[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Istny cud.A można było przez niego dać znać Szarlejowi.Szkoda.- Uciekaj - syknęładziewczyna, schylając się z kulbaki i wskazując bramę.- Biegnij! - Nie! - krzykną) Reynevan,pojmując raptownie.Nie bieg.Jeden z martahuzów uderzył go na odlew.A towarzyszrzemiosła stolarskiego puścił się biegiem przez dziedziniec.Biegł szybko.Ale nie dobiegłdaleko.Douce von Pack w cwale wyrwała oszczep jednemu z konnych knechtów, dognałaczeladnika przy samej niemal bramie, miotnęła w pełnym biegu, mocno, z ramienia.Oszczeptrafił w środek pleców, między łopatki, grot wyszedł pod mostkiem w gejzerze krwi.Czeladnik padł, wierzgnął nogami, zwinął się, znieruchomiał.Dziewczyna obojętniezatoczyła koniem, przedefilowała przez dziedziniec.Podkowy rytmicznie dzwoniły okamienne płyty.- Ona tak zawsze? - zaciekawił się, ale zimno, Ulryk Biberstein.- Wrodzone?- spytał wcale nie cieplej Lotar Gersdorf.- Czy nabyte?- Posyłać by w bór, na dziki - odchrząknął Janko Schaff.- Wtedy, co ubije, zawszeć mięso.-Jej - nasępił się Kóckeritz - dziki dawno się znudziły.Dzisiejsza młodzież.Ale cóż robić,krewniaczka.Douce von Pack podkłusowała bliżej.Na tyle blisko, by zobaczyli wyraz jejoczu.- Chcę jeszcze jednego, wujaszku - powiedziała, napierając kroczem na łęk.- Jeszczejednego.Kóckeritz nasępił się jeszcze bardziej, ale nim zdążył cokolwiek powiedzieć,uprzedził go Hartung Klux.Pan na zamku Czocha wciąż wpatrywał się w Douce jakurzeczony.Teraz wystąpił, zdjął dzwonkową czapkę, skłonił się głęboko.- Zaszczyconymbędę - przemówił - mogąc ofiarować szlachetnej pannie to, o co prosi.W hołdzie dla urody.Panie Ottonie? - Oczywista, oczywista - machnął ręką de Bergow.Proszę sobie wybrać.Rozliczym się pózniej.Stojące za Reynevanem kobiety zaczęły płakać.A on wiedział.Zanimjeszcze owiała go para z końskich nozdrzy.Zanim zobaczył nad sobą oczy.Koloru tonigórskiego jeziora.Piękne.Urzekające.I absolutnie nieludzkie.- Ten.- Ten jest drogi - odważył się zgięty w ukłonie Pryszczaty.- Najdroższy.To znaczny jesthusyt, dlatego i cena znaczna.- Nie z tobą, chmyzie - zacisnął szczęki Klux - tarżyć będę,nie ty będziesz ceny nazywał.A ja dla tej panny każdą zapłacę.Bierzcie go! Knechciwywlekli Reynevana, wypchnęli wprost przed pierś skarogniadej klaczy i bogaty, szytyzłotem napierśnik.- Biegnij.- Nie.- Hardy się znalazł? - Douce von Pack schyliła się z kulbaki, przeszyła go wzrokiem.- Niepobiegniesz? To stój.Myślisz, że to dla mnie jakaś różnica? Najadę i dzgnę.Ale o zakład idę,że nie dostoisz, że będziesz zmykał w podskokach.A wtedy zapłacisz za hardy pysk.Skłujęjak świnię!- Czterdzieści kóp groszy? - ryknął nagle de Bergow.- Czterdzieści kóp? Chyba cię pojebało,Hurkovec! Wszy ci chyba wszystek rozum ze łba głupiego wyssały! Chybaś ze szczętemzdurniał, albo mnie masz za durnia! Jeśli to pierwsze, to cię jeno wysmagać każę, jeśli drugie,jak psa powieszę! - Znaczny husyt.- zastękał Pryszczaty.- Po temu i cena.Ale potargowaćmożem.- Ja dam - odezwał się niespodzianie Janko Schaff za niego czterdzieści kóp beztargów.Ale nie w podarku żadnym.Przed panny Packówny urodą czoło chylę, ale niechajsobie zażga kogo drugiego.Tego żywym i zdrowym chcę.- Z czego wynika - wziął się podboki Kockeritz - że wiesz, panie Schaff, kto on zacz.I ile jest wart.I wiedzą tą nie podzieliszsię, hę? - Nie musi - rzekł Lotar Gersdorf.