[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Były one cielistego koloru i nie miały oczu, czym przypominałyraczej dżdżownice niż zwykłe węże.Okazały się jednak nadspodziewanie silne.Hown Zaklinacz Węży począł nagle śpiewać dziwną pieśń, pełną syczących,przenikliwych dzwięków, które jakby uspokajały wijące się stworzenia.Jeden podrugim poczęły osuwać się na podłogę i usypiać.Hown uśmiechnął się z tryum-fem. Teraz rozumiem, dlaczego otrzymałeś taki przydomek  odezwał się El-ryk. Nie byłem pewien, czy moja pieśń tu zadziała  odparł Hown. Te stwo-rzenia są zupełnie różne od węży, na które natykałem się w morzach mego świata.Brnęli dalej przez sterty śpiących gadów.Wkrótce zauważyli, że korytarz za-czyna biec bardziej stromo pod górę.Co jakiś czas musieli podpierać się rękami,by się utrzymać na śliskiej powierzchni.W holu zrobiło się bardzo gorąco.Co chwila zatrzymywali się, by otrzeć potzalewający im oczy.Korytarz zdawał się wznosić w nieskończoność, co jakiś czasskręcając, lecz nigdy nie wyrównując do poziomu na dłużej niż kilka kroków.Odczasu do czasu przejście się zwężało, stając się zaledwie wąską rurą, przez którąmusieli się przeciskać pełznąc na brzuchach.Kiedy indziej sufit znikał w ciemno-ści ponad ich głowami.Elryk już dawno zaniechał prób ustalenia, w jakiej częścizamku właśnie się znajdują i dokąd zdążają.Co jakiś czas pędziły ku nim całymistadami małe, bezkształtne stworzenia, najwyrazniej chcąc ich zaatakować, lecznie stanowiły one dużej przeszkody i wkrótce przestali zwracać na nie uwagę.Głos, który usłyszeli wchodząc do zamku, przez jakiś czas milczał zupełnie,by znów zacząć napełniać echem pomieszczenia.Teraz jednak dawało się w nimwyczuć o wiele więcej niepokoju. Gdzie? Gdzie? Och, to boli!32 Zatrzymali się, starając się zlokalizować zródło głosu, lecz zdawał się on nad-biegać ze wszystkich stron jednocześnie.Z grymasem na twarzy parli dalej, ciągle prześladowani przez tysiące małychstworzeń, które gryzły odsłonięte partie ich ciał jak chmary komarów, chociażnie były owadami.Elryk nigdy nie widział podobnych istot.Były one bezkształt-ne, prymitywne i niemal bezbarwne.Kiedy szedł, uderzały w jego twarz niczymwiatr.Na wpół oślepiony, kaszlący, spocony czuł, jak opuszczają go siły.Powie-trze stało się teraz gęste, gorące, przesycone solą, jakby półpłynne.Jego towa-rzysze odczuwali niewygody tak samo dotkliwie; kilku chwiało się na nogach,a dwóch upadło.Równie wycieńczeni kompani pomogli im się podnieść.Elry-ka kusiło, by zedrzeć z siebie zbroję, lecz wiedział, że w ten sposób wystawiłbywiększą część ciała na żer małym, uskrzydlonym natrętom.Mimo wszystko wspinali się dalej.Wężowate istoty, podobne tym, które wi-dzieli wcześniej, znów zaczęły oplatać im się wokół nóg, chociaż Hown ZaklinaczWęży śpiewał im swoją kołysankę aż do zachrypnięcia. Długo tak nie wytrzymamy  powiedział Ashnar zwany Rysiem, zbliżającsię do Elryka. Nie damy rady stawić czoła czarownikowi czy jego siostrze,nawet jeśli ich spotkamy.Elryk posępnie skinął głową. Zgadzam się z tobą, lecz co innego możemy zrobić, Ashnarze? Nic  odparł głucho. Zupełnie nic. Gdzie? Gdzie? Gdzie?  szemrały wokół nich głosy.Wielu wojownikówjuż nawet nie skrywało swego niepokoju. Rozdział 5Dotarli w końcu na sam szczyt korytarza.Tu zrzędliwy głos dawał się słyszećdużo wyrazniej, ale wyczuwało się w nim o wiele większe drżenie.Ujrzeli przedsobą łukowato sklepione drzwi, a za nimi oświetloną komnatę. To na pewno pokój Agaka  odezwał się Ashnar, mocniej ściskając ręko-jeść miecza. Możliwe  odparł Elryk.Czuł się jakby oddzielony od własnego ciała.Pewnie było to spowodowane gorącem i wyczerpaniem, a także wzrastającympoczuciem niepokoju.Coś sprawiło, że zawahał się przed wejściem do komnaty.Sala była ośmiokątna.Każda z lekko pochyłych ścian miała inne zabarwieniei kolory te zmieniały się bezustannie.Co jakiś czas mury stawały się półprzezro-czyste, tak że było przez nie daleko w dole widać zrujnowane miasto (czy teżskupisko miast) i połączoną systemem rur i prętów sąsiednią, blizniaczą wieżę.W komnacie przede wszystkim zwracała uwagę zajmująca jej środek dużasadzawka, sądząc z wyglądu dość głęboka.Wypełniała ją cuchnąca, kleista ciecz.Tajemnicze bajoro zabulgotało.Poczęły się w nim tworzyć rozmaite kształty.Gro-teskowe i dziwne, piękne i znajome.Już-już zdawało się, że kształt zaraz przybie-rze swą ostateczną formę, gdy zapadał się z powrotem w kipiący płyn.Dzwiękstawał się coraz głośniejszy.Nie było już wątpliwości, że dobiega on z sadzawki [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • personata.xlx.pl