[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie ma tam nawet rygielka.Stał zmieszany, nie wiedząc dlaczego nie może zmusić się do wykonania tej prostej czynności, w dodatku dla swojej żony.- Czy to jakiś żart? Coś wyskoczy na mnie z tej skrzynki?Nagle Madeleine niespodziewanie zaczęła wymachiwać pięściami w powietrzu, niemal płacząc z wściekłości, jak rozkapryszone dziecko.- Otwieraj ją! Otwieraj ją! Otwieraj ją! - Na jej twarzy pojawił się płaczliwy grymas, a usta wygięły się w podkówkę.- Wielkie nieba, pani Fears, co za scena! - zawołał wuj Paul.- Madeleine - odezwał się Quentin - co się dzieje? Nic z tego nie rozumiem.Mad natychmiast zapanowała nad sobą, ale tego, co się stało, nie dało się już wymazać.Quentin był świadkiem zachowania, jakiego nigdy by się po niej nie spodziewał.Wyglądała jak rozbisurmaniony dzieciak.Zachowywała się tak przez cały czas, odkąd znaleźli się w tym domu.Jak rozpieszczony bachor, który przyzwyczaił się do tego, że wolno mu mówić każdemu to, co mu się żywnie podoba i nigdy nie zostanie za to skarcony.- To ona cię zatrzymuje, dobrze wiem - powiedziała Madeleine.- Babcia nigdy nie pozwoli mi wziąć tego, co mi się słusznie należy.- Madeleine, czuję, że nie powinienem otwierać tej szkatułki - wyjaśnił Quentin.- Nic na to nie poradzę.Jeśli to takie proste, otwórz ją zamiast mnie.Naprawdę chcę, żebyś to zrobiła.Ja po prostu nie mam z tym wszystkim nic wspólnego.Otwórz ją sama.Zamachnęła się na niego ręką i uderzyła, chociaż był o wiele za daleko, aby go mogła dosięgnąć.Następnie wybuchnęła płaczem, wrzeszcząc:- Po co wyszłam za ciebie, skoro nie jesteś w stanie zrobić dla mnie tego, czego najbardziej od ciebie oczekuję?- Dobrze, już otwieram! - zawołał Quentin.- Ale chyba zdajesz sobie sprawę, że twoje obecne zachowanie nie może się podobać.- Otwieraj! - Po jego słowach wyglądała na przerażoną.Quentin ponownie dotknął szkatułki.Była bardzo ciepła.W palcach czuł mrowienie.Jestem jednym kłębkiem nerwów, pomyślał.Najwyraźniej ta skrzynka była dużo ważniejsza niż Mad dawała po sobie poznać.A jednak ukrywała to przed nim przez okres narzeczeństwa i te kilka miesięcy małżeńskiego pożycia.Cały czas tylko spiskując i planując.Znaczyło to, że był przez nią manipulowany, czego nienawidził.Nienawidził manipulować innymi, i być manipulowanym przez innych.- Mad, naprawdę nie wydaje mi się, aby to była właściwa chwila na otwieranie szkatułki - powiedział Quentin.-Ty jesteś zdenerwowana, ja jestem zdenerwowany i myślę, że najpierw musimy o tym wszystkim porozmawiać.Madeleine załkała osuwając się na kolana.- Nie ma o czym rozmawiać! Szkatułka jest moja!- Wiem, że jest twoja.Ale skoro czekała na ciebie przez tyle lat, to chyba może poczekać do czasu, aż wszystko razem omówimy.- Czy myślisz, że omówienie wszystkiego cokolwiek da? -odparowała.-To ona cię zatrzymuje.Ona znów jest górą i za to właśnie jej nienawidzę! Zabiję ją, przysięgam!- Ona wcale mnie nie zatrzymuje, na miłość boską, Mad! - Ale w pewnym sensie Babcia rzeczywiście go zatrzymywała.Wystarczyło spojrzeć na jej palce, dotykające szkatułki, na jej świdrujące oczka.- Skąd możesz o tym wiedzieć? - zawyła Madeleine.- Cały mój wysiłek, tyle miesięcy, jestem u kresu sił! I wszystko na nic!- Mam nadzieję, że nie masz na myśli naszego małżeństwa - powiedział Quentin, siląc się na żartobliwy ton.Ale nie w głowie były mu żarty.Ogarnęło go przerażenie.