepu.Natychmiast, dwadzieścia jardów dalej, na szmaragdowo-zielonym trawniku, z niszy utworzonej przez dwa rzędy wysokich krzewów bzu wyłonił się mężczyzna.Wysoki, posępna twarz, okulary w rogowych oprawkach.Miał na sobie ciemny deszczowiec.W ręku trzymał dubeltówkę.- Znasz go? - spytał Paul.- Harry Thurston - powiedziała Jenny.- Jest brygadzistą w tartaku.Sąsiad.Rya złapała za koszulę Paula.Jej pewność siebie i wiara w ludzi zostały poważnie nadszarpnięte po tym, co zrobił Bob Thorp.Nie odrywała wzroku od mężczyzny z dubeltówką.- Czy on.chce nas zastrzelić?Paul położył rękę na jej ramieniu, ścisnął ją łagodnie, uspokajająco.- Nikt nas nie zastrzeli.Kiedy wypowiadał te słowa, gorąco pragnął, żeby to była prawda.Na szczęście Sam Edison poza świeżymi artykułami spożywczymi, konserwami, lekarstwami, galanterią oraz tysiącem i jednym drobiazgów, miał w magazynie duży wybór broni palnej.Nie byli więc bezbronni.Jenny trzymała karabin kaliber 22.Sam i Paul nieśli rewolwery: smith & wesson 357 combat magnum, załadowane nabojami 38 special, dającymi tylko połowę potężnego uderzenia amunicji magnum.Ale nie chcieli strzelać, gdyż zamierzali opuścić dom po cichu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]