- Bo ja też wiem, kto to jest.Poznaję go.To Zlązak,Reinmar von Bielau.Czarownik pono.Alchemik.Do tego heretyk i husycki szpieg.WZiębicach na życie księcia Jana próbował się targnąć, byłem przy tym.Pono przez husytówdo tej zbrodni najęty, ale ja skorzej tym ucho dam, co mówią, że to z zazdrości szalonej, żeposzło o niewiastę.Jak było, czart wie, ale fakt, że poszukują tego Bielaua po całym Zląsku.Ipewnie zapłacić za ujętego obiecali, skoro pan Janko bez targów czterdzieści kóp dać gotówlekką ręką.Ale nic z tego, nic z tego.Husycki szpieg pięknie ozdobi szafot na budziszyńskimrynku, piękna będzie kazń.Ludziska z daleka zjadą, by popatrzeć.Przebijam twą cenę,Schaff.Budziszyn, panowie, daje pięćdziesiąt! - Co robi - przemówił wolno i dobitnie deBergow na moim zamku czarownik, husycki szpieg i najemny morderca? Z czyjego tuprzybył poduszczenia? Hę? - Ja wcześniej - Hartung Klux jakby go nie słyszał ofiarowałemtego waszego Zlązaka pannie Douce w podarku.I zapłacę.- Wątpię - przerwał Gersdorf.-Nie masz tyle grosza.- Tu o cześć moją idzie i o honor rycerski! - ryknął Klux.- Krew i życie dać za to gotowym, aco dopiero pięćdziesiąt grzywien! Tyle zresztą łatwo najdę!- A sto najdziesz? - spytał nie odzywający się od jakiegoś czasu Ulryk von Biberstein.- Bo japrzebijam, daję za onego sto kóp groszy.I niech mi nikt tu z honorem nie wyjeżdża, bo tosprawa honoru właśnie.O wyjaśnienia mnie nie proście.Ale jeśli to faktycznie ReinmarBielawa, to on mój musi być.Daję za raw go sto kóp.Panie Ottonie de Bergow? Cóżrzekniecie? De Bergow patrzył na nań długo.Potem powiódł wzrokiem po wszystkich.-Rzeknę - zadarł głowę - że nic z tego.Handel unieważniam.Owego Bielawę wycofuję zoferty.- A to dlaczego?- Dlatego - Otto de Bergow nie opuścił głowy - że tak mi się podoba.- Ano - Bibersteinzacharczał przeciągle, splunął.Wasz zamek, wasza wola, wasze prawo.Tyle, że jeśli wy tak,to mnie jakoś odechciało się u was gościć.Dokończmy tedy interesu i komu w drogę.- Racja- kiwnął głową Lotar Gersdorf.- Fakt - przytaknął Janko Schaff.- I mnie się spieszy tak jakby.Dobijmy więc targu iżegnajmy się.- Tedy, byście mnie jednak w lepszej pamięci mieli oświadczył de Bergow,mitygując się wyraznie - będzie zniżka.Cena specjalna, jak dla brata.Jak w Kutnej Horzeosiem lat temu nazad.Kopa groszy od łba.Baby i wyrostków dorzucam darmo.- I nieprzebijajmy się wzajem - zaproponował Gersdorf - lecz podzielmy.Budziszyn, Zgorzelec,Lubij, Frydland, Jelenia Góra.Wpierw rozdzielmy równo baby i chłystków, a resztę.-Reszta nie dzieli się równo - obliczył szybko Kóckeritz.- Nie będzie sprawiedliwie.- Będzie,na mą duszę - powiedział de Bergow, gestem przyzywając swych zbrojnych - Będziesprawiedliwie jak cholera, nikt nie wyjdzie stratny.Hej, brać ich! Tych czterech! Brać i wpęta! Nim martahuzi Pryszczatego pojęli, co się dzieje i o co chodzi, już byli związani.Dopiero wpychani pomiędzy swych niedawnych niewolników zaczęli się szarpać, wrzeszczeći pomstować, ale błyskawicznie i bezlitośnie uciszono ich razami pałek, batów i drzewc dzid.- Panie.- zajęczał Pryszczaty, którego nikt nie dotknął.- Jakże to.Jakże.Toć to mojeludzie.- Chcesz może do nich dołączyć? Masz takie życzenie?- Nie, nie, gdzie tam - usta Pryszczatego rozwarły się w szerokim i obleśnym grymasie.-Nijak nie! Co oni mi, krewni albo jak? Znajdę sobie nowych.- Fakt, zawsze się kogośznajdzie.Idz więc.Aha, byłbym zapomniał.- Eee?Otto de Bergow odwzajemnił się uśmiechem, po czym skinął na Douce von Pack, trzymającąoszczep w poprzek siodła.Douce błysnęła ząbkami, jej błękitnozielone oczęta zapłonęły.-Wprowadziłeś mi na zamek szpiega i mordercę.Biegnij do bramy.Pędz! Chyżo! Pryszczatypobladł, zrobił się biały jak rybi brzuch.Ochłonął błyskawicznie, odwrócił na pięcie ipomknął ku bramie niczym chart.Biegł szybko.Bardzo szybko
[ Pobierz całość w formacie PDF ]