- Gdybyś mnie kochał - powiedziała Madeleine, podnosząc się z kolan z wyrazem wściekłości na twarzy - gdybyś naprawdę kochał mnie tak, jak mówisz, natychmiast otworzyłbyś szkatułkę.W tej minucie.W tej sekundzie.Quentin znów odwrócił się w stronę skrzynki i położył ręce na wieczku.Szkatułka zadrżała.- Ręce mi się trzęsą - powiedział.- Nie sądzę.w tej chwili, Madeleine, zastanawiam się.a raczej twoje zachowanie skłania mnie do zastanowienia się, czy całe nasze małżeństwo nie jest czasem jednym wielkim spiskiem, uknutym tylko po to, żebym mógł otworzyć dla ciebie tę skrzynkę.Powiedz mi, że się mylę, Mad.To wszystko wydaje się takie zwariowane, że.- Otwórz tę szkatułkę - wyszeptała.Jej usta nadal wykrzywiał wyraz wściekłości.Quentin cofnął dłonie od drżącej skrzynki i zasłonił nimi twarz.- Mad.Mad, co się z nami dzieje?Usłyszał jej wrzask.Nie był to już wrzask rozkapryszonego dzieciaka, ale wysokie, przeciągłe wycie kobiety, oszalałej z rozpaczy.Obrócił się i wyciągnął ku niej ręce w błagalnym geście.Cofnęła się przed nim, odwróciła się na pięcie i potykając się wybiegła z pokoju.Skonfundowany, przestraszony i urażony Quentin znowu odwrócił się w stronę szkatułki.- Dobrze, otworzę ją, Mad! Wróć, już ją otwieram, słyszysz? Ale teraz ręka wuja Paula ponownie spoczęła na skrzynce.- Nie może pan tego zrobić, dopóki pani Fears nie będzie w tym pokoju - powiedział uśmiechając się.- Tak mówi testament.Quentin rozejrzał się po saloniku.Nie zauważył kiedy pozostali krewni zdołali wymknąć się z pomieszczenia.Wcale się im nie dziwił - nie była to zbyt przyjemna scena.W pokoju zostali tylko wuj Paul i Babcia.Oboje trzymali dłonie na szkatułce.Quentin spojrzał Babci w oczy.- Czy ona mnie nie kocha, Babciu? - spytał.Staruszka poruszyła wargami, ale tak nieznacznie, że nie usłyszał żadnego dźwięku.- Powinienem pójść za nią - powiedział Quentin.- Poszukam jej i przyprowadzę tu, otworzymy szkatułkę i wyniesiemy się stąd jak najszybciej, a wtedy może wszystko jakoś się ułoży.Tak właśnie powinienem zrobić, prawda?Jej wargi znowu się poruszyły.Nachylił się bliżej, aby ją usłyszeć.- Coś tam sobie mamrocze, starucha - mruknął wuj Paul, ale zdjął ręce ze szkatułki i usunął mu się z drogi.Kiedy już niemal stykali się z Babcią nosami, usłyszał jak szepcze do niego:- Znajdź mnie.Nie miało to najmniejszego sensu.Najwyraźniej kobieta cierpiała na starczy uwiąd.Nie miała nad tym domostwem większej władzy niż Quentin.Madeleine.Tylko ona mogła mu wszystko wyjaśnić.Tylko ona mogła nadać temu wszystkiemu jakiś sens.W końcu była jego żoną.Kochała go, a on kochał ją, wszystko mieli wspólne, połączyli swoje życie, ona należała do niego, a on należał do niej, na zawsze.To była jakaś idiotyczna sprzeczka, kretyńskie nieporozumienie.Gdzie ona mogła być.Wybiegła z salonu przez wyjście na holl.Poszukał jej w bibliotece, w pokoju, gdzie przyjmowało się gości, w jadalni.Drzwi na tylną werandę były otwarte, zimowy chłód omiatał podłogę, tak że kiedy tylko wszedł do pokoju, poczuł jak marzną mu stopy.Podbiegł do oszklonych drzwi prowadzących na werandę.Nie było tam jej.Spojrzał na pokryty śniegiem trawnik i zdążył zauważyć, jak z twarzą ukrytą w dłoniach biegnie niezdarnie w kierunku otoczonego murem cmentarza.Natychmiast ruszył za nią przez śnieg.ŚLADYNie mógł jej dostrzec nigdzie na cmentarzu.Biegał wśród nagrobków rozglądając się na prawo i lewo, ale nie klęczała przy żadnym z grobów, ani nie ukrywała się za żadną z kamiennych tablic.Rosły tam jakieś krzaki, ale wszystkie były ogołocone z liści
[ Pobierz całość w formacie PDF